Na ulicy Oleandrów w witrynach sklepowych są oryginalne opuszczane kraty w kształcie ozdobnych rombów. Wszystkie są według jednego wzoru i bardzo to ładnie i harmonijnie wygląda.
Sklepikarze co rano podnoszą je korbami lub silniczkami. W niektórych przypadkach kraty są stale podniesione, ale nikt ich nie niszczy ani nie próbuje demontować. A przynajmniej było tak do niedawna.
W lokalu pod numerem 4, w drugiej połowie sierpnia zacięła się krata. Najemcy rozwiązali problem pomysłowo – wycięli w niej, mianowicie, dziurę. I tak już zostawili.
Można się spierać czy rozmaite przeżytki czasów minionych są estetyczne. Ale nie ulega wątpliwości, że znikają one w zastraszającym tempie oddając pole nowoczesnym rozwiązaniom technicznym. Czasami słusznie. A czasami, jak w tym wypadku, łza się w oku kręci na barbarzyństwo i kompletny brak wyczucia i szacunku dla charakteru miejsca.
Takie rzeczy dzieją się w Warszawie codziennie. Ale czy to oznacza, że nie należy ich piętnować? Moim zdaniem należy takie przypadki bezwzględnie pokazywać palcem. Bo cóż z tego, że budynek nie jest pod ochroną konserwatora zabytków? Tu nie chodzi o kwitki i rejestry a o wyczucie. O szacunek dla przeszłości. Bo zbyt wiele takich perełek znika z przestrzeni miejskiej.