0

O co chodzi nauczycielom

Strajk w 37 LO im. Jarosława Dąbrowskiego - zdjęcie z FB "Pokój Nauczycielski"
Strajk w 37 LO im. Jarosława Dąbrowskiego – zdjęcie z FB "Pokój Nauczycielski"
fot. Pokój Nauczycielski

Nauczycielka i wieloletnia radna i był przewodnicząca  Komisji Edukacji Rady Warszawy wyjaśnia o co strajkują.

Od poniedziałku trwa bezterminowy strajk nauczycieli w zdecydowanej większości szkół, przedszkoli i innych placówek oświatowo-wychowawczych.

Krzyżują się różne opinie co do jego powodów i „słuszności”.

Najogólniej ujmując  przyczyny strajku są dwie.
Jedna to sytuacja materialna nauczycieli. Dotyczy to zwłaszcza wielkich miast, w tym szczególnie Warszawy. Tu od paru lat praktycznie nie ma bezrobocia, za to PKB per capita jest wyższy niż w Wiedniu, a średnia zarobków jest dwukrotnie wyższa od krajowej. Rynek pracy oferuje wiele atrakcyjnych, nie tylko płacowo, propozycji zarobienia i dorobienia sobie.

Motyw finansowy

Praca w szkole przestała być niskopłatna, ale pewna.
Stała się po prostu bardzo niskopłatna.

Wysoki poziom warszawskich płac pociąga też za sobą znacznie wyższy od przeciętnej krajowej poziom cen dóbr i usług, w tym szczególnie mieszkań – parokrotnie droższych niż w Polsce powiatowej. Tymczasem, jako spadek po scentralizowanym systemie PRL, płace nauczycieli są w zasadzie ustalane centralnie. To zaś, co jest znośne w Polsce gminno-powiatowej(tu etat nauczyciela ma jeszcze swoją wartość!), w stolicy jest żałośnie niskie.

Samorządy mogą się nieco dołożyć, w dodatku motywacyjnym szczególnie, ale w ten sposób ów dodatek staje się po prostu „dodatkiem drożyźnianym” i jest najczęściej wypłacany przez dyrektorów placówek w jednakowej dla wszystkich nauczycieli wysokości. W efekcie stołeczny nauczyciel, w zależności od stopnia awansu zawodowego i stażu, zarabia miesięcznie, na rękę wraz ze wszystkimi(!) dodatkami, od 2 do 3,5 tysięcy.

Nie wdając się w jałowe rozważania na temat słuszności takich czy innych poziomów płac – nie jest to dużo. Najlepszym dowodem jest fakt, że już obecnie brakuje w warszawskich szkołach 1600 nauczycieli, w przyszłym roku, w związku z kumulacją roczników w szkole średniej, tych wakatów może być i kilka tysięcy. Dotyczy to głównie nauczycieli matematyki, fizyki, informatyki,chemii, języków obcych, zawodu oraz nauczycieli przedszkoli.

Warszawscy nauczyciele mogliby tak naprawdę nie strajkować – oni po prostu odchodzą z pracy, a absolwenci w stołecznych szkołach publicznych jej nie podejmują. Szacuje się, że już prawie połowa nauczycieli i innych pracowników stołecznych placówek oświatowych dojeżdża do pracy spoza miasta. Przewijający się tu i ówdzie pomysł obciążenia pozostałych nauczycieli obowiązkami brakujących i  odchodzących, nawet za wynagrodzeniem, może tylko przyspieszyć exodus fachowców z warszawskiej oświaty. Stołeczny samorząd będzie musiał coś z tym zrobić do do września (im szybciej tym lepiej!), bo nawet największy sukces finansowy strajku na stołecznym(!) rynku pracy będzie wyglądał bardzo blado! Bycie najbogatszym miastem w Polsce ma swoje plusy i minusy…

Motyw zawodowy

Ten strajk nie miałby jednak takiej skali, ani wynikająca z głębokiej frustracji determinacja strajkujących nie byłaby tak wielka, gdyby nie historia ostatnich 20 lat reorganizacji polskiej edukacji.

Nie znajduje to odbicia w postulatach strajkowych bo te, o ile strajk ma być legalny, muszą dotyczyć wyłącznie spraw pracowniczych czyli płac i warunków pracy, a nie każdy ma tego świadomość.

Otóż od roku 1999 polska edukacja jest poddawana nieustannym reorganizacjom, nazywanych przez autorów szumnie reformami. Oczywiście każdy system powinien ewoluować z duchem czasu. Tyle, że tu mamy do czynienia z ciągłymi, źle przygotowanymi i przemyślanymi fundamentalnymi(!) zmianami. Zmianami, których  zarządzająca w danym momencie edukacją grupa nie uznaje za stosowne realnie skonsultować ze środowiskiem. Skądinąd zresztą również w mediach o sprawach edukacji i jej problemach najrzadziej mają możliwość wypowiadania się aktualnie uczący nauczyciele i dyrektorzy szkół. Nawet teraz, w trakcie strajku, o edukacji wypowiadają się prawie wyłącznie politycy i urzędnicy, akademiccy znawcy-teoretycy i celebryci, a nawet jedni dziennikarze przepytują innych dziennikarzy jako znawców oświaty. Tylko praktykujących nauczycieli brak.

Kolejni ministrowie edukacji, których akurat rządząca partia rzuciła na ten stołek, zarządzający w pierwszej kolejności edukacją publiczną, zwykle nie mieli o niej bladego pojęcia. Toteż łatwo oddawali realną władzę usłużnym urzędnikom z własnego otoczenia. Ci zaś urządzili oświatę w jedyny znany sobie sposób – jako urząd.

W szkole najważniejsza stała się produkcja dokumentacji i ona sama. A przecież żaden dokument nikogo nie wychował ani nie nauczył. Relacja uczeń – nauczyciel i rodzic- nauczyciel, zamiast relacji człowiek- człowiek, stała się relacją petent – urzędnik, w której obie strony rozmawiają językiem paragrafów.

Większość czasu i uwagi , zamiast uczniom, szkoły i nauczyciele poświęcają wytwarzaniu lawinowo rosnącej ilości dokumentacji, koncepcji, planów, sprawozdań na potrzeby kontrolujących urzędników. Rady pedagogiczne też poświęcone są szybko zmieniającym się  drobiazgowym przepisom, ich zmianom oraz poprawnej formie dokumentacji kolejnych obszarów szkolnego życia. Kolejni ministrowie próbują, nie zwracając uwagi na naturalne i oczywiste różnice pomiędzy uczniami, klasami, przedmiotami  i szkołami, uregulować przepisami i „zaleceniami” każdy szczegół szkolnego życia. Minister Katarzyna Hall próbowała np. dyktować nauczycielom … nawet sposób ustawienia ławek i krzeseł w szkolnej klasie.  Odeszła w przeszłość funkcja wizytatora przedmiotowego, który był specjalistą od danego przedmiotu i z którym można było merytorycznie rozmawiać. Dziś kontroluje nauczyciela urzędnik, który na jego przedmiocie się nie zna, więc koncentruje się wyłącznie na kwestiach formalnych albo swoim widzi mi się.

Nauczyciele zostali pozbawieni rozkwitającą coraz bujniej od 20 lat skrajną centralizacją, formalizacją i uniformizacją polskiej oświaty autonomii i możliwości samodzielnego, twórczego podejścia do swojej pracy (a to była i jest jej największa atrakcja!). Są terroryzowani przez urzędników i pomysły o charakterze PR-owym kolejnych ministrów (ważne jak pomysł się medialnie „sprzeda”, a nie jak realnie(!) zafunkcjonuje w szkolnej rzeczywistości).

Nic dziwnego, że pedagodzy mają dość nie tylko z powodu postępującej gwałtownie pauperyzacji – ten strajk jest również o godność zawodu i możliwość efektywnej realizacji jego podstawowego zadania– rozwoju ucznia.

Polecamy też:

11 kwietnia 2019 08:06
[fbcomments]