Urodziny Klubu Komediowego

Klub Komediowy - 2. urodziny
Klub Komediowy – 2. urodziny
fot. Marta Ankiersztejn

W ostatni weekend komediowa piwnica przy Pl. Zbawiciela skończyła dwa lata.

To pierwsze miejsce na mapie Warszawy dedykowane nowatorskim formom komedii. Codzienne spektakle zgromadziły nie tylko stałą publiczność Klubu, ale także przyczyniły się do powstania pierwszego w Warszawie środowiska improwizatorów, stand-up’rów i niezależnych artystów, którzy mieli okazję wystawiać tam swoje skecze, monodramy i kabaretowe spektakle.

W rozwoju Klubu pomagało wiele środowisk: dziennikarze, Szkoła Impro,sąsiednie lokale z Placu Zbawiciela, grupa Stand Up Polska, instytucje kultury. Te dwa lata to dopiero początek zmiany myślenia o sztuce komedii i poszukiwania nowych wyzwań w tej dziedzinie przez polskich i zagranicznych twórców.

Fotorelacja z dnia urodzinowego.

Wywiad

z improwizatorami
Joanną Pawluśkiewicz (JP) – współwłaścicielką Klubu i
Bartkiem Młynarskim (BM) – menedżerem

Zanim znaleźliście piwnicę, musieliście się sami odnaleźć. Joanno, Ty jesteś z Krakowa, tam już jest pewna legendarna Piwnica…

Joanna Pawluśkiewicz: Ta historia wykracza poza prostą trasę Kraków – Warszawa. Całe lata zastanowiłam się, co jest takiego w amerykańskiej komedii, że to jest tak różne, a równocześnie ma jedną, wspólną wartość. Szukałam odpowiedzi i szukałam, aż wreszcie, po postu, zaczęłam sprawdzać gdzie ci wszyscy moi ulubieńcy chodzili do szkoły. I co było tym tajemniczym składnikiem, który jest, a jakby go nie było? To, że moi ulubieni komicy – Steve Carell, Tina Fey, Belushi, Aykroyd , Amy Poehler, Eddie Murphy [Joanna wymienia jeszcze 20 nazwisk] byli improwizatorami! Dowiedziałam się, że coraz więcej ludzi, robiących rzeczy, o których ja mogę tylko marzyć, zaczynało w najsłynniejszych ośrodkach improwizacji – Second City lub UCB. Wtedy, nie umiejąc naprawdę nic, podjęłam najważniejszą decyzję w życiu i pojechałam sama do Stanów. Chęć zmierzenia się z komedią była silniejsza. Kiedy okazało się, że każdy scenarzysta ma trening improwizacji, zaczęłam się uczyć i skończyłam podstawowe kursy. Wtedy wróciłam do Polski, poznałam Klancyk i zaczęłam grać.

Bartek Młynarski: My krążyliśmy po Warszawie. W 2012 roku razem z teatrem Klancyk znaleźliśmy się w punkcie w którym już parę lat improwizowaliśmy po warszawskich lokalach takich jak Powiększenie lub Chłodna 25. Nasza przygoda z impro trwała już wtedy 6 lat, uczyliśmy się sami improwizacji, korzystając również z książek ściąganych z zagranicy, m.in.Keitha Johnstona, Violi Spolin. Bawiliśmy się świetnie, ale czuliśmy, że ta sztuka chowa jeszcze przed nami dużo nieodkrytych tajemnic i kryję się za tym dużo większy potencjał. Tak się złożyło, że natrafiliśmy wtedy intensywne warsztaty z improwizacji, uczące najtrudniejszego i zarazem najbardziej teatralnego formatu impro czyli Harolda. Formatu, który wymyślił guru, szaman i „Grotowski” amerykańskiej improwizacji, czyli Del Close. Wylecieliśmy zatem latem 2012 na warsztaty, które odbywały się w światowej stolicy improwizacji – Chicago, a dokładnie w teatrze Improv Olympic. Wchodząc do tego teatru po raz pierwszy, poczuliśmy, że jesteśmy w dobrym miejscu. Ze zdjęć na ścianach patrzyli na nas znani wychowankowie Improv Olympic – ci sami, o których wspominała Joanna.

Rok 2012 to już właściwie niedługo przed otwarciem Klubu Komediowego. Co się działo w tym czasie?

Bartek Młynarski: Gdy wróciliśmy do Polski i czuliśmy jakąś niesamowitą energię w sobie do działania i zmiany. Po pierwsze, postanowiliśmy jako Klancyk wystawić naszą wersję Harolda w Polsce, po drugie – niezbyt ciekawa sytuacja pomiędzy Chłodną 25, a sąsiadami spowodowała, że to miejsce szukało nowej formuły do działania. Zaproponowaliśmy Grześkowi Lewandowskiemu, że Chłodna powinna działać od teraz jako Klub Komediowy i tak narodził się Klub Komediowy Chłodna. Udało się nawet zdobyć Wdechę publiczności jako Miejsce roku 2012, niestety nie pomogło to w relacjach z sąsiadami i po jakimś czasie Chłodna się zamknęła.
Od tego momentu została już sama nazwa Klub Komediowy, działająca jako latający Klub, lądując na jakiś czas w lokalach takich jak Ukryte Miasto albo Fort Sokolnickiego. Na szczęście pod koniec 2013 r. stowarzyszenie Inicjatyw Twórczych „Windą w bok”, którego jesteśmy członkami uzyskało lokal od miasta na kulturę na pl. Zbawiciela.

Jak się czujecie po tych dwóch latach?

Bartek Młynarski: Od początku to praca przez 24 h. W lutym 2014 r. wystartowaliśmy scenę, która działa do dziś. Teraz to miejsce skupia około 40 artystów, wystawia codziennie dwa wydarzenia wieczorem, głównie nowe formy komediowe takie jak spektakle improwizowane, skecze, stand-up, dubbingi filmów, ale sięgamy również do źródeł tradycyjnej rozrywki takich jak kabaret literacki. Udało się nam stworzyć miks polsko-amerykański, mamy okrągłe stoliki na sali, publiczność trzyma nogi na scenie i również uczestniczy aktywnie w spektaklach, wokół klubu powstała prężnie działająca Szkoła impro, która uczy ludzi improwizacji i przygotowuje do grania formatu Harold. Jednym słowem udało się nam przywieźć z USA i zaszczepić w piwnicy pod pl. Zbawiciela trochę tego amerykańskiego „Community”.

Joanna Pawluśkiewicz: To wielki honor i wielka odpowiedzialność uczestniczyć w czymś takim – i patrząc z perspektywy dwóch lat w Klubie lub 8 lat grania Klancyka, nie mogę uwierzyć, że moje jeszcze nie tak dawne marzenia stały się rzeczywistością. Oczywiście wszystko to jest okupione robotą, nie tylko artystyczną, ale też organizacyjną, ale tak musi być. Nie odczytujcie tego jako jakiś dziwny snobizm, który neguje istnienie innych, niż nasza szajka, wartościowych rzeczy komediowych w Polsce. Na pewno są. Ja się niestety jeszcze z nimi nie zetknęłam, nie spotkałam ludzi, którzy tak jak Hofesinka, Hulaj, Klancyk, Humbuk, czy Hurt Luster wiedzieliby, co chcą robić i szanują swoje rzemiosło. Którzy wstydzą się czasem własnych żartów i dyskutują do rana, dlaczego coś powiedzieliśmy głupiego. Patrząc na to, co się dzieje w tej piwnicy pod Placem Zbawiciela, jak gra duet PiP Show, albo Sufin/Młynarski jestem wzruszona za każdym razem. Minęły dwa lata i jesteśmy nadal razem. Kieruje nami wspólna idea. Chociaż czasem dążymy do niej różnymi ścieżkami. Ale tą ideą jest szacunek dla widza.

40 artystów, 2 spektakle dziennie, jak wprowadzić w Wasz świat widza, który do tej pory jeszcze nie był w Klubie Komediowym?

Joanna Pawluśkiewicz: Po pierwszę, to bardzo ważne dla mnie, aby wszyscy o tym wiedzieli – traktujemy naszą publiczność jako geniuszy i artystów, którzy razem z nami wyruszają w dziwną podróż. Bo komedia to sztuka, a improwizacja to teatralne doświadczenie. Większość wydarzeń w Klubie to spektakle improwizowane – grane bez scenariusza, do inspiracji publiczności. Czasem inspiracją jest jedno słowo, a czasem historie opowiadane przez naszych widzów. Zdarza się także, ze na scenę zapraszamy gości, np. Janusza Gajosa, Roberta Brylewskiego, czy Małgorzatę Halber i to ich historie, muzyka, fragmenty książek zabierają nas do kolejnego świata. Uwielbiam moment, kiedy ktoś z publiczności rozpracowuje nasz system – dobra, na to się umawialiście, przecież widziałem. Niniejszym ogłaszam – przysięgam na wszystko co ważne i dobre – nic nie ustalamy, jesteśmy uczciwi do bólu. Wszystko co widzicie to czysta improwizacja!

Bartek Młynarski: Zaczęliśmy od improwizacji, ale ona sama ma wiele form, od grupowej po dwójkowe spektakle a do tego na naszej scenie pojawiły się także inne propozycje. Zeszły rok otworzyliśmy jedną z naszych ulubionych produkcji. Musical improwizowany, będący pokłosiem naszych wyjazdów do Chicago, jest efektem pracy całej obsady i wielkiego zaangażowania i talentu Oli Markowskiej. Praca zespołu doprowadziła do spektaklu, który cieszy się niesłabnącym zainteresowaniem widzów. Powstał serial sceniczny „Fabularny przewodnik po…” – można śmiało powiedzieć, że to seria reaktywująca formułę kabaretu literackiego. To całkowicie autorski projekt Michała Sufina i Błażeja Staryszaka, którzy razem z muzykami i aktorami stworzyli już cztery niezwykłe i wzruszające części spektaklu, komentującego rzeczywistość z różnych stron. Kolejną premierą był autorski skecz show, jedyny w repertuarze Klubu wieczór nawiązujący do formy amerykańskiej komedii skeczowej – Niektóre Długopisy Piszą Wolniej. Opowiada o dręczących nas problemach, poprzez montaż scen łączących liczne punkty widzenia, dając spektakl wyrazisty i psychoanalityczny.

Joanna Pawluśkiewicz: Skecze – nie sceny kabaretowe. Skecz dla mnie to zamknięta forma, która zaprasza widza do swojego świata. Scena kabaretowa to parodia, stereotyp, śmiesznostki, które zagramy i które odejdą w niepamięć. Spektakl, który nazywamy „Niektóre Długopisy Pisza Wolniej” to skecz show – wykwit naszej wspólnej bzdury, który mówi naszym własnym głosem. Podsumowując te dwa lata w piwnicy, nie mogę nie wspomnieć o spektaklu dla dzieci, nad którym z Teatrem Hulaj ciężko pracowaliśmy – gramy improwizacje dla dzieci, a dziecko jest najbardziej wymagającym widzem. Tu już nie ma miejsca na żadne ściemy. One widzą wszystko i spróbuj tylko przemówić słodkim głosikiem dorosłego do dziecka – koniec szacunku.

Czym czujecie się jak „pionierzy” nowej sztuki?

Joanna Pawluśkiewicz: W Polsce jesteśmy pierwsi w tej dziedzinie i staramy się wspólnie wykształcać widownię tego „nowego teatru”. Którego zasady są zupełnie odwrotne do klasycznego teatru. Aktorzy nie wiedzą co się wydarzy w spektaklu, scenariusz i postacie kształtują się na żywo bez uprzedniego przygotowania. Często emocja jest pierwsza, a dopiero potem tekst wyjaśniający tę emocję, a to odwrotny proces niż u aktora. Najważniejsza w spektaklach jest dla nas „prawda” czyli, żeby grać postaci blisko siebie, nie szukać żartu i gagu kosztem tego, co tworzymy, czyli postaci, sceny, relacji. Śmiech i tak się pojawi. W impro nigdy nie jesteś sam na scenie, cała informacja o twojej postaci i co masz robić jest w drugim partnerze. Można powiedzieć, że granie scen to tak naprawdę wynik zainteresowania drugą osobą, jej ofertą w zdaniu, emocji, geście. Staramy się też zawsze trzymać zasady „tu i teraz”, czyli co jest pomiędzy tymi bohaterami w danym momencie w danym czasie, widownia często nas ogląda w ciszy, bez śmiechu i wiemy, że wtedy śledzą z zaciekawieniem nasze spojrzenia i co zaraz powie dana postać i wiemy też, że jest to cisza skupiona, teatralna.,

Macie mnóstwo pracy – prowadzicie wymagające miejsce, a jednocześnie walczycie o nową jakość komedii, wprowadzacie spektakle, których do tej pory nie było. Co Was motywuje?

Joanna Pawluśkiewicz: Pierwszą zasadą komedii jest nie bać się. Tego się uczyłam w Chicago i tego codziennie uczę się w Klubie Komediowym.

23 lutego 2016 22:59