0

Koncert muzycznej legendy

kultowy zespół
Uriah Heep – po koncercie
fot. Organizator koncertu, Cinematographer Productions

Uriah Heep. Roman Soroczyński pisze o niezwykłym wydarzeniu swoim wiecznym piórem na klawiaturze.

Chodzenie na koncerty i pisanie relacji z nich oznacza podwójną przyjemność. Nie dość, że człowiek posłucha na żywo muzyki, to jeszcze dowiaduje się czegoś na temat występujących.

Przykład?

Ot, choćby koncert zespołu URIAH HEEP, zorganizowany 17 listopada 2015 roku, w warszawskim Klubie Progresja Music Zone.

Znałem utwory tego zespołu.
Wszak jego początki sięgają mojego dzieciństwa: grupa powstała w 1968 roku. Nigdy jednak nie zastanawiałem się nad tym, skąd wzięła się nazwa formacji. Teraz, w ramach przygotowań do koncertu, zajrzałem tu i ówdzie. Uświadomiłem sobie, że jest to imię i nazwisko czarnej postaci z powieści „David Copperfield” napisanej przez Karola Dickensa. Ale muzycy tego zespołu, mimo że w większości chodzą ubrani na czarno, nie są ciemnymi charakterami. Grupa jest (obok DEEP PURPLE, LED ZEPPELIN i BLACK SABBATH) zaliczana do tzw. „wielkiej czwórki” hard rocka. Wielu ekspertów i fanów uważa zespół za prekursorów heavy metalu. Bowiem ich utwór Free And Easy, który znalazł się na wydanej w 1977 roku płycie „Innocent Victim”, w wielu zestawieniach figuruje jako pierwsze heavy metalowe nagranie w historii tego gatunku.

Oczywiście utwór ten znalazł się wśród wykonywanych w Progresji. Ale nie tylko. Trwający niemal dwie godziny koncert był przeglądem obszernego dorobku grupy. Wszak do tej pory wydali 23 płyty studyjne. Warszawski koncert był okazją do promocji ostatniego, wydanego w 2014 roku, albumu „Outsider”. Moim zdaniem, największy aplauz wywołały ballady zagrane i zaśpiewane pod koniec występu. Mam wrażenie, że July Morning śpiewała cała widownia. Z kolei lider zespołu, Bernie Shaw, wciągał publiczność do wspólnego wykonania słynnego zaśpiewu „aaaa” z Lady In Black. Oczywiście, nie obyło się bez Come Away Melinda. Jak zwykle podczas takich koncertów, każdy z członków zespołu miał swoje kilka minut. Mick Box grał na swoich gitarach niesamowite wstawki – bez względu na to, czy był to instrument elektryczny, czy akustyczny. Russell Gilbrook musiał bardzo mocno wywijać pałeczkami, gdyż perkusja miała swoje talerze nie tylko obok niego, ale i na samej górze otaczającej go obręczy. Klawiszowiec Phil Lanzon grał piękne pre- i interludia, współdyrygując publicznością. Najmłodszy (sądząc po kolorze włosów) w zespole Davey Rimmer wyczyniał leworęczne harce na gitarze basowej.

Idole heavy metalu
Uriah Heep_plakat – reklama koncertów
fot. Organizator koncertu, Cinematographer Productions

Zanim jednak wystąpiła gwiazda wieczoru, na scenie pojawił się zespół NIGHT MISTRESS. Wbrew nazwie, jest to polski zespół, który powstał w 2003 roku w Skarżysku-Kamiennej. W wywiadzie, który został opublikowany w magazynie muzycznym MetalZine.pl, stwierdzono:

Jeśli jest gdzieś w Polsce jakiś zagorzały fan tradycyjnego heavy metalu, który nie słyszał o zespole Night Mistress, to albo przez długie lata ukrywał się pod ziemią, albo nie jest wcale takim zagorzałym fanem, za jakiego się podaje. (zobacz LINK).

Otóż, ja nie jestem fanem heavy metalu. Jestem zwykłym słuchaczem dobrej muzyki – niezależnie od nazwy stylu prezentowanego przez danego wykonawcę. Jednak od tej pory jestem fanem … zespołu NIGHT MISTRESS. Gdybym nie wiedział, że jest to polski zespół, gdyby nie prowadzony po polsku dialog z publicznością, myślałbym, że przyjechała do nas kolejna gwiazda muzyki heavy metalowej. Nawiasem – podobnie jak gwiazda wieczoru – i ten zespół prezentował nie tylko heavy metal, ale i ballady. Sądzę, że warto zaprezentować nazwiska członków grupy. Są to: Krzysztof Sokołowski (wokal), Arkadiusz Cieśla (gitara), Robert Kazanowski (gitara), Artur Pochwała (bas) i Dominik Wójcik (perkusja). Cieszę się, że pod koniec występu zespół wykonał w ojczystym języku kilka piosenek pochodzących z projektu „Nocny Kochanek”, między innymi Andżeju! Jak Ci na imię? (proszę korektę i purystów językowych o niepoprawianie imienia zawartego w tytule!).

Podczas dalszej części koncertu zaobserwowałem, jak wokalista zespołu, Krzysztof Sokołowski, podgląda występ starszych kolegów. Jeśli uczyć się, to od najlepszych! Żałuję jedynie, że nie byłem przygotowany i podczas koncertu nie kupiłem sobie żadnej ich płyty. Oficjalni dystrybutorzy chyba jeszcze nie zauważyli tego zespołu. Dobrze, że zrobił to organizator koncertu, firma Cinematographer Productions z Pszczyny. Mam nadzieję, że gospodarze Klubu Progresja Music Zone zaproszą jeszcze ten zespół na występy.

Nowa gwiazda
Night Mistress – przed występem
fot. Organizator koncertu, Cinematographer Productions

Na zakończenie

Mam pewną refleksję pozamuzyczną. Otóż, od czasu do czasu widujemy ludzi z długimi włosami. Sam kiedyś nosiłem takie (sic!). Jednak dopiero w czasie koncertów widać, że jest ich całkiem sporo (ludzi, nie włosów). Bardzo się cieszę, że są osoby kultywujące fryzury z czasów mojej młodości.

19 listopada 2015 20:51
[fbcomments]