0

Lord of the Dance – zwycięstwo sił dobra

Mały Duch z siłami dobra
Mały Duch – z siłami dobra
fot. Materiał prasowy

Roman Soroczyński znowu dał się pozytywnie zaskoczyć efektami specjalnymi widowiska.

Bardzo lubię sytuacje, kiedy podczas koncertu czy spektaklu rzeczywistość przerasta – oczywiście, w sensie pozytywnym – moje oczekiwania. Tak było w przypadku widowiska tanecznego Lord of the Dance, prezentowanego 17 listopada 2017 roku na warszawskim Torwarze. Wprawdzie spektakl został stworzony przez króla irlandzkiego tańca, Michaela Flatleya, już w 1996 roku, ale do tej pory nie miałem możliwości obejrzenia go.

Na podstawie danych przesłanych przez Organizatora – firmę High Note Events, działającą pod marką MAKROCONCERT – zapowiadaliśmy efekty pirotechniczne, przełomową technologię wykorzystującą hologramy, taniec robotów, zaskakującą grę świateł oraz ruchomą i wielopoziomową scenę. Napisać a zobaczyć – to dwie różne sprawy! Przyznam, że dałem się nabrać, kiedy zobaczyłem na scenie wielki zegar. Sądziłem, że jest on przedmiotem, podczas gdy w pewnym momencie „rozleciał się na drobne kawałki”, a nie było żadnych odłamków. Ot, sugestia hologramu!

Ekwilibrystyka Małego Ducha
Ekwilibrystyka – Małego Ducha
fot. Materiał prasowy

Ów zegar został pokazany nie bez kozery. Bowiem symbolizuje on czas, w którym podróżuje Mały Duch, chcący pomagać Panu Tańca w ochronie jego ludu przed atakami Don Dorcha, Pana Ciemności. Bitwy i starcia przeplatają się z wątkiem miłosnym, pełnym wzlotów i upadków, namiętności i dramaturgii, a wszystko to w rytm dynamicznej, celtyckiej muzyki. Klasyczna historia walki dobra ze złem zakończona, oczywiście, zwycięstwem sił dobra. Muszę jednak przyznać, że w pierwszej części widowiska fabuła nie była zbyt czytelna.

Piękne tancerki na scenie
Piękne tancerki – na scenie
fot. Materiał prasowy

Przypomnijmy, że w tańcu irlandzkim najważniejsza jest wyprostowana sylwetka i praca nóg. Michael Flatley jest mistrzem stepowania: potrafi wykonać 35 stepów na sekundę, za co został wpisany do księgi rekordów Guinnessa jako „najszybsze stopy świata”. Mimo tego – sprzeciwiając się tradycji – wprowadził on do swoich układów choreografię górnych partii ciała.

W spektaklu pojawiają się znakomici soliści: Matthew Smith, James Keegan oraz Morgan Comer. Jednak chyba największy aplauz wywoływały zbiorowe układy choreograficzne. Ów aplauz wynikał nie tylko z faktu, iż – według wyliczeń niektórych dziennikarzy – podczas jednego przedstawienia artyści wykonują około 150 tysięcy uderzeń butem. Przede wszystkim podobało się idealnie zgranie zespołu. I nie jest to tylko moje odczucie: z pewnych miejsc widowni dobiegał szczególny rodzaj uznania, czyli pisk szalejących fanek. Domyślam się, że były to przedstawicielki szkół tańca. Kto, jak kto, ale one na pewno znają się na rzeczy.

Lord of the Dance – to nie tylko taniec. To również piękny śpiew pewnej damy oraz występ dwóch skrzypaczek. Niektórzy widzowie twierdzili, że instrumentalistki tylko markowały grę, podczas gdy w rzeczywistości muzyka pochodziła z playbacku. Siedziałem zbyt daleko, by to ocenić. Nie mam nic przeciwko temu, aby muzyka do tańca była odtwarzana z playbacku. Mam jednak nadzieję, że skrzypaczki grały na żywo.

Każda tancerka idzie w swoją stronę
Każda tancerka – idzie w swoją stronę
fot. Materiał prasowy

Domyślam się, że większość widzów przyszła po to, aby obejrzeć piękne tańce irlandzkie w idealnym wykonaniu. Cieszę się, że dominowały one w widowisku.

28 listopada 2017 20:50
[fbcomments]