17 grudnia 2014 r. zmarła Danuta Szmit-Zawierucha

Danuta Szmit-Zawierucha

Trudno mi napisać ten tekst przede wszystkim dlatego, że tkwi we mnie głęboka niezgoda na tę śmierć. Ponad rok temu, dostałam od Danusi książkę z datą : lipiec 2014. Bardzo upalny. Oby następny był lżejszy. Następny, Danusiu, był jeszcze gorszy.  A ja nie chcę rozumieć, dlaczego na karcie kolejnej swojej książki nie napiszesz: Grudzień 2015. Upały już za nami. Przed nami wiatr i twórczość. Praca. Nowe pismo. Następna książka. Felietony, artykuły. Warszawa i jej ludzie.  Bez dlaczego.

„O, to ja zaraz do niej zadzwonię!” – entuzjastycznie odpowiadała Danusia, kiedy zdyszana wpadałam do niej na trzecie piętro i jednym tchem, wyrzucałam z siebie pomysły, z cyklu: gdzie, jak i kiedy zostać milionerem, żyjąc z pisania. To: „Ja do niej zadzwonię” odnosiło się oczywiście do licznych, (jakże licznych!) znajomych i przyjaciół Danusi, którzy mogliby te pomysły podzielić albo: wybić je z głowy. Zawsze uważnie słuchała, czasem  zapalała się łatwo i na chwilę; a realizowała – swoje własne plany. Tym cudzym, torowała drogę w świecie.

Nie da się napisać o Danusi tekstu wspomnieniowego, bo to jest postać tak mocno związana z teraźniejszością, z dniem codziennym a niepisanym, z urokami wszystkiego, „co zdarza się w tym momencie”. Z życiem. Słowem, które charakteryzuje Danusię jest dla mnie OŻYWIANIE. Danusia łączy (łączyła?)teraźniejszość codzienności z wielkimi ideami, które w jej rękach stawały się trochę zabawkami, trochę dziwnymi przedmiotami. Zawsze należało się im życie i,  prawie zawsze,  „lądowały” w rzeczywistości – doczekiwały się realizacji.

Miała milion pomysłów na minutę.  Lubiła żyć i otaczała się światami – pojedynczych pragnień i historii, idei i drobiazgów. Takie przeciwieństwa są  dla niej charakterystyczne – jak oksymoron w baroku. Oksymoron, jak wiadomo, jest odmianą paradoksu o znaczeniu metaforycznym. O Danusi można powiedzieć, że taka „oksymoroniczna” forma bycia i działania była jej bliska – pasowała do niej. Z tym, że przeciwieństwa traciły swoje sprzeczne znaczenie, kiedy ona brała je w ręce. Wszystko godziło się w jednym człowieku i jej akceptacji dla ludzi – jako gatunku.

Jeśli już o oksymoronie mowa – Danusia – polonistka z wykształcenia – bardzo pilnowała czystości języka polskiego –  i w pisaniu i w mówieniu.  – „La!” usłyszałam kiedyś od niej w czasie, gdy opowiadałam o perypetiach znanego malarza, który miał udzielić Skarpie wywiadu. Stałyśmy na placu Hallera, patrzyłam na nią, ona na mnie ale jakby dalej. – „La!…la!…la!!!” powtórzyła już zniecierpliwiona. Spojrzałam z ukosa. – „Czy ty słyszysz tamtego faceta?” – wskazała kogoś stojącego za mną. „On bez przerwy mówi KONTROL!!! Choć, bo ja nie będę tego więcej słuchać! I ty też nie słuchaj, bo ci zaszkodzi”. Polskim władała twórczo, jak mało kto. Podziwiałam jej szacunek do stylu a jednocześnie łatwość, z jaką wyobraźnia podpowiadała jej słowa, symbole, łączyła je w metafory, tworząc jedyny w świecie obraz. Zawsze żywy i zawsze niedokończony. Zawsze intrygujący, ze wskazaniem na tajemnicę. Bo była wrażliwa na obecność tajemnicy oraz na rytuały z nią związane.

Mam wrażenie, że tajemnica, to osobny rozdział w życiu Danusi. Tajemnica miała znaczenie i jako fakt i jako literatura. To był Temat. Danusia uwodziła Tajemnicą. I swoich czytelników i..być może… siebie samą. Ale tego nie wiem. Wiem, że starała się Tajemnicę oswajać, otaczając się przedmiotami i historiami nasyconymi niejednoznacznością. Z drobiazgów i przedmiotów znajdujących się w Daniusiowym mieszkaniu dałoby się  spisać sporą część  historii ludzkości.  I właśnie poprzez rytuały – małe i duże – szukała możliwości tego przybliżenia się do tego, co nienazwane. Poprzez słowo, jak przez pomost, między tym, co oznaczane a tym, co niedomknięte wchodziła do światów odległych od codzienności a jednocześnie tak z nią związanych.  Rytuały małe to np. celebrowanie picia kawy z czekoladą – a właściwie samego dodawania czekolady do kawy – to coś, co może miało przybliżać do Istoty Kawy albo zwyczajów „panujących na dworach europejskich” – albo – po prostu smakowało i było przyjemną zabawą. Uwielbiała zabawę i miała szacunek dla rytuału. Jeśli jednak coś robiło się zbyt patetyczne – natychmiast strącała to z piedestału.  Rytuały duże, to np. oddawanie książki do druku. I tu, już nie było żartów.

Mam wrażenie, że zarówno w działaniu, języku, jak i sposobie wyrażania odczuć hołdowała architektonicznej zasadzie: „less is more” (co, oczywiście, nie pasuje do celebrowania rytuałów, no, ale to była Danusia). Nie hołdowała jej – jeśli idzie o ludzi. Przyjaciół, znajomych miała – jak już napisałam – nieprzebraną ilość i z niezliczonych światów. Czy  pani profesor Akademii Muzycznej czy sprzedawca ze sklepu z nabiałem; każdy miał u niej swoją opowieść. Ceniła w ludziach inteligencję, poczucie humoru i …niezależność. Bardzo dużo dawała, dużo mniej brała, choć sądzę, że brać umiała. Wydaje mi się, że z jakichś, sobie tylko znanych powodów, ograniczała tę umiejętność; traktując to jako swoiste czesne płacone życiu, w zamian za przyjęcie w poczet Ludzi. Bo była na wskroś dobrym człowiekiem. Na wskroś. Takie zdanie zawsze brzmi banalnie – mam wrażenie, że tym bardziej banalnie, im mocniej Opisywany jawi się nam jako dobry. Miała dużą wiarę w to, że inni nie są skłonni do zła. A jeśli byli  – z trudem te prawdę akceptowała. Potrafiła wydawać ostre sądy, ale dawała drugą szansę. I zawsze ta szansa, była ważniejsza od sądu, jaki wydała. Czekała na zmianę. Jeśli ktoś „nie rokował” nie traciła energii na walkę – odchodziła, żeby robić swoje gdzie indziej.  Robiła swoje „ku Warszawie” która stała się jej domem na kilkadziesiąt mocnych lat, ku przyjaciołom, rodzinie, sąsiadom.  „Mieszkam w kamienicy a nie w bloku – mawiała.- Rozumiesz? Tu jest O-b-e-c-n-o-ś-ć. Każdy ma swoją historię i sekret”.

Szacunek do czytelników zaś prezentowała w sposób, jaki mi imponował. Nade wszystko dbała, żeby ich nie zanudzić. O trudnej historii Warszawy  pisała jakże lekko a prawdziwie i z atencją.  A kiedyś zadzwonił mój telefon. „SŁUCHAJ, – mówiła Danusia –MAM POMYSŁ. Porozmawiaj z Panią X., niech ona opowie o Y.” Na pomysł przeprowadzenia wywiadu z Bardzo Poważną Panią Redaktor, Bardzo Poważnego Wydawnictwa wpadła czytając encyklopedię Orgelbranda. „I żebyś jakoś ją podpytała, wiesz, żeby OPOWIADAŁA”. Trudne zadanie, bo Bardzo Poważna Pani Redaktor, dbała o to, żeby Niezmiernie Ważne Dla Kultury Polskiej Zdarzenia zostały Poważne Zrelacjonowane. Danusia zaś chciała, żeby zyskały one jakiś ludzki wymiar. Zostawiłam wywiad w redakcji. Wieczorem zadzwonił mój telefon. „Cześć, dzwonię,, żeby Ci powiedzieć, że podoba mi się, możesz autoryzować”. Co uczyniłam i zaniosłam tekst „do odbioru”. Tym razem wieczorny telefon zadzwonił u Danusi. A właściwie nie zadzwonił, tylko, jak to ona sama określiła >rozwarczał się<. Bardzo Poważna Pani Redaktor nie zostawiła na wywiadzie suchej nitki. Że – Niezwykle Istotne Dla Kultury Polskiej Sprawy – a tu takie bla bla, płoche gadanie. Że skandal, brak powagi i profesjonalizmu i ona się spodziewała! Sama napisze własny tekst. Danusia się zgodziła. Wieczorem zadzwonił mój telefon. „Chciałam Ci powiedzieć, że przeczytałam jej tekst.  Straaaaaaaaszna! nuuuuuuuuuuuuuuuuuuuuda!!!! Przecież ja tego nie mogę puścić!”. I tak, Niezmiernie Ważne Dla Kultury Polskiej Zdarzenia zostały owinięte w biało-czerwona flagę i złożone do katakumb Wielkiego Patriotyzmu. Skarpa o nich nie napisała a jej czytelnicy zawdzięczają Danusi trzy westchnienia mniej.

Sama miała olbrzymie poczucie humoru, lekkość i ulotność właściwą secesji. Nigdy nie śmiałam zapytać, czy jej drugie imię to Eterek? Myślę, że jeśliby zjawiła się w tamtym czasie w Warszawie pewnie z powodzeniem mogłaby współpracować z (Nie)-Starszymi (jeszcze wówczas) Panami w tym teatrzyku z tęsknot do Piękna utkanym. Dowcipami sypała jak z rękawa. Gdyby dałoby się zapytać ją samą, dlaczego nie da się napisać o niej wspomnieniowego tekstu; w odpowiedzi, obok lekkiego zniecierpliwienia, znalazłaby się przypowiastka o Jasiu. Pani zadała dzieciom wypracowanie na temat: Dlaczego lubię chodzić do lasu? Jas napisał: Nie lubię chodzić do lasu. Bez dlaczego.

17 grudnia 2015 14:44