0

Mad Max: Na drodze gniewu

Czwarta część serii o przygodach Max Rockatanskiego (czyż to nazwisko nie brzmi wspaniale?). Recenzja Michała Turyka.

Żeby dokładnie zrozumieć fenomen Mad Maxa, trzeba cofnąć się w czasie do roku 1970. Wtedy na ekrany kin wszedł film „Znikający punkt” w reż. Richard C. Sarafiana. Film opowiadał historię szalonego weterana z Wietnamu, byłego kierowcy rajdowego, który podczas bezcelowej i brawurowej ucieczki przed prawem przemierza Stany Zjednoczone w białym Dodge’u Challenger R/T 440 Magnum, zostając bohaterem narodowym i symbolem buntu przeciw establishmentowi. Kierowca nazywał się Jimmy Kowalski, prawdopodobnie dla twórców filmu było oczywiste, że tylko Polak mógłby być zdolny do takiego szaleństwa. Film szybko zyskał status kultowego, stając się inspiracją dla wielu młodych twórców filmowych.

W roku 1979 w Australii powstaje film Mad Max, przedstawiający historię młodego policjanta drogowego Maxa Rockatanskiego (w tej roli wystąpił Mel Gibson, od tego filmu zaczęła się jego międzynarodowa kariera). Rzecz dzieje się w postapokaliptycznej Australii, gdzie po drogach szaleją degeneraci w przeróżnych dziwnych pojazdach. Tylko policja jest w stanie uchronić świat przed zbliżającym się chaosem. Kiedy degeneraci zabijają przyjaciela Maxa, jego żonę, małą córeczkę i starszą panią, Max zakłada czarną skórzaną kurtkę, do ręki bierze dubeltówkę z obciętą lufą i wsiada do Forda Falcon XB GT coupe 1973, V8 Interceptor zwanego też Pursuit Special, żeby na własną rękę wymierzyć sprawiedliwość. Postać Maxa zawładnęła na długie lata wyobraźnią miliardów widzów na całym świecie. Każdy chłopak, który wychowywał się w latach 80-tych, marzył o tym, żeby być jak Mad Max, a przede wszystkim mieć taki samochód i skórzaną kurtkę. Nie przesadzę, jeśli napiszę, że był to jeden z filmów, które pchnęły Polskę do przemian ustrojowych w 1989 r. Ówcześni młodzi ludzie, wiedzieli doskonale, że w szarej komunie na czarną kurtkę ich rodzice będą musieli przeznaczyć co najmniej 12 swoich pensji, a o V8 Interceptor nawet nie mogą marzyć.

W 1981 r. odbyła się światowa premiera filmu „Mad Max 2 – Wojownik szos” (polska premiera odbyła się w roku 1990).

W 1985 r. wypuszczono do kin „Mad Max pod kopułą gromu”, tu jedną z głównych ról grała Tina Turner.

Wszystkie te pozycje reżyserował George Miller, a główną rolę grał Mel Gibson.

W 2015 r. na ekrany wszedł „Mad Max: Na drodze gniewu”.

Maxa spotykamy już w pierwszej scenie, stoi na pustkowiu i ogarnięty obłędem, przeżywa w halucynacjach śmierć swojej córki. Obok niego stoi nic innego, jak V8 Interceptor. W kolejnej scenie zostaje porwany i przywleczony do siedziby społeczności, której przewodzi udający boga Immortan Joe (Hugh Keays-Byrne), kompletny psychopata trzymający swój lud w szachu przez racjonowanie mu wody. Max zostaje przeznaczony na dawcę krwi, którą żywią się pretorianie Immortan Joe. W czasie, kiedy Maxowi zakładana jest stalowa maska, w drogę po ropę do Oktanii wyrusza konwój kierowany przez Imperator Furiosę (Charlize Theron). Furiosa zamiast do Oktanii kieruje swój konwój na wschód, a w pogoń za nią rusza Joe ze swoją armią, w kawalkadzie barwnych pojazdów, z których jeden jest ścianą wzmacniaczy dla gitarzysty, którego instrument pluje ogniem, ruszają też jego sojusznicy z Okatnii i Farmy Naboi. W pościg zostaje zabrany również Max, jako odżywka dla jednego z wojowników. Podczas pierwszej części pościgu Max uwalnia się i znajduje na pustyni w towarzystwie 5 półnagich kobiet (haremu Joe) oraz Furiosy, które uciekają do krainy, z której Furiosa została porwana jako dziecko.

Splot wypadków, szalonego pościgu i efektów specjalnych jest naprawdę imponujący. Akcja od pierwszych minut wciska w fotel, później jest już tylko lepiej. Bardzo ciekawa strona wizualna, niektóre sceny wyglądają jak żywcem wyjęte z obrazów Beksińskiego. Czasem można pomyśleć, że to jakaś piekielna wersja „Priscilli, królowej pustynii”, zapewne za sprawą production designera Colina Gibsona. Popisy kaskaderów często przywodziły mi na myśl akrobatów z Cirque du Soleil. Nie miałem uczucia przesytu lub znudzenia, raczej myślałem sobie „jeszcze, chcę jeszcze!!!”. Pan Miller stanął na wysokości zadania serwując nam kino akcji na najwyższym poziomie w rzadko spotykanym stężeniu.

To już druga premiera Toma Hardy’ego w tym roku. W recenzji „Systemu” nie rozpisałem się na jego temat, ale teraz naprawię ten błąd. Tom stanął przed trudnym zadaniem. Musiał sprostać legendarnej postaci wykreowanej przed laty przez Mela Gibsona. Jak się domyślam, z tego powodu, w pierwszych scenach ma długą brodę i długie włosy, całkiem zasłaniające twarz, później przez kolejne 30 min. ma założoną stalową maskę, co trochę ogranicza popisy aktorskie, ale ortodoksyjnym fanom Maxa pozwala przyzwyczaić się do aktora. Hardy doskonale sprawdza się w rolach małomównych twardzieli, nie sprawia mu też problemu wykrzesanie takich ludzkich uczuć jak wzruszenie czy smutek. Max to nie jest rola psychologiczna z teatru telewizji, ale Hardy wypada w niej naturalnie i budzi sympatię.

Charlize Theron, w 1997r. zagrała ładną i niewinną żonę Keanu Reevesa w filmie „Adwokat diabła”,a w 2003 r. przełamała wszelkie schematy, oscarową rolą w filmie „Monster”. Nie dziwi zatem, że poradziła sobie z kreacją twardej Imperatorki Furiosy, gnanej przez pustynię wizją zielonej oazy. Rola, chociaż dość prosta, potrzebowała osobowości, która by ją ożywiła i z tego zadania Charlize wywiązuje się świetnie.

Hugh Keays-Byrne, czyli Immortan Joe, przez cały film ma na twarzy maskę spod której widać tylko przekrwione błyszczące szaleństwem oczy. Warto wiedzieć, że Hugh zagrał już raz nemezis Maxa w pierwszej części serii, wcielił się tam w niezapomnianego Toecutter (w luźnym tłumaczeniu „Obcinacza palcy”).

George Miller II, reżyser, scenarzysta i producent urodzony w 1945 r. w Australii, z wykształcenia lekarz, ukończył kurs filmowy w 1971 r. Zadebiutował pełnometrażowym filmem „Mad Max” w 1979 r. Wyreżyserował też m.in. „Czarowninice z Eastwick”, „Babe – świnka z klasą” oraz „Happy feet: Tupot małych stóp”.

Mad Max: Na drodze gniewu” (tytuł oryginalny: Mad Max: Fury Road) to pozycja obowiązkowa dla każdego, kto w dzieciństwie i młodości marzył o V8 Interceptor i czarnej motocyklowej kurtce. To świetna propozycja dla każdego, kto lubi wartką akcję. Żadna kobieta nie poczuje się urażona filmem, ponieważ ma on wydźwięk wręcz feministyczny. Zdecydowanie nie doceni walorów tego filmu widz poszukujący tylko głębokich intelektualnych doznań i wzruszeń towarzyszących Przeglądom Piosenki Aktorskiej.

Zdjęcia: sceny z filmu, mat prasowe producenta.

24 maja 2015 11:00
[fbcomments]