0

Szumowska pisze. O młodych

Rekrutacja. Fot. Tim Gouw (Pexels.com)
Rekrutacja
fot. Tim Gouw (Pexels.com)

To nie będzie tekst krótki. Nie będzie też ani trochę zabawny. Będzie za to pełen gorzkiej refleksji nad tym, co wokół. Teraz i niebawem.

Wczoraj miałam przyjemność rozmawiać z dwiema świetnymi dziewczynami, moimi bliskimi koleżankami. Jedna jest przedsiębiorcą, druga – ekspertem w korporacji. Dwie zupełnie odrębne osoby. Jedna rano, druga po południu. Jesteśmy w podobnym wieku, sytuacji rodzinnej, mamy zbliżone priorytety, finansowo stoimy na stabilnych nogach, choć nasze wynagrodzenia różnią się. Każda z nas pracuje odkąd pamięta. Mogę śmiało stwierdzić, że mamy poukładane w głowach…

Rozmowy dotyczyły najpierw problemów związanych ze znalezieniem dobrego pracownika. Dobrego, czyli takiego, który wnosi ze sobą WARTOŚĆ, a nie tylko roszczenia. Podkreślę tu, że moje doświadczenie w pracy na Niewidzialnej Wystawie jest dość specyficzne i mam dużo szczęścia. Poza moimi niewidomymi przewodnikami mam niewielką, ale świetną grupę dziewczyn, które pomagają w obsłudze gości. Być może profil naszej działalności i jego specyfika przyciąga młodych – poukładanych. Oczywiście i tu w przeszłości spotkałam ciekawe przypadki. Ale zasadniczo nie mogę narzekać. Z dużą jednak uwagą obserwuję rynek pracy, rozmawiam z ludźmi i słucham.

Konkluzja jest niezwykle tragiczna.
Człowiek świeżo po szkole średniej lub na początku studiów wchodzi na rozmowę rekrutacyjną przekonany o swojej świetności, ponieważ pod ostatnim zdjęciem na Instagramie ma 304 lajki. Na Facebooku też nieźle, choć Facebook jest dla dziadów. Oto jestem – król lub królowa życia w wirtualnych odmętach. Znam angielski. Trochę excela. Poproszę na start 5000 zł. Na rękę, żeby nie było!

Tak. Właśnie tak wyglądają oczekiwania młodych.
Nie lubię używać tego określenie – nie dlatego, że czuję się wówczas jak posiwiała ciotka. Raczej nie lubię protekcyjnego traktowania. Ale w tej konkretnej sprawie skusiłam się na podobną narrację, raz się żyje! 5000 netto. Słownie: pięć tysięcy netto na dzień dobry dla ludzi, którym wydaje się, że ich ego jest wystarczającą wartością dla pracodawcy. Jak motywują potrzebę zarobienia podobnych pieniędzy? Otóż proszę Państwa: w Warszawie życie jest drogie…!

Przez chwilę w tych rozmowach zastanawiałyśmy się nad tym wątkiem. Jasne. Życie w Warszawie jest drogie. W sumie zawsze było. Tu nie zmienia się wiele. Problem jest zupełnie gdzie indziej. Mieści się on w słowie OCZEKIWANIA. Nawet nie ambicje. Oczekiwania od życia. Życia na tzw. poziomie.

Gdy ja rozpoczynałam pracę,
a był to rok 2000 (nie wliczam wcześniejszych zleceń, które wykonywałam jako nastolatka za przyzwoleniem i akceptacją rodziców) zarabiałam miesięcznie 1200 zł. Za 3/4 etatu, w sklepie z odzieżą. To nie była praca ani fajna, ani miła, ani przyjemna z wielu względów. Ale była! Z tej skromnej wypłaty połowę oddawałam z własnej woli rodzicom, wydawało mi się to w porządku, ponieważ jako osoba pełnoletnia mieszkałam pod wspólnym dachem i korzystałam ze wspólnej lodówki. Nikt ode mnie tego nie oczekiwał, a jednak wartości wyniesione z domu w tym domu zostały. Miałam 600 zł. na swoje wydatki i dla mnie, osiemnastoletniej dziewczyny było to ok. Wakacje skończyły się, skończyła się moja 3 miesięczna praca na zastępstwo, ale wiedziałam, że jeśli chcę iść na studia, to z przyczyn finansowych musiałam na nie zarobić. Tak oto trafiłam do firmy, w której pracowałam wiele lat.

Miałam podobną pensję do wcześniejszej, plus prowizję. Opłacałam studia wieczorowe (które porzuciłam po pół roku), wciąż połowę zarobionych pieniędzy zostawiałam w domu. I wciąż żyłam pełnią życia. Zmieniłam stanowisko, zarabiałam trochę więcej. Zaczęłam kolejne studia, tym razem zaoczne. Wciąż mieszkałam z rodzicami, wciąż do domowego budżetu dokładałam i starczało mi na wszelkie potrzebne przyjemności. Coś do ubrania, kino, książki, imprezy. Normalne życie.

Kiedy zarobiłam pierwsze 3000 zł. na rękę, to było naprawdę coś.
Choć mój tryb życia nie uległ dużej zmianie. W międzyczasie zmieniłam branżę, potem wróciłam do poprzedniej firmy. Wraz z moim obecnym mężem wyfrunęliśmy z gniazda, zamieszkaliśmy w kawalerce. Mieliśmy wówczas po około 26 lub 27 lat. Wszystko działo się naturalnie. Praca, dom, spotkania z przyjaciółmi, imprezy, kultura… Miałam dodatkową pracę, w której praktycznie nie zarabiałam, ale niesamowicie dużo uczyłam się. To doświadczenie było dla mnie wówczas bezcenne. Inwestycja, która zwróciła się na wielu płaszczyznach.
Z tym bagażem trafiłam na ukochaną Niewidzialną Wystawę.

Przyszedł czas na małżeństwo. Na dziecko. I wciąż żyjemy normalnie. Nie odmawiamy sobie przyjemności, ale jesteśmy rozsądni… Ja chwytam czasem fajne zlecenia dodatkowe, bo to – poza dodatkowym zarobkiem – rozwija mnie.

Po co Wam to opowiadam?
Poza faktem, że fajnie czasem trochę poznać człowieka, to chciałam dać perspektywę. Wcześniej napisałam o młodych pełnych oczekiwań. Tak. Tym ludziom nie śni się życie za 1200 zł. Oni, wypełnieni kolorowymi, lukrowanymi fotkami wprost z Instagrama oczekują tego, co widzą na Instagramie lub innym Facebooku. Szczęście dziś to mieć, a nie być.

Jedna ze wspomnianych koleżanek nawiązywała do swoich doświadczeń rekrutacyjnych. Kandydaci bez ogródek mówią o swoich potrzebach. O koniecznościach. O tym, że nie ma opcji zamieszkania w kawalerce, to musi być mieszkanie dwupokojowe, bo trzeba żyć. Nie z rodzicami. Nie z koleżanką. Czasem z partnerem.

Kolejna kwestia – jedzenie.
Oczywiście nie byle jakie. Najlepiej od Gesslera lub Chodakowskiej, na poziomie, bo trzeba się szanować, trzeba się pokazać, zrobić zdjęcie, Instagram lubi to. Codzienna kawka w modnej kawiarni.

Ubrania?
Oczywiście młodzi polscy projektanci za gruby hajs…
Może zostanie to docenione gdzieś w odmętach mediów społecznościowych.

Telefon?
Conajmniej Iphone X, ale nie na długo.
A to nie wszystko…

Życie w Warszawie,
jak i w innych dużych miastach jest drogie. Ale jest tak drogie, na ile wysokie mamy oczekiwania. A te można spełniać, mając albo doświadczenie i umiejętności, albo trafiając na pracodawcę, który jest w pewnym sensie przyciśnięty do muru. I warto nauczyć się czekać na realizację pewnych marzeń.

Dożyliśmy bardzo trudnych czasów, boję się, że jest to tendencja, którą trudno będzie odwrócić. Ludzie, którzy bez pomocy google nie będą potrafili rozwiązywać problemów i sprostać wyzwaniom w pracy. Którzy bez komunikatora nie będą w stanie rozmawiać. I którzy bez wszystkich jakże niezbędnych atrybutów, o których napomknęłam wyżej, nie będą potrafili żyć… Czasy 1200 zł. minęły i bardzo dobrze. Ale pomiędzy 1200, a 5000 na rękę jest spora przestrzeń, którą powinny wypełnić kompetencje. Tak na początek… Warto też pamiętać, że nie w każdej branży płynie przysłowiowy miód i mleko.

Do wszystkiego dobrze jest dochodzić małymi krokami.
Albo mieć naprawdę genialny pomysł, który wciąż trzeba sprzedać.
Warto świętować swoje sukcesy, podnosić się po porażkach. Uczyć się, czerpać, dawać z siebie. Życie wówczas piękne i pełne, docenimy wartość pieniądza i nas samych – wcale nie poprzez ich pryzmat.
Życie podane na złotej tacy to powolny proces autodestrukcji…

A Wy, co uważacie?

27 stycznia 2020 06:00
[fbcomments]