0

32. dzień Powstania Warszawskiego

Chirurg dr. Józef Kubiak dokonuje operacji w swoim gabinecie przy ulicy Dobrej 22/24. Asystują mu szwagierka pani Stadnicka i dr. Biedziński
Chirurg dr. Józef Kubiak – dokonuje operacji w swoim gabinecie przy ulicy Dobrej 22/24. Asystują mu szwagierka pani Stadnicka i dr. Biedziński
fot. Tadeusz Bukowski (Wiki)

1 IX 1944 piątek. Wschód słońca 6:02, zachód 19:41, średnia temperatura powietrza 19 °C, pochmurno.

Na Starym Mieście trwa ewakuacja żołnierzy z bronią i bez broni kanałami do Śródmieścia. W ciągu dnia tysiące zmęczonych ludzi wychodzą z kanału włazem przy zbiegu Nowego Światu i Wareckiej.

O świcie Niemcy atakują z Bielańskiej ul. Długą. Atak, w którym tracą ok. 100 żołnierzy zostaje odparty.

Komplikuje się sytuacja na południowych odcinkach Warszawy.
Na Sadybie ciężkie bomby burzą Fort Legionów Dąbrowskiego – ginie dowódca obrony Fortu kpt. dr „Jaszczur”.
Kompania K-1 z pułku AK „Baszta” idąca od al. Sobieskiego na pomoc Sadybie zostaje odrzucona i ponosi duże straty w zabitych i rannych.

„Rzeczpospolita Polska”, 1 IX:

 Na Starym Mieście przeprowadzono szczegółowy spis wszystkich lekarzy i zawodów, związanych ze służbą sanitarną. Wszyscy którzy nie zgłosili się do rejestracji zarządzonej przez władze będą po wojnie pozbawieni prawa wykonywania praktyki lekarskiej

Tu Polskie Radio…

STARÓWKA

Stare Miasto – jak co dzień – pozostaje nadal punktem ciężkości walk.
Ściąga ono na siebie całą niemiecką siłę naporu.
Tam nasze oddział zdają wspaniały egzamin niezrównanej mocy bojowej i postawy moralnej.

1944 wrzesień 1, M, p. (Kieleckie).

Fragment rozkazu nr 46 pika Mieczysława Moczara – dowódcy Kieleckiego Obwodu AL, dotyczący powstania warszawskiego:

Żołnierze!

Z dniem dzisiejszym wkraczamy w szósty rok wojny, to jest [w szósty rok] męki ujarzmionych narodów, męki ludzi pracy. Walka, którą podjęliśmy z okrutnym wrogiem, jest słuszna i zwyciężymy.
Wroga bijemy w najczulsze miejsce, zadając mu ciężkie straty, wprowadzając dezorganizację i chaos w jego aparacie. Wiemy, że taka walka jest obecnie najskuteczniejsza i najboleśniejsza dla wroga. Kiedy nadejdzie chwila walki o miasta, to poprowadzimy ją bezwzględnie, lecz w porozumieniu z Armiami Sojuszniczymi i z Armią Polską, która istnieje na oswobodzonych terenach naszej Ojczyzny. Armie te przyjdą nam z pomocą, łamiąc opór wroga. Nie możemy popełnić błędów panów. Borów i innych, którzy dla twych osobistych ambicji, nie porozumiewając się Armiami Sojuszniczymi, popchnęli Naród Warszawy w nierówną walkę, a tym samym w morderczy chwyt gada hitlerowskiego. Naród Polski w Warszawie bijąc się krwawi; lecz przyjdzie dzień, gdy po zanalizowaniu tej walki odnajdzie winowajców tej zbrodni i postawi ich przed trybunałem ludowym. My krwawiącej Warszawie składamy przysięgę, że walczyć będziemy z jeszcze większym zapałem i ochotą, by tym sposobem przyjść Jej z pomocą. Wolność nasza jest blisko, wróg nasz rozpada się już jak stary, zmurszały dąb. Wywalczymy sobie Polskę taką, w której nie będzie nam grozić nowa wojna.

Odpis, maszynopis
AZHP, 192/XXIII t. 15a k. 11

1944 wrzesień 1, Częstochowa.

Artykuł z pisma wydawanego przez częstochowska konspiracyjną Radę Narodową, demaskujący polityczne rachuby inicjatorów powstania warszawskiego.

Pogrom Warszawy

O tym, co się stało w Warszawie, po prostu pisać nie sposób. Brak słów do oddania ogromu katastrofy, do należytego wyrażenia wielkości tragedii, jakie przeżyło nieszczęsne miasto, rzucone w upalne sierpniowe dni 1944 r. w odmęt beznadziejnej walki. Od początku bieżącego miesiąca (1) zaczęły nadchodzić do nas niepokojące wieści. Tło ich stanowiły wydarzenia polityczne o znaczeniu ogólniejszym: wizyta Mikołajczyka w Moskwie – wielkie zwycięstwa Czerwonej Armii. Wieści te ogniskowały się wokół jednego punktu: Warszawa powstała.

Staraliśmy się zrozumieć wybuch: po pięciu latach straszliwego terroru, ustawicznych aresztowań, łapanek, rozstrzeliwań, ohydnego znęcania się i pastwienia niad bezbronną ludnością Warszawy, oto zadysponowano krwią i mieniem jej mieszkańców, przy bezwzględnym porozumieniu się z dowództwem nadchodzącej czerwonej Armii, przy uzgodnieniu wszelkich wojskowych poczynań, dla szybkiego opanowania półtoramilionowego miasta. Gdyby tak się działo w istocie, jak sądziliśmy, powstanie mające na celu przyśpieszyć przejście Warszawy z rąk do rąk byłoby całkiem zrozumiałe i wybaczalne. Niestety, rzeczywistość nie odpowiadała naszym przypuszczeniom i nadziejom, ba, stała w skrajnej sprzeczności z wszelką logiką, jaka powinna cechować najmniejsze poczynania ludzkie.

Warszawa powstała nie dlatego, aby umożliwić sowieckiej armii szybsze na danym odcinku frontowym pokonanie Niemców, ale ażeby tejże wkraczającej armii rzucić w twarz dumne wyzwanie: obejdziemy się bez waszej łaski, towarzysze! To my jesteśmy zwycięzcami i panami! Tu wy musicie liczyć się i rozmawiać ze zwycięską prolondyńską Polską!

Jeszcze by wybuch był poniekąd usprawiedliwiony, gdyby w Niemczech szalała rewolucja, jak w 1918 r., gdyby miało się do zwalczania zdezorganizowane, rozproszone wojsko lub też nieliczne garnizony, obozujące w mieście. Ale właśnie było inaczej. Obok Warszawy przebiegał front, nowoczesny front obsadzony przez dziesiątki tysięcy zdyscyplinowanych żołnierzy, rozporządzających wszystkimi możliwymi środkami współczesnej walki. W obrębie zaś miasta i najbliższych jego okolicach stacjonowały zmasowane oddziały policji „ukraińskich bohaterów” (2).

To wszystko, co nastąpiło dalej, wynikało z nieproporcjonalności sił, szaleństwa pierwszego kroku, z niepoczytalności, zarozumialstwa i głupoty samozwańczych wodzów powstania. Zaczęła się walka. Niewątpliwie bohaterska w szaleńczych porywach owych źle uzbrojonych ludzi, którzy samobójczo, jak lwy rzucali się na ziejące ogniem czołgi. (Komunikaty głosiły: robotnik zdobył…, dwunastoletni chłopiec nie zawahał się…).

Ale samo bohaterstwo, choć znaczy dużo, jeszcze nie wystarcza do osiągnięcia ostatecznego zwycięstwa nad nieskończenie liczniejszym, a lepiej uzbrojonym przeciwnikiem (zorganizowanych powstańców przypuszczalnie było w momencie wybuchu walk około 25 000. Ilość Niemców określić jest trudno, ale chyba liczba ich nie jest mniejsza jak 150 000 ludzi) (3).

Z pasją właściwą sobie, z wściekłością i okrucieństwem iście germańskim i z wilczą rozpaczą bankrutów, rozpoczęli Niemcy dzieło zniszczenia Warszawy: spalenia budynków i tępienia ludności, nie tylko zresztą walczącej, ale zupełnie biernej.

Jak dokonywano pacyfikacji Warszawy, opowiedzą kiedyś ci, co ocaleli ze straszliwego pogromu. Wydaje się jednak prawdą, że bezlitośnie wystrzeliwano nawet kobiety i dzieci po szpitalach, a w schrony zapełnione ludźmi miotano granaty…

Emisariusze londyńscy spełnili znakomity czyn: dali Niemcom pretekst, dali pozór, umożliwiający im zrujnowanie półtora miliona ludzi, rozstrzelanie setek tysięcy obywateli, oddzielenie rodziców od dzieci, skazanie starców na zagładę, a wywiezienie jak bydła ludzi w sile wieku na tułaczkę i poniewierkę w głąb Rzeszy.

Oto jest prawdziwy obraz katastrofy miasta Warszawy… Mimo woli w oczach stają łzy, coś dusi człowieka za gardło, a pięści zaciskają się. I jedno pytanie ustawicznie trałuje w myślach: k t o  w i n i e n? k t o  w i n i e n?

Jakie prawo miał rząd polski rezydujący w Londynie, daleki, bezpieczny, spokojny, narażać półtora miliona ludzi na śmierć, na zagładę?

Kto, szatan chyba, upoważnił jednego człowieka do dysponowania krwią i mieniem tylu obywateli, do rzucenia tak wielkiego miasta, jak Warszawa w odmęt walki, która nie mogła skończyć się ani zwycięstwem, ani nawet jakimikolwiek układami? K t o  w i n i e n? K t o  w i n i e n? Rząd polski w Londynie? Niemcy czy Rosja? Jedno jest pewne: Moskwa nie miała i nie ma nic wspólnego z powstaniem, które godziło zarówno w Niemcy, jak i przeciwstawiało się Polskiemu Komitetowi (4), urzędującemu w Lublinie, a pozostającemu w zupełnej zgodzie z rządem rosyjskim.

Jeśli Moskwa popiera Armię Ludową, nie może jednocześnie wchodzić w układy z przywódcami Armii Krajowej, stąd między dowództwem wojsk sowieckich, idących na Warszawę, a kwaterą gen. Bora nie było, bo nie mogło być z istoty rzeczy, jakichkolwiek nici porozumienia. Cała odpowiedzialność za wybuch powstania spada na polski rząd emigracyjny w Londynie i jego posłańców działających w kraju. Ogrom wszakże zniszczenia obciąża sprzede wszystkim Niemców, którzy paląc Warszawę, obce i nienawistne im miasto, nie liczyli się w swoim bestialstwie z nikim i niczym. Ci i ci są winni. Choć jedni i drudzy bić się będą przed światem w piersi w chrześcijańskiej skrusze i innych wyszukiwać winowajców.

Szukanie winnych katastrofy warszawskiej możliwe że wydaje się dziś komuś za przedwczesne i zgoła nawet za niepotrzebne. Tak jednak nie jest. K a t a s t r o f a warszawska nie ogranicza się jedynie do Warszawy, jest sprawą obchodzącą każdego człowieka – cały Naród Polski.

Oto u wrót innych naszych miast stają już zwycięskie armie sowieckie. Na stali bagnetów idących żołnierzy, na cielskach czołgów, okrytych kurzem dalekich dróg, wypisane jest nowe prawo i nowy ład społeczny, w imię którego giną miliony. Przeciw temu prawu i temu ładowi obraca ostrze swej nienawiści AK. Nie licząc się z rzeczywistością, nie rozumiejąc nakazów dnia, emisariusze londyńscy działający w całym kraju, nic nienauczeni przykładem Warszawy, gotowi są wydać bezbronną ludność w innych miastach na męczeństwo beznadziejnej walki, na zniszczenie i zagładę.

Obywatele!
Apelujemy do Waszych sumień, Waszego rozsądku! W ostatniej chwili tej gigantycznej wojny nie dajcie się sprowokować. Nie idźcie na lep pięknie brzmiących haseł, za które musielibyście zapłacić krwią swoją i swoich najbliższych! Tragedia Warszawy nie może się gdzie indziej powtórzyć! W imię szczęścia i spokoju Waszych rodzin! W imię człowieczeństwa! W imię Polski!

Minutą ciszy uczcijmy tych, którzy życiem swoim zapłacili za szaleństwa innych. Oto duchem bratamy się z nimi i modlitwą bez słów, wielkim milczeniem żegnamy ich na zawsze. Niech ziemia przyjmie ich prochy, a z ofiary ich śmierci lepsza powstanie dla żywych przyszłość.

„Biuletyn Rady Narodowej miasta Częstochowy”
1 IX 1944, s. 1-2.

Przypisy:

(1) Artykuł byt pisany w sierpniu 1944 r.
(2) Umowa o kolaboracyjnych formacjach wojskowych, złożonych z ukraińskich nacjonalistów, które uczestniczyły w tłumieniu powstania.
(3) W chwili wybuchu powstania sity niemieckie w Warszawie wynosiły około 15 000 żołnierzy, zaś sity powstańcze około 25 000. W czasie walk sity obu stron wzrosty ż w szczytowym momencie walki wynosiły: po stronie powstańczej około 50 000 żołnierzy i po stronie niemieckiej około 25 000 żołnierzy.
(4) Mowa o Polskim Komitecie Wyzwolenia Narodowego w Lublinie.

Królewska 16

1 września przed południem podchorąży „Rybitwa” wysłał łączniczkę „Siódemkę” z Królewskiej 16 do dowódcy kompanii z pytaniem, czy może wyjść na kilka godzin i zostawić placówkę sierżantowi „Cieniowskiemu”. Od prawie dwóch tygodni nie miał żadnej wiadomości od szwagierki, łączniczki „Anny”, pełniącej służbę w dowództwie baonu „Kiliński” na Poczcie Głównej. „Siódemka” wróciła z trzygodzinną przepustką, wystawioną przez porucznika „Romańskiego”.

„Ruszyłem prawie biegiem na plac Napoleona – odtwarza po latach podchorąży „Rybitwa”. – Na Poczcie Głównej zastał mnie nalot. Pamiętam palące się beczki z masłem. Wpadłem na korytarz, z którego słychać było przeraźliwy krzyk: «Ratujcie, Ratujcie!» Krzyczała kobieta, której belka stropowa przygniotła nogi. Wszędzie pył, prawie nic nie widać, znalazłem jakąś deskę, podważyłem belkę i dosłownie palcami jednej ręki wyciągnąłem obie zmiażdżone nogi”.

„Rybitwa” był świadkiem, jak spod gruzów wydobyto rannego w głowę i rękę rotmistrza „Leliwę”, dowódcę baonu „Kiliński”. „«Leliwa» leżał na noszach w bramie obok «Chwata» – samobieżnego działa, zdobytego w pierwszych godzinach Powstania. Nad «Leliwą» stały kobiety i płakały. Chwyciłem nosze wraz z «Anną» i jeszcze dwiema łączniczkami [prawdopodobnie „Bronką” i „Magdaleną”, o których Roycewicz wspomina w książce wydanej na obczyźnie – przyp. Macieja Kledzika] i zanieśliśmy rotmistrza do najbliższego szpitala”.

W ponurym nastroju wracał „Rybitwa” na Królewską. Nie zwrócił nawet uwagi na brak posterunków przy barykadzie i bramie. Na podwórku zobaczył taką scenę: sierżant „Cieniowski” trzyma za kark jednego z chłopców i usiłuje wsadzić mu głowę pod kran z ledwo cieknącą wodą. „Co jest?” pyta „Rybitwa”. „Cieniowski” na to: „Lepiej nie powiem, niech pan nie pyta”.

Z relacji strzelca „Żandarma”:

Znaleźliśmy te piwnice zupełnie przypadkowo. Zaczęliśmy opukiwać ściany, bo wydawało nam się, że za nimi znajduje się jakieś pomieszczenie. Tak też było. Znaleźliśmy dwie ogromne piwnice, ciągnące się pod podwórzem. W jednej były alkohole, chyba kilkanaście tysięcy litrów spirytusu i bimbru w szklanych balonach i sporo szlachetnych gatunków w butelkach. W drugiej piwnicy wisiały futra, garnitury, leżały bele materiałów, stały maszyny do pisania oraz dwie walizki z zegarkami.

Wspomina po latach „Rybitwa”

„Ogarnęło mnie przerażenie. Chłopcy tylko próbowali, ale przy pustych żołądkach alkohol podziałał na nich piorunująco. Z całej załogi trzech żołnierzy było trzeźwych. Któryś z nich pokazał mi wejście do piwnicy. Znajdowało się przy drzwiach do kuchni pod wycieraczką.”

Przez 39 lat „Rybitwa” i inni żołnierze z 9. kompanii byli przekonani, że zawartość piwnicy należała do generała „Bora”. Zasugerowali im to Jan Wardziński, właściciel restauracji „Pod Sarenką”, i zegarmistrz, którzy nie chcieli dać się ewakuować, tłumacząc, że zostali wyznaczeni przez „Bora” do specjalnego zadania. Tym podstępem chcieli uratować przynajmniej część swego majątku.

Przy wejściu do piwnicy usiadł sierżant „Cieniowski” z karabinem. „Rybitwa” posłał do dowództwa kompanii meldunek 0 odkryciu piwnic, dwie walizki zegarków i kartkę z adresem gdzieś za Alejami, pozostawionym przez zegarmistrza. Zegarki nigdy nie wróciły do właściciela. Gdy sprawa stała się publiczną tajemnicą, kilku żołnierzy upomniało się w dowództwie kompanii o podział zdobyczy wojennej, m.in. kapral „Zygmunt” do dzisiaj posiada „Zenita” z czarnym cyferblatem. Złote zegarki zostały w dowództwie.
(Podobno „Romański” i „Kolanko” tak się posprzeczali o nie w obozie jenieckim, że przestali ze sobą rozmawiać. Porucznik „Kolanko” wystawiał zegarki w obozowym komisie na sprzedaż. Po wojnie stary zegarmistrz z Królewskiej 16 bezskutecznie poszukiwał porucznika „Romańskiego”, kilkakrotnie pytał o niego dozorcę Ignaca z Próżnej 14.)

Znaleziony alkohol „Romański” polecił przenieść na noszach i w plecakach do kwatery dowództwa kompanii przy Próżnej 14. Do konwojowania wyznaczył 17-letnią łączniczkę „Siódemkę”.

„Nie byłam lojalna – napisała po wielu latach. – Chłopcy dawali mi butelki wypełnione wodą, a ja im za to wódkę. Po drodze mijałam sporo dyżurujących kolegów, którzy robili to samo. Ilość się zgadzała.”

***

Po opublikowaniu fragmentu o piwnicy generała „Bora” w tygodniku „Przekrój” ras otrzymałem list od st. strzelca „Skrzetuskiego”, wówczas 16-letniego żołnierza z kompanii porucznika „Cordy”, wchodzącej w skład I baonu szturmowego:

Po raz pierwszy na Królewskiej 16 byłem w dniu, kiedy przypadkowo odkryto zamurowany w piwnicy skład alkoholu i kiedy na skutek jego nadużycia większa część załogi nie była zdolna do walki. Z tego właśnie względu skierowano na tę placówkę pięcioosobową grupę żołnierzy z naszej kompanii pod dowództwem podchorążego «Kolca» (został on ciężko ranny w nocy z 30 na 31 sierpnia w akcji przebijania przejścia oddziałom ze Starówki, w związku z czym nie wydaje mi się, by przykry alkoholowy incydent mógł mieć miejsce 1 września). Poza nim drużynę stanowili chłopcy w wieku 16-18 lat, każdy był uzbrojony w pistolet maszynowy typu «Thompson» i granaty.

Podchorąży «Kolec» nie mógł przyprowadzić nas 1 września, gdyż w tym dniu leżał w szpitalu przy ulicy Mariańskiej, lecz grubo wcześniej. Byliśmy w Królewskiej dwukrotnie w odstępie parodniowym, a potem przez trzy dni znajdowaliśmy się w stanie ostrego pogotowia przed akcją przebicia na Starówkę i nie opuszczaliśmy naszej kwatery przy ulicy Siennej 33.

Pamiętam dobrze, co o ostatnio stoczonej walce opowiadał dowódca placówki Królewska 16 – podchorąży «Paprzyca». Północna oficyna tworzącego czworobok budynku trafiona została pociskiem «krowy» z Ogrodu Saskiego, na skutek czego część ścian runęła, a reszta spłonęła. Korzystając ze zniszczeń i zamieszania, Niemcy wdarli się na podwórko od północno-wschodniej strony. Podchorąży «Paprzyca» pokazywał nam miejsce na środku tego wewnętrznego podwórka, do którego Niemcy dotarli, zanim zostali zlikwidowani ogniem z peemów i granatami. Relacja ta, moim zdaniem, pasuje do wydarzeń opisanych przez Pana pod datą 24 sierpnia. Sądzę zatem, że na placówkę Królewska 16 po raz pierwszy przybyliśmy 25 sierpnia, a przemawia za tym świeżość opowiadania «Paprzycy», który o wydarzeniach mówił tak, jakby odbyły się przed niewieloma godzinami.

Za podaną przeze mnie datą przemawia i to, że podchorąży «Paprzyca» był już dowódcą placówki i że przy dojściu od strony ulicy Próżnej nie było jeszcze dwupasmowej barykady, wzniesionej dopiero pod koniec sierpnia. Kiedy tam przybyliśmy, dość długą i pozbawioną osłony trasę pokonywaliśmy pojedynczo skokami. Tylko w jednym, a może w kilku miejscach leżało po parę worków z piaskiem, mogących dać w razie czego osłonę w pozycji leżącej.

Gdy przybyliśmy po raz pierwszy (25 sierpnia?), po podwórku kręciło się parę chwiejnych postaci. Po chwili kto sprowadził podchorążego «Paprzycę» ubranego w kombinezon. O ile dobrze pamiętam, tytułowano go porucznikiem. Od niego dowiedzieliśmy się o krytycznym położeniu, w jakim znalazła się placówka – większość załogi spała, niezdolna do niczego, nieliczna reszta czuwała na posterunkach, padając ze zmęczenia. Rozprowadzono nas na te posterunki, ja znalazłem się od strony ulicy Granicznej. Na pierwszym piętrze zastałem dwóch wyczerpanych żołnierzy, którzy zorientowali mnie w położeniu, po czym udali się na spoczynek. Za oknem w odległości kilku metrów miałem załom muru, zza którego Niemcy bardzo często robili wypady; jednocześnie musiałem zwracać uwagę na prowadzący w głąb domu korytarz, skąd również mogłem spodziewać się ataku. Na szczęście Niemcy zachowywali się spokojnie, bo gdyby zaatakowali, chyba byśmy się nie utrzyma.
Jedynym mocnym wydarzeniem tej nocy był pojedynek. jaki z niemieckim strzelcem stoczył mój kolega «Lotnik>: z kompanii «Cordy». Uzbrojony w karabin Niemiec zajmował .dobrze osłoniętą pozycję o kilkanaście kroków od «Lotnika», gdy ten musiał się wychylić, by oddać serię z ThompsonaPo wielokrotnej wymianie strzałów «Lotnik» wygrał ten pojedynek.

Rana podchorąży «Paprzyca» wysłał w gruzy patrol, który między Palmiarnią a ulicą Graniczną został ostrzelany bez strat. Pa południu zasygnalizowano zbliżanie się Niemców i «Paprzyca» ustawił nas zapobiegliwie na stanowiskach wokół podwórka. Alarm okazał się fałszywy.

Nasz ponowny pobyt przebiegł spokojnie. Obsadziliśmy 10-osobową drużyną wschodnią oficynę od strony Ogrodu Saskiego”.

***

W meldunku sytuacyjnym z 1 września major „Zagończyk” napisał:

„Kompania Romańskiego wzmocniona została jednym plutonem”.

Była to drużyna (1+9) z 3 plutonu 8 kompanii baonu „Kiliński”, którą wieczorem przyprowadził podchorąży „Różyc”. Drużyna obsadziła stanowiska na drugim piętrze i na barykadzie. „Różyc” z „Rawskim” i „Jurkiem” poszli w ruiny Giełdy. Mieli zamiar spenetrować kawałek Ogrodu Saskiego i odnaleźć ciała kolegów z kompanii, poległych przed dwiema dobami. Nie udała im się ta wyprawa, cudem wyszli cało z lawiny ognia, jaką wywołali swym pojawieniem się.

Wiał ostry wiatr, podnosząc tumany piasku i ceglanego pyłu. Na barykadzie czuwała łączniczka „Setka” z pistoletem maszynowym podchorążego „Różyca” i w pożyczonym hełmie. W pewnym momencie zauważyła jakiś ruch przy skrzyżowaniu Królewskiej i Marszałkowskiej na wysokości ruin Giełdy. Wystrzeliła w tamtym kierunku dwie krótkie serie. (Opisała to zdarzenie w pamiętniku z okresu Powstania, ale po latach nie pamiętała już tego, ani też postaci, do której strzelała. Może był to ostatni z powstańców, który ocalał w Ogrodzie Saskim?) Reszta nocy minęła spokojnie.

Źródła:

  • Maciej Kledzik, „Królewska 16”, Instytut Wydawniczy PAX, Warszawa 1984.
  • Antoni Przygoński, „Udział PPR i AL w Powstaniu Warszawskim”, Książka i Wiedza, Warszawa 1970
  • Almanach Powstańczy 1944 z kalendarzem na rok 2004, Miasto Stołeczne Warszawa, Warszawa 2003
  • Witryna Internetowa: http://www.whatfor.prv.pl

Powrót do kalendarium PW
1944

1 września 2014 00:05
[fbcomments]