0

Śniadanie w Szwejku

U Szwejka - kawałek śniadaniowej karty
U Szwejka – kawałek śniadaniowej karty
fot. Aleksandra Sheybal-Rostek

Uwielbiam śniadania. To mój podstawowy posiłek. Celebruję je jeśli tylko mam na to czas (czytając przy śniadaniu gazetę).

A już szczytem szczęścia jest możliwość zjedzenia w restauracji, gdzie mi zrobią, przyniosą, dogodzą a w dodatku jedzenie jest inne niż w domu.

No i dzisiaj miałam taki poranek, że pozwoliłam sobie wstąpić do „U Szwejka”, gdzie odkąd pamiętam były dobre, syte i tanie śniadania.

I od progu zaczęły się schody.

W części lokalu na dole, w moim ulubionym miejscu – zimno jak w psiarni i wieje. Bez kurtki nie sposób wysiedzieć.
Na zwróconą uwagę, kelner zaproponował abym się przeniosła (a ja chciałam siedzieć tam gdzie zwykle).
Podobno wieje z zewnątrz. Nie bardzo rozumiem jednak dlaczego nie można zamknąć drzwi. I skąd się biorą podmuchy wiatru, skoro patio jest zamknięte i zadaszone?
Przeniosłam się.

Czym tam można płacić?

Ponieważ stałym problemem restauracji jest płatność wyłącznie kartą VISA (a ja mam Mastercard), więc trzeba mieć gotówkę (swoją drogą stawia to klientów w dość głupiej sytuacji). W dzisiejszych czasach zdarza się, że bez konkretnej przyczyny nie nosi się gotówki.

Zerknęłam do portfela i uff, ufff są dwie dychy. Pytam więc kelnera czy się zmieszczę z rachunkiem. On na to odpowiedział, że tak. Zamówiłam z karty „Pięć paróweczek z wody z ketchupem i musztardą” (w karcie jest napisane, że za 1 zł można dobrać dodatki – ale kelner nie zaproponował – bo jak tłumaczył miałam tylko 18 zł?!).
A mi nawet do głowy nie przyszło, że jest dopłata, bo nigdy czegoś takiego nie było.

Co dostałam?

Dostałam 5 parówek w kałuży wody bez musztardy.
Musiałam pójść i poprosić o musztardę.
Otrzymałam porcję musztardy na płaskim talerzyku – wyglądała jak krowi placek.
O brązowy cukier do herbaty zawsze trzeba specjalnie prosić.

Na koniec dostałam rachunek na 17 zł i kilka groszy. Dałam całe 20 zł i dostałam reszty 2 zł – nie żeby mi na tych kilku groszach zależało, ale zaokrąglanie (bez pytania) i to na korzyść lokalu to po prostu bezczelność.

Czuję głęboki zawód.

Bo jeśli idę na śniadanie „na miasto” to po to, aby zjeść coś bardziej wyrafinowanego niż w domu. Parówki ugotować sobie potrafię. W dzisiejszym śniadaniu nie było za grosz finezji.

Obsługa i okoliczności przyrody – odrzucające.
Standard poniżej normy.
Poza tym dodatki za dopłatą (szynka, bekon, cebula, ser, pomidor) – to jakieś kompletne dziadostwo.
Nie mówiąc o tym, że zazwyczaj w cenie śniadania są napoje.

No i jeszcze jedno – karta, której zdjęcie zamieszczam, i która jest zaprezentowana na stronie „U Szwejka” to zupełnie inna karta niż ta, którą miałam w ręku rano. Na tej nie ma mowy o dopłacie za dodatki.

Proszę Państwa – to prawdziwa sztuka zniechęcić stałego, zdeklarowane klienta. Muszę z tego miejsca pogratulować zarządzającym restauracją „U Szwejka”!

Karta "U Szwejka"
Karta – „U Szwejka”
fot. Aleksandra Sheybal-Rostek

Lokal „U Szwejka” uważam za spalony.

Może podpowie mi ktoś jakieś miejsce w okolicy pl. Konstytucji (czynne wcześniej niż od godz. 12), gdzie można zjeść dobre, tradycyjne śniadanie (broń Boże jakieś ekologiczne płatki).
Ponieważ zdarza mi się absolutnie incydentalnie jeść śniadania „na mieście”, więc wolę nie eksperymentować.

23 października 2014 21:02
[fbcomments]