Już 33 lata minęły od ogłoszenia stanu wojennego na terenie Polski. Wspomnienia pracownika MZK.
Mimo że to odległe czasy, niektóre obrazy z tamtych lat utkwiły w mojej pamięci.
13 grudnia 1981 r. przypadła mi praca na rannej zmianie, czyli wówczas od godz. 5 do 14.
Dzień był mroźny, a na chodnikach zalegały sterty śniegu. Pociąg na Dworzec Wileński przyjechał wyjątkowo punktualnie – o godzinie 4.35. Często zdarzało się, że pod dworcem czekał na mnie radiowóz, co oznaczało, że jest zatrzymanie w ruchu tramwajowym i trzeba wcześniej zacząć pracę. Nie trzeba chyba nikomu przypominać, że w tamtych czasach komunikacja miejska działała jak jeden organizm – bez dzisiejszych podziałów na spółki.
Tym razem nie zauważyłem fiata z emblematami MZK, ale moją uwagę przykuła poruszająca się po drugiej stronie kolumna czterech pojazdów wojskowych. Poznałem od razu: to SKOTy.
Gdy szedłem w kierunku pl. Leńskiego (dziś Hallera), przy Ratuszowej minęła mnie podobna kolumna. W ekspedycji dowiedziałem się od pani Marysi, że ogłoszono stan wojenny. Oboje nie mieliśmy pojęcia, co to oznacza. Po chwili przyjechał radiowóz i wysłano nas w kierunku ul. Woronicza, na której wojsko zamknęło całkowicie ruch od ul. Puławskiej do al. Niepodległości.
Przy skrzyżowaniu Puławskiej z Woronicza zauważyliśmy posterunek wojskowy. Od razu zwątpiłem w sens rozmowy z dowódcą tego posterunku. Mediacji podjął się Zbyszek, kierowca radiowozu. Reakcja oficera w stopniu podpułkownika zaskoczyła nas. Padła komenda „stój” i usłyszeliśmy odgłos repetowanej broni. W tym momencie zrozumiałem, czym pachnie stan wojenny i przeciw komu jest wymierzony.
Następne polecenie z centrali, taka sama sytuacja, tym razem na wiadukcie mostu Poniatowskiego. Puszczają tramwaje, nie dają przejechać autobusom. Nauczeni doświadczeniem z poprzedniego miejsca, podjeżdżamy ostrożnie. Tym razem oficer dowodzący posterunkiem jest „normalny” i da się z nim pogadać. Po konsultacji z przełożonymi daje zezwolenie i autobusy ruszają na swoje trasy. Takich interwencji jest tego dnia jeszcze kilkanaście – z różnym skutkiem.
Zbliża się koniec pracy. Wracamy mostem Poniatowskiego, mijamy znajomy posterunek. Obok żołnierzy stoi kilku cywilów, którzy częstują ich gorącą herbatą.
W takiej atmosferze minął pierwszy dzień stanu wojennego w Warszawie, następne nie były już takie spokojne. Szczególnie, gdy na ulicach miasta pokazały się oddziały ZOMO.