0

Kryzysowa narzeczona: Honda Forza 125 ABS c.d

Honda Forza 125/ABS
Honda Forza 125/ABS – czarowne Świetokrzyskie
fot. Dominik Kotowski

Jako samozwańczy i nieautoryzowany fan 125-tek dostałem od naczelnego iAuto zlecenie: przetestować Hondę Forzę 125/ABS.

Nieco się skrzywiłem, jako że specjalnym entuzjastą skuterów nie jestem. Grymas się jeszcze bardziej pogłębił gdy usłyszałem drugą część zadania.

Sprawdź ją nie tyle w mieście, co jako moto do tzw „małej turystyki”. Po moich dotychczasowych spotkaniach ze skuterami uznałem to za mocno ekstrawagancki pomysł. Przecież skutery są typowymi mieszczuchami, doskonałymi do przemykania między autami w korkach, do codziennego użytku, do pracy, na zakupy… Ale nic to. Pojechałem do siedziby Hondy odebrać Forzę z mieszanymi uczuciami. Honda to firma raczej konserwatywna i chyba jako jedyna nie ulega obecnej od jakiegoś czasu modzie na „retro”. I w sumie chwała jej z to. Forza nie jest zatem wzorowaną na włoskich produktach „mydelniczką” na malutkich kółeczkach. Wyglądem mocno nawiązuje do modeli sportowych Hondy, z linii „transformerów”. Innymi słowy jej fizys jest dość dyskusyjne. No cóż, kwestia gustu. Mnie zaś, z racji posiadania w domu ośmioletniego entuzjasty serii, jej agresywna stylistyka spodobała się od razu. Pełno skośnych linii i ostrych kątów.

DSC_8812Są rzecz jasna i minusy takich korzeni, mianowicie lusterka, przymocowane nie do kierownicy tylko, niestety, jak w „sporcie”. Dość karkołomny pomysł; zmusza do gimnastyki, gdy się chce jednocześnie ocenić co mamy za plecami i po bokach.

Plusem za to jest oświetlenie skutera. Wyposażona jest w ledowe, absolutnie fantastyczne lampy. Nie ma szans, by ktoś nie zauważył nocą naszego trans-Forzera. Światło reflektorów nie rozprasza mroku. Zwyczajnie je tnie i szatkuje. Noc umyka w popłochu.

Motocykl wyposażony jest w owiewkę. Regulowaną w banalnie prosty i wygodny sposób, można jej wysokość zmieniać jedną ręką, nawet w trakcie jazdy. Jest na tyle skuteczna, że przy moich niezbyt wybujałych 176 cm, podczas jazdy nie musiałem specjalnie się pochylać, by mnie całkowicie zasłoniła przed deszczem czy wiatrem.

DSC_2646Nie da się ukryć że pierwsze wrażenia ze spotkania były dość pozytywne. Dopełniła ich kanapa. Wielkości stołu do ping ponga. Obszyta świetnym materiałem trzymającym zadek na miejscu bez względu na to, czy się gwałtownie hamowało, skręcało, czy przyspieszało. Do tego nie łapie wilgoci, w przeciwieństwie do takiej alhambry. Ważna moim zdaniem cecha w moto, które w warunkach miejskich często parkujemy pod chmurką, do tego niekoniecznie wyposażeni w spodnie odporne na wilgoć. Honda oszczędzi nam zatem kompromitującego tłumaczenia się w pracy z mokrych plam na portkach i pozwoli godność zachować.

DSC_8841Dochodzimy do sedna. Schowek pod kanapą. To co się kryje pod tymże stołem do „pingla” to czysta poezja. Marzenie każdej żony. Schowek. No nie! Pełnowymiarowy bagażnik. Wchodzą dwa integralne kaski. Ale co tam kaski. Przed wycieczką zapakowałem do niego plecak pełen gratów fotograficznych, statyw, bluzę, kurtkę przeciwdeszczową. I co najważniejsze: dwie pełne siaty z Biedronki!

DSC_2636Do kompletu zawieszenie. Nie da się ukryć, zwyczajnie twarde. Osobnicy ciężsi w dłuższej trasie mogą odczuwać nieco jej trudy, moich czterech liter specjalnie nie zmaltretowała, niemniej inżynierowie Hondy mogliby nieco mniej surowo tę część ciała traktować. Nieco mi to przeszkadzało, zwłaszcza w ruchu miejskim, kocie łby i warszawskie dziury mogą dokuczyć. Za to okazało się idealne gdy wreszcie udałem się na tę zleconą „małą turystykę”. Czyli jednodniowy wypad za miasto, na ryby, grzyby czy lwy-by ew. na grilla do szwagra. Odległość? W granicach rozsądku.

DSC_2623Nie ukrywam, że pomysł z tą „turystyczną” wycieczką wydawał mi się dość irracjonalny. By zatem utrzymać charakter „wyprawy” postanowiłem ruszyć w Polskę w poszukiwaniu wiatraków. Forza za Rosynanta, ja zaś Don Kichota robić zamierzałem. By nie ułatwiać sobie sprawy uparłem się, że nie mogą to być wiatraki współczesne, tylko prawdziwe, regularne młyny. Szybko się okazało. że na pustyni Mazowieckiej młynów starych, zabytkowych, to i owszem trochę się znajdzie. Tyle że nie wiatrowych. Te dopiero w Świętokrzyskich Górach.DSC_8864
Miał to być tzw. niedzielny wypad. Ot, przejażdżka. Nie spieszyłem się zatem z wyruszeniem w drogę. Przed południem zapakowałem niezbędne graty do „schowka” (głównie foto, przeciwdeszczową kurtkę i coś do picia) i nieobciążony plecakiem (czy już mówiłem, że ten bagażnik jest fantastyczny?) ruszyłem w nieznane. Powiedzmy sobie wprost: po dotychczasowych moich doświadczeniach z 125-kami, miałem niejakie obawy ruszając w drogę. Na południe z Warszawy można wyjechać na dwa sposoby. Albo pchnąć się szybką gierkówką, albo pomknąć bocznymi drogami. Skąd obawy? Motocykle na kategorię B nie grzeszą specjalnie mocą i szybkości przez nie rozwijane nie pozwalają (generalnie) bezpiecznie i komfortowo przemieszczać się drogami szybkiego ruchu. Każdy tir i autobus mogą serce w galopadę wpędzić, zaś potoki potu spływające po plecach też do przyjemnych nie należą. Chyba że silnik generuje maksymalną dopuszczalną prze polskie prawo liczbą koników. Sprawdziłem zatem dane techniczne Forzy – 15 kucy jak w twarz strzelił. Jeszcze pytanie, jak ta automatyczne skrzynka przełoży je na prędkość? Motorek przyspieszał całkiem sprawnie w mieście, ale co w z prędkością maksymalną i, co ważniejsze, podróżną w trasie? Zaryzykowałem i wybór padł na ekspres. I nie żałowałem ani chwili.

15 koników Forzy, to rumaki pełnej krwi, nie jakieś pociągowe, ochwacone chabety z pokładu Idy. Pozwalały mi na spokojne i bezstresowe rozpędzenie „Rosynanta” do 120 km/h (niby chce jechać więcej, ale że zaczynało się czerwone pole na zegarach, to nie sprawdziłem ostatecznie ile jest w stanie Honda wycisnąć), utrzymywanie zaś prędkości podróżnej w okolicach przyzwoitej setki, to czysta frajda. Zwłaszcza w połączeniu ze wspomnianym wcześniej, stosunkowo twardym zawieszeniem.

Było dobrze na trasie, ale zaczęło się robić świetnie gdy wreszcie zjechałem z krajówki i wbiłem się na drogi lokalne wijące się wśród dolin i wzgórz Gór Świętokrzyskich. Skuter składał się w zakrętach jak rasowy motocykl, bez tendencji do nad- czy podsterowności. Przyspieszał bez ociągania i przerw w mocy. Czym czasem w niemałe osłupienie wprawiał kierowców wyprzedzanych aut. Mnie zaś tym samym sprawiał wyjątkową przyjemność. Doskonale sprawiały się hamulce. Oba tarczowe i ABS. I w przeciwieństwie do kilku skuterów, które już miałem okazję „pomacać” hamowanie lewą dźwignią dawało poczucie całkowitej kontroli nad pojazdem.DSC_8881

No i te widoki. Przepraszam. WIDOKI!
Nie dość, że drogi wiodące miedzy masywem Chęcin, a Kielcami są świetnej jakości (polecam z czystym sumieniem każdemu motocykliście), to jeszcze otaczające je krajobrazy powodują, że jazda tam to czysta i niczym nieskrępowana radość dla oczu i ducha.

WP_000606Do tego jazda kosztująca grosze (o ile oczywiście uzbieramy już te 20 tysięcy na sam skuter), jako że podczas wyjazdu Forza spaliła średnio 2,2 litra na sto. A nie ukrywam, manetki nie oszczędzałem. Przekręciłem podczas tej wycieczki 540 kilometrów, z tego ok 150 zupełnie bez powodu, dla czystej przyjemności, jaką dawało mi błądzenie po świętokrzyskim, miedzy zagubionymi w lasach wioskami, wzgórzami etc.

Nie trzeba szukać w Toskani czy innej Słowenii tego, co jest bardzo blisko. Znalazłem też swój młyn. Jedyny wiatrak typu holenderskiego w Polsce. Konkretnie w Szwarszowicach. Piękny budynek należący do Muzeum Ziemi Kieleckiej. Opiekuje się nim prawnuk budowniczego. Przesympatyczny starszy pan i też motocyklista, choć z racji wieku, już były. Pozdrawiam go serdecznie i na pewno jeszcze go odwiedzę, by wnętrze młyna obejrzeć i historii pradziadka w pełnej wersji wysłuchać.

Nie ukrywam, że do stolicy wracałem niechętnie, ale mus, to mus (Żona Moja zadzwoniła, że na zakupy czas jechać, więc sami rozumiecie). Około 19 byłem już w domu. Niespecjalnie nawet zmęczony. Zdążyłem jeszcze po bułki i mleko skoczyć. Na „TransForzerze” oczywiście!

Materiał powstał we współpracy z:

21 lipca 2016 21:53
[fbcomments]