0

Noworoczne premiery kinowe

Antypatyczny stwórca
Zupełnie Nowy Testament – Bóg z Brukseli
fot. mat. prasowy

Już w pierwszy weekend roku w warszawskich kinach można obejrzeć pięć filmów premierowych, z których każdy ma swój specyficzny urok.

Ludzie zmęczeni po sylwestrowych zabawach, za oknem mróz że nawet z łóżka się nie chce wychodzić, a my zachęcamy do kina. No cóż, taki los recenzentów. Prosimy o wybaczenie. Poza tym jak się zrobi cieplej, to pewnie jak na złość (wyjaśnienie czemu tak jest daje film Zupełnie Nowy Testament) premiery będą słabsze.

Do wyboru świetna belgijska komedia – kandydat do Oscara, całkiem sympatyczna polska komedia, propozycja dla najmłodszych w połączeniu z gonitwą wiewióra za orzeszkiem, dramat o kryzysie bankowym – idealny dla „frankowiczów” i emocjonujący dramat kryminalny z licznymi zwrotami akcji.

Zupełnie Nowy Testament

to znakomita zabawa. Belgowie wystawili ten film jako kandydata do Oscara i wcale nie jest bez szans. W ogóle mają dobrą passę w tym niewielkim kraju: ich reprezentacja piłkarska jest na pierwszym miejscu rankingu FIFA a jeszcze udało im się zrobić film, który powinien podbić widownię na całym świecie.
Zupełnie Nowy Testament to film o …. Bogu. Bóg więc mieszka w Brukseli (którą pierwszą stworzył, a potem mocno eksperymentował: jaką istotę uczyni na swoje podobieństwo), ma żonę i córkę – narratorkę opowieści. Syna też miał, ale chyba już nie żyje, zdaj się, że zginął tragicznie – teraz jedynie ożywia się z figurek.

Bóg jest osobą mocno niesympatyczną – Stary Testament przy tym „zupełnie nowym” to „małe piwo”. Brukselski Bóg wręcz nienawidzi ludzi wymyślając tysiące zasad, które zatrują im życie, typu: kolejka obok zawsze idzie szybciej, jak kogoś kochamy to nie dane nam będzie z nim żyć, kromka zawsze spada dżemem na dywan itp.

Zbuntowana córka w końcu nie zdzierży i wywinie taki numer, że głowa mała. Już dla samego tego oryginalnego (nie zdradzamy szczegółów, ale jak ktoś chce to zapowiedź:

Film jest uroczy, ale również mądry i na swój sposób religijny.
Leciutko sugeruje że może warto życie traktować trochę bardziej na luzie, bo jeszcze może nam się przydarzyć to co rasie ludzkiej w tym filmie – i jak wiedza o tym co się stanie zmieni postrzeganie rzeczywistości.

Świetna jest w tym filmie muzyka, ładne są zdjęcia, fabuła jest dobrze prowadzona, ciągle dzieje się coś ciekawego. Prawdziwy koncert gry aktorskiej dał Benoît Poelvoorde. Nie polubicie Stwórcy w tym filmie, to pewne.

Słaba płeć?

Jak nie lubicie Brukseli to inna propozycja premierowa toczy się w naszej stolicy. „Słaba płeć?” to najnowsza polska komedia w reżyserii Krzysztofa Langa, z Olgą Bołądź, Marietą Żukowską i Piotrem Adamczykiem oraz w drugoplanowych rolach z Katarzyną Figurą i Marianem Dziędzielem.

Główne bohaterki to młode, piękne kobiety pracujące w jednej z wielu warszawskich korporacji (na Mordorze), pochodzące z małej miejscowości – Morąg. Czyli typowe „słoiki”. Już od początku film zaczyna się od mocnego uderzenia, bo obie panie wspólnie wynajmujące mieszkanie kłócą się w samej bieliźnie. Potem ich stosunki jeszcze bardziej się pogorszą – wiadomo: faceci, pieniądze, kariera. Nie pogodzi ich nawet wspaniały pies „Wyżeł”.

Może fabuła tego filmu nie jest idealna, można dopatrzeć się wielu nieścisłości, ale od początku do końca „Słaba płeć” ma lekkość i urok. Ogląda się to bardzo przyjemnie przy okazji oglądając znane miejsca Warszawy. Film ma swoje znakomite tempo, ani przez moment się nie nudzi, nie irytuje, wreszcie nie ma nachalnej reklamy różnorakich rzeczy.

Świetnie radzą sobie aktorzy z pomysłowo napisanymi dialogami. Prawdziwy koncert daje Piotr Głowacki w roli okropnego szefa –  kradnie innym aktorom ten film. Spoko! Zostanie ukarany.

Świetny film na Nowy Rok – nieścisłości scenariusza nie będą zauważalne, a film zdecydowanie odpręża, bawi i pozostawia przyjemne wrażenie. Jeśli nawet momentami komedia zamienia się trochę w dramat, to na końcu i tak wszystko wróci do pogodnego stanu wyjścia.

I takie komedie mogliby tworzyć polscy twórcy, czego im na progu Nowego Roku warto życzyć.

Fistaszki. Wersja kinowa

Dzieci bardziej odporne na zimo też mają swoją premierę: „Fistaszki. Wersja kinowa”. Przed właściwym filmem, wyświetlana jest znakomita krótkometrażowa dawka nowych przygód wiewióra z Epoki Lodowcowej i pogoni za orzeszkiem. Tym razem galaktyka będzie zagrożona.

teraz będzie kosmos
Wiewiór i orzeszek – nieustanna pogoń
fot. mat. prasowy

Główny bohater Fistaszków, Charlie Brown, zaurocza się w nowo przybyłej do okolicy i do szkolnej klasy rudej piękności. Niestety dostaje mocnego „doła”, jaki to jest beznadziejny i nie ma śmiałości okazać dziewczynie uczuć. Punkt wyjścia do filmu całkiem dobry (wielu pewnie zna taką sytuację z autopsji), ale pomysłów wystarczyło może na 20 minut. W zasadzie najlepszą częścią jest lektura ogromnego wydania „Wojny i pokoju”. Momentami dorosłego widza fabuła może raczej irytować i nużyc.

Odmiennie ma się sprawa z młodszym pokoleniem. Animacja jest kolorowa, akcja wartka, postacie ciekawe – dzieciaki klaskają, śmieją się, podskakują na krzesełka. Także to taki film idealny do 6 roku życia.

The Big Short

Kolejna propozycja premierowa to film „The Big Short„. Już sam tytuł wymaga wytłumaczenia, aczkolwiek to dobrze, że pozostawiono wierny anglojęzyczny. Pod pojęciem SHORT (polskie określenie krótkie pozycje) rozumiemy instrumenty finansowe, które pozwalając zarabiać na spadku wartości czegoś. Świetnie to tłumaczy w filmie kobieta w wannie (chociaż niektórzy narzekają że zwracali uwagę na co innego niż treść jej tłumaczenia). W tym filmie główni bohaterowie to osoby, które odkryły, że coś czego wartość od lat rosła (i niektórzy twierdzą że zawsze będzie rosło), w krótkiej perspektywie silnie spadnie. Stąd stawiają wszystko na takie rozwiązanie, czyli robią taki BIG SHORT.
Fabuła odnosi się do kryzysu na rynku nieruchomości w USA 2008 roku, który był skutkiem wielu wydarzeń i mechanizmów rynkowo-społecznych. Może ten kryzys nie był strasznie dotkliwy w Polsce, ale w USA to był dramat (miliony ludzi bez pracy, miliony rodzin które straciły kupione na kredyt domy, utrata zaufania do całego rynku finansowego i osób nadzorujących).
The Big Short” nie jest dla laików (czyli powiedzmy sobie szczerze – prawie całości widowni) filmem łatwym, bo trudno opowiedzieć o przyczynach kryzysu, mającego swoją genezę w związku ze skomplikowanymi instrumentami finansowymi. Twórcy filmu robią wszystko, żeby przeciętny widz coś zrozumiał, konstruując trzy sceny: kąpieli z szampanem – piękna kobieta w wannie z bąbelkami, kucharza z zepsutymi rybami, piosenkarki przy stole blackjacka. Ale i tak nie jest łatwo zrozumieć ten film.
Z drugiej strony montaż, świetna muzyka, i rewelacyjna realizacja dają nadzieję. To świetny film. Widać że USA mają traumę z tym kryzysem.
Oddajemy głos naszemu wybitnemu fachowcowi w zakresie instrumentów finansowych (także rynku amerykańskiego), wnikliwemu obserwatorowi kryzysu 2008, który jest zachwycony filmem:

AKT I
Idąc powolnym krokiem na „BIGSHORT” zastanawiałem się, jak mam podejść do tego obrazu. Pamiętajmy, iż obracamy się mniej więcej w klimacie giełdowym i spoglądamy na ten temat z punktu widzenia LUCJANTRADE:

 Pójdziemy w kierunku genialnego „Wall Street” z Michaelem Dauglasem czy w papkę rozrywkową „Wilka z Wall Street”?

 AKT II
 W pierwszych minutach filmu padają mniej więcej słowa „znacie pobieżnie temat- tutaj dowiecie się prawdy”. Mówiąc nieskromnie nic nowego się nie dowiedziałem, ale to znów zawodowa kwestia. Dla innych film może być jedną wielką kopalnią wiadomości, zazwyczaj szokujących.

AKT III
Główna recenzja- FILM JEST GENIALNY. Dziękuje to wszystko

AKT IV
Małe rozwinięcie? Proszę bardzo.

„BIG SHORT” to dla mnie 130 minut doskonałego kina faktu. Nie jestem w stanie wyróżnić jakiejś konkretnej sceny – czy ma to być rozmowa przy budowaniu instrumentu finansowego w biurze Goldmana, uśmiech prezesa Deutsche Banku w tym samym temacie a może konferencja w Vegas? Wybór jest ogromny a przecież do tego dochodzą niezwykle smutne końcowe obrazy.

Film trzyma równą formę, formę według mnie genialną. Nie jestem w stanie wyróżnić też gry aktorskiej – dla mnie z jednej strony ten temat znikł przy tematyce a z drugiej wydawało się, iż każdy dawał z siebie wszystko

AKT V
Oczywiście pracując 18 lat na rynkach finansowych cały ten obraz trafia do mnie w zupełnie innym stopniu niż do osób „niezależnych”. Odniesień i szczegółów z życia codziennego mamy tutaj jak na 130 minut ilość ogromną.
W tle dodatkowo Metallica – no proszę Państwa….

Nie znamy terminologii finansowej? Nie szkodzi. Wytłumaczy go nam kobieta z szampanem w wannie albo gwiazda piosenki grając w Black Jacka. To doskonała równowaga dla znawców tematu i osób całkowicie pozbawionych tej wiedzy.

AKT VI
Oscar dla najlepszego filmu 2016 już dla mnie rozdany w drugim dniu tegoż. Zapewne jestem całkowicie nieobiektywny, ale na nic lepszego się nie nastawiam.

AKT VII
Politycznie ten obraz trafia w idealnym momencie. Nasz kraj został bowiem „zgładzony” komedią (doskonałą, rewelacyjną) „ZUPEŁNIE NOWE TESTAMENT”. „BIG SHORT” dla naszej finansjery to obraz, który chyba nie mógł pojawić się w lepszym momencie.

AKT VIII
Czekamy na sequel (niestety będzie na pewno…)

Sekret w ich oczach

Ostatnim omawianym filmem jest dramat kryminalny w gwiazdorskiej obsadzie (Nicole Kidman, Julia Roberts). Akcja dzieje się w 2002 roku po zamachach terrorystycznych oraz współcześnie czyli 13 lat później. Fabuła dotyczy śledztwa w sprawie morderstwa młodej dziewczyny.
Film jest bardzo dobrze zrealizowany i świetnie zagrany.
Zwiastun trochę za dużo zdradza, więc na własną odpowiedzialność (w mojej ocenie lepiej być zaskakiwanym w kinie).

                                           Sekret w ich oczach, reż. Billy Ray
Sekret w ich oczach” jest amerykańskim remakiem argentyńskiego filmu z 2009 roku „Sekret jej oczu”, który zdobył Oscara w kategorii Najlepszy Film Nieanglojęzyczny, ale zupełnie nie zaistniał w kinach europejskich (a w Argentynie odniósł wielki sukces kasowy).

3 stycznia 2016 11:38
[fbcomments]