Nie ma Warszawy. Nie ma pacynek. Nie ma nawet tytułowej aplikacji randkowej. Są natomiast żenujące żarty i stereotypowe podejście do wiejskiej rzeczywistości.
Sukces poprzednich części tej polskiej komedii romantycznej zachęcił twórców do kucia żelaza póki gorące. W tym wszystkim zapomniano o nowych pomysłach, rozłożeniu akcentów pomiędzy elementy rodem z farsy a te wręcz dramatyczne, a nade wszystko o empatii dla bohaterów.
Zmienia się miejsce akcji. Z Warszawy na mazurską wieś. Tam bowiem związek Ani (Agnieszka Więdłocha) – nauczycielki, i Tomka (Maciej Stuhr) – celebryty telewizyjnego, ma zostać zalegalizowany. Ze wsi pochodzi Tomek, jednak o swojej rodzinie mówił niewiele. Ania ma jednak dobre nastawienie, mimo że powinna się nastawiać na dość chłodne i specyficzne przyjęcie. Z parą młodą na wieś udaje się całe warszawskie towarzystwo: małżeństwo (Weronika Książkiewicz – Tomasz Karolak) z małym, wciąż ryczącym dzieckiem i uzależnioną od Internetu nastolatką (Joanna Jarmołowicz), Marcel (Piotr Głowacki) – organizator i prawa ręka Tomka, mama ani (Danuta Stenka), ze swoim dużo młodszym mężczyzną. Istna mieszanka wybuchowa, dla wszystkiego coś miłego: dla młodzieży, dla młodych małżeństw, dla osób pod 40-stce. Do tego dochodzą nowi bohaterowie miejscowi: mama Tomka (Maria Pakulnis), tata Tomka (Bogusław Linda), brat Tomka (Borys Szyc).
Z punktu widzenia miłośników Warszawy to dobrze, że twórcy przenieśli lokalizację. Raz, że stolica nie będzie kojarzona z tak żenującym poziomem humoru jaki zaserwowano w tej części, a dwa: siłą rzeczy ograniczono nachalne reklamy – na wsi nie jeździ się taksówkami, nie zamawia obiadów, nie chodzi na siłownie, a nawet nie spożywa batoników o nazwie wyśmiewanej przy okazji każdej polskiej komedii romantycznej. Z punktu widzenia miłośników polskiej wsi nie ma jednak już powodów do zachwytu. Stereotypy, brak empatii, oderwanie od rzeczywistości dominują w ukazaniu wiejskiego społeczeństwa.

Trudno polubić nowych bohaterów, jak matka godzi się na zdrady męża, ojciec opuszcza rodzinę na kilkanaście lat, a brat nie jest w stanie wybaczyć wyjazdu z gospodarstwa. Nic dziwnego, że Tomek nie chwalił się rodziną w poprzednich dwóch częściach.

Można by przejść do porządku dziennego nad poziomem scenariusza tego filmu, gdyby nie bardzo przyzwoite dwie poprzednie części: szczególnie pierwsza „Planeta Singli” (recenzja TUTAJ) stanowiła pewien ożywczy powiew w skostniałych w formie i treści polskich komediach romantycznych. Niestety „trójka” doszlusowała do najgorszych produkcji tego typu.

Wątek ślubu jest prostym szablonem z wielu komedii o ucieczce sprzed ołtarza. Tutaj jednak motywacje bohaterów są tak bardzo naciągane, że Więdłocha, w końcu odgrywająca inteligentną nauczycielkę, nie jest w stanie tego udźwignąć.

Jej małżonek Maciej Stuhr kompromituje się na ekranie na samym początku w koszmarnie idiotycznej kościelnej scenie spowiedzi.

Trzyma się jeszcze, jako tako, temat młodego małżeństwa. Trudy macierzyństwa, początki rutyny małżeńskiej – to udaje się odegrać dzięki Weronice Książkiewicz.

Jeżeli jednak scena z Tomaszem Karolakiem – dialogu z drzewem jest najlepsza w całym filmie – to stanowi dowód na beznadzieję całej reszty.

Piotr Głowacki, doskonały w poprzednich częściach, dostał motyw równie absurdalny, bo musi się zmierzyć ze swoimi oprawcami z dzieciństwa. Nic dziwnego, że skończy się to katastrofą, i scenariuszową i aktorską tworząc jeden z najbardziej żenujących wątków w tym filmie. Niech spalona stodoła będzie podsumowaniem wątku organizatora wesela.

Katastrofa scenariusza wynika także z faktu, że do groteskowego obrazu wprowadza się wątki poważne, a nawet bardzo poważne, jak w przypadku postaci granej przez Danutę Stenkę.

Jeszcze chwila a romantyczna komedia przerodziłaby się w dramat o chorobie i umieraniu, co też w polskim kinie niedawno było („Serce nie sługa„).
Wątki wiejskie nawet nie zasługują na komentarz i trochę szkoda żal „trójcy”: Pakulnis-Linda-Szyc, że firmują takich, a nie innych bohaterów.

Może ktoś powiedzieć, że przecież takie poczucie humory trafia w gustu widowni, która faktycznie śmieje się na scenach najdurniejszych (dywagacje o robieniu loda, pies z dildo, czy opowiadania o orgiach w konfesjonale), jednak do komedii romantycznej wymagana powinna być subtelność w dialogach i żartach sytuacyjnych. A także pewna sympatia do bohaterów, a nie ukazanie ich w jak najgorszym świetle.

Nie pomaga filmowi także data premiery – zbyt krótka od poprzedniej części (zaledwie kilka miesięcy) i zbieżna z inną wiejska komedią „Miszmasz, czyli Kogel Mogel 3” – tam taka lokalizacja była przynajmniej uzasadniona pierwowzorami. I tam jednak wieś został ukazana w bardziej przychylnych barwach. A tutaj nawet zwierzętom się dostaje: biedny królik, biedne krowy, tylko koń bierze sprawy we własne kopyta.

Patrząc na degrengoladę jakiej podlega „Planeta singli” najbardziej może martwić wiele nierozwiązanych wątków. Kolejny film, przy takim tempie spadku poziomu, może już być nie do przeżycia – lepiej więc żeby rodzinne i chorobowe problemy drugoplanowych bohaterów pozostały nie rozwiązane.

Gdyby abstrahować od fabuły i dialogów, można by pochwalić trzecią „Planetę Singli” za ładne zdjęcia, sprawny montaż, a przede wszystkim przyzwoitą muzykę. Kapelę, która pomimo niedogodności przygrywa na weselu, pewnie wielu widzów chciałoby zatrudnić na własnych przyjęciach. Wykorzystywana jest muzyka dla wielu pokoleń, także bardziej dynamiczna, co powoduje że jak nie gadają i nie biją się po mordach to można przez chwilę bez żenady wysiedzieć w kinowym fotelu.

Uwaga! Po napisach końcowych jest scena. Krótka. Ale warto poczekać.
Obejrzane w sieci kin Multikino.