Chciałam, korzystając z kilku godzin wolności, zobaczyć osławione „Pięćdziesiąt twarzy Greya”, a tymczasem okazało się, że liczyć mogę jedynie na „Kopciuszka”. Bo w Multikinie przed południem prawie wyłącznie wyświetlają filmy dla nieletnich.
Wyrosłam już dawno temu z bajek, ale przecież i to bajka i tamto również. Więc co za różnica? Nie ma co wybrzydzać. Kupiłam bilet i bawiłam się całkiem dobrze.
Wychowałam się na klasyce filmowej Disneya. I cudownie wspominam weekendowe seanse w „Iluzjonie”. Więc kolejna produkcja tej wytwórni dawała nadzieję na pozytywne emocje i dobry nastrój przez dalszą część dnia. Nie pomylilam się bardzo, bo co tu dużo mówić – bajeczka jest słodka i pozytywna.
Nastała ostatnio moda na klasyczne bajki w nowej wersji (często dość odbiegającej od oryginału) z udziałem gwiazd światowego kina. Nie trzeba daleko szukać – na przykład „Królewna Śnieżka”, gdzie postać złej czarwnicy zagrała fantastyczna Julia Roberts. Tym razem było podobnie, choć dotyczyło to wyłącznie obsady.
Atutem najnowszej wersji Kopciuszka” jest zła macocha, w której postać wcieliła się Cate Blanchett oraz dobra wróżka, którą zagrała Helena Bonham Carter. I to by było na tyle. Sprawnie zrealizowany film, to w dzisiejszych czasach nic niezwykłego. Nie ma się więc co zachwycać.
Cóż, idąc na bajeczkę Disneya nie należy liczyć na ambitne, głębokie kino. Ale zdarza się przecież, że najbardziej banalna treść zostaje ubrana w nową formę zaspokajającą wyszukane gusta nawet wybrednego kinomana. Tymczasem w „Kopciuszku”, którego wyreżyserował Kenneth Branagh długo by szukać oryginalności i powiewu świeżości. To jedynie kolejna odsłona klasycznej bajki.
Dzieciom to nie zrobi różnicy. Młodzi kinomani wyjdą z seansu z wypiekami na twarzy. Ale rodzice nie poczują magii. A przecież o to chodzi. Kino ma czarować, niezależnie czy film jest dla dzieci czy nie.
W tym „Kopciuszku” jest głównie tani sentymentalizm. Wielka dawka ckliwości. Scen, które mają wywołać łzy jest kilka. I sama miałam mokre oczy, gdy umierała mama głównej bohaterki. Ale, o ile za pierwszym razem uczciwie pochlipywałam o tyle za drugim i trzecim razem czułam się wyłącznie zażenowana.
Disnejowski „Kopciuszek” sprzed kilku już dekad czarował. Niby był tradycyjny i nieco tandetny, ale namalowany w sposób niezwykły. Prosta treść w niezwykłej oprawie.
Ta nowa, fabularna wersja, jest płaska i nijaka. Pięknie zrealizowana ale bez zaskoczenia. Brakuje tego czegoś – nowego podejścia do bardzo już zużytej i przetrawionej treści. Nie ma oryginalnego spojrzenia na problem zależności pomiędzy piękną i dobrą panienką a złą i podłą macochą. A prosi się wręcz, aby umieścić tą starą narrację we współczesnych realiach. Zamiast powielać coś, co z dzisiejszej perspektywy jest śmieszne. A wręcz żałosne.
Dlaczego główna bohaterka zgadza się na to, aby macocha i jej córki właziły jej na głowę? W czasach wszechobecnej asertywności taka narracja staje się naciągana do granic wytrzymałości. Kopciuszek daje sobą pomiatać w sposób zupełnie niezrozumiały. I jest tak dobry i odważny (takie przesłanie zostawiła córce umierająca matka), że wydaje się to po prostu absurdalne.
Obecnie – w całej swojej naiwnej dobroci – główna bohaterka powinna (zamiast czekać na księcia) – zadziałać. Zmusić myszy, do których mówi (choć nic z tego więcej nie wynika), aby zorganizowały zbrojną odsiecz. Namówić ptaszki do kolaboracji. Wilki w lesie i kury w kurniku zorganizować w zbrojne oddziały broniące jej czci i majątku.
Tymczasem biedaczyna Kopciuszek siedzi zamknięta na wieży i podśpiewuje pod nosem czekając aż przybędzie ukochany aby ją uwolnić z rąk okrutnej macochy (która wcale nie jawi się okrutnie, bo opowiada ckliwą historię swojego życia) i jej paskudnych córek (które nie są aż tak paskudne aby je znielubić).
Mówiąc wprost – cała historia jest naciągana i nie przekonuje. Kopciuszek jest słodki i dobry, ale zbyt słodki i zbyt dobry a postaci negatywne nie są wystarczająco negatywne. Całość jest płaska i banalna.
Ja, w każdym razie zaczęłam współczuć macosze. Bo bidna kobita została dotkliwie potraktowana przez życie. I jeszcze taki policzek – pasierbica została królową.
Masakra.