Sierpień i wrzesień spędziliśmy w siodle. Brzmi to niczym początek wspomnień z Dzikiego Zachodu, niemniej…
Precyzyjniej zaś, w siodłach motocykli Hondy. Było tych modeli na tyle dużo że do pomocy przy ujeżdżaniu zaprosiłem swojego znajomego Patryka. Po pierwsze dla towarzystwa po drugie interesowało mnie podejście do motocykli ludzi młodych (młody? zwyczajny przysłowiowy wręcz szczaw). Patryka, zakochanego w serii CBR (na co dzień ujeżdża cytrynową Hanię Fireblade`a imieniem Maja) nie musiałem specjalnie długo namawiać. Z młodzieńczym zapałem rzucił się na nieco większe pojemności, mi zostawiając 125-ki (których z uporem maniaka będę się trzymał nadal). Poniżej są jego spostrzeżenia dotyczące Hondy NC750S uzupełnione tu i ówdzie o moje „szpakowate i łysiejące” wtręty.
Motocykl swoim wyglądem zrobił na mnie duże wrażenie.
Nie da się ukryć, na mnie też. Wysoki, masywny „zbiornik paliwa” podkreśla muskularność motocykla. Moto jest zresztą stosunkowo ciężkie, to prawie 220 kg, niemniej środek ciężkości, mimo dość wysokiego siodła, 79 cm (niższe osoby dobrze poznają syndrom baletnicy, tzn. stąpanie na paluszkach, stojąc tą Hondą na światłach) osadzony nisko dzięki czemu prowadzi się GENIALNIE! I wygodnie. Kanapa obszerna, pokryta świetnym materiałem, z którego woda spływa zaś tyłek kierowcy jest trzymany bez względu na kąt nachylenia. Pasażer też nie będzie narzekał jako, że dodatkowo wyposażono ją w uchwyty.

Największy szok przeżyłem kiedy zauważyłem brak klamki sprzęgła. Rozbawiło mnie to, a przez kilka pierwszych godzin siedząc na moto usiłowałem odruchowo wcisnąć sprzęgło aby wrzucić bieg. Druga rzeczą jaka rzuca się od razu w oczy to chłodnica. Wygląda jak by inżynierowie zapomnieli o niej projektując motocykl i przypomnieli sobie gdy model wszedł już do produkcji.
Panie inżynierze! Została nam jakaś część, chłodnica zdaje się. Schować ja pod ramę? – Gdzie? Miejsca nie ma! A doczep ją Ziutek gdzieś z przodu …
Mimo tej drobnej wpadki bryła motocykla cieszy oko.
Pozycja bardzo wygodna. Lekko pochylona do przodu. Przy większych prędkościach, kiedy to zegary wskazywały powyżej 120 km/h, wyraźnie odczuwalny był brak owiewk., Ten brak zwyczajnie dawał mi w kość (tzn. w kask.) Wtedy pozycja wyprostowana już nie była taka komfortowa, czułem się trochę niczym superman unoszony przez wiatr. Jazda z „plecakiem”(czyt. pasażerem) była całkiem przyjemna bo się nawet go nie odczuwało… Powiedzmy, że jedyne co świadczyło o drugiej osobie na kanapie to za krótki set w dodatku połączony z pasażerem. Moje pięty, raz jedna raz druga, stukały w palce „plecaczka”. Ręce wysoko leżą na kierownicy, nie odczuwałem ich odrętwienia przy dłuższej jeździe.

Bardzo miłym zaskoczeniem są zegary. Cyfrowe oczywiście. Po przekręceniu kluczyka na ekranie pojawiają się „wszystkie kolory tęczy” potem kolor zmienia się wraz ze wzrostem obrotów. A właściwie 3 kolory stopniowo przechodzące jeden w drugi. Moto generuje przy tym bardzo miły, basowy dźwięk, dzięki któremu wraz ze wzrostem obrotów banan na twarzy rósł i dojrzewał. Wszystko co udało mi się z niego wydusić to 187 km/h.
Silnik generuje z 750 ccm tylko 54 KM, ale za to te koniki mogą pole orać. Ciągną właściwie od samego dołu i oddają moc równo przez cały zakres obrotów. Zaś dźwięki jakie wydają to czysta poezja. Nie mogłem się powstrzymać by, w tunelu Wisłostrady, nie robić gwałtownej redukcji dla samej frajdy posłuchania tej 54 konnej orkiestry.

Do tego ta stadnina zasadniczo nie bywa głodna. Zadowala się bowiem raptem 3,5 litrem paliwa na 100 km. Wyżej wspomniałem o masywnym zbiorniku paliwa. W cudzysłowie. Nie bez przyczyny. Otóż w tym miejscu znajduje się bowiem schowek na kask. Nietypowy. Duży.

Zakupy się mieszczą! Po co miałbym tam trzymać kask? Torba z gratami foto się mieści. 14-to litrowy zaś zbiornik inżynierowie z Hondy sprytnie ukryli pod siedzeniem. Przy takim mizernym apetycie na paliwo spokojnie te 400 km przejedziemy. A że jakoś nie widzę tej Hondy wędrującej po bezdrożach Gobi to wydaje mi się, iż ten zasięg jest więcej niż wystarczający.

Skrzynia DCT robi dobrą robotę choć z drugiej strony odbiera frajdę ze zmiany biegów. Nie można zrobić „przegazówki”. Dopiero gdy staniemy na światłach i przełączymy skrzynkę na tryb N – czyli inaczej mówiąc LUZ – możemy pobawić się i posłuchać jak pięknie gra silnik NC750S. W trybie automatycznym czułem się niczym leniwiec na drzewie podczas przejażdżki w miejskiej dżungli. Bardzo wygodna rzecz gdy człowiekowi po prostu nic się nie chce.
W dodatku są 3 tryby jazdy.
- Tryb „D” kiedy jazda ma byś spokojna/ekonomiczna – tutaj skrzynia trochę za wcześnie zmienia biegi przez co silnik pracuje na zbyt niskich, moim zdaniem, obrotach.
- Jest oczywiście tryb „S” czyli sportowy kiedy chcemy wycisnąć z motocykla więcej czy choćby dla samej frajdy z jazdy.
- Trzeci tryb to tryb „M” – manualny, włączamy kiedy to chcemy się pobawić w matematykę, dodawać i odejmować biegi, (tak właśnie są oznaczone przyciski).
I powiedzmy sobie otwarcie. Jest jeden jedyny słuszny tryb w tym motocyklu. To zmiana biegów skrzydełkami pod lewą ręką. Błyskawiczna, niemniej wymaga faktycznie troszkę ćwiczeń i wprawy. Szkoda tylko że nie znalazłem opcji włączenia tego trybu na stałe, jako trybu domyślnego. Za każdym razem odpalanie silnika wiązało się z przejściem przez A do ŁUUTUUUUTUTUTUUUUUUUU. Szczerze mówiąc upierdliwe to było. Skrzynka jest na tyle przyjazna, że gdy obroty silnika są na granicy zadławienia ta automatycznie redukuje bieg. Moim zdaniem świetne rozwiązanie.
Tryb Auto zaś czynił, moim zdaniem, z tego bardzo dobrego motocykla wyjątkowo kiepski skuter. Zmianom biegu towarzyszyło wyraźnie odczuwalne „kopniecie”. Normalnie w niczym by mi nie przeszkadzało, jadąc jednak w zakrętach miałem obawy (być może całkowicie irracjonalne), że wystarczy mała kropla rosy czy choćby świeżo wymalowany pas a wywinę solidnego orła i zaliczę „glebę” gdy tylko komputer uzna, iż właśnie na tym łuku czas zmienić bieg. Niemiłe uczucie. Do tego zastosowanie DCT wymusiło dość duże zmiany na kierownicy i spore narobiło zamieszania. Rozbudowana „guzikologia” wymaga czasu by ją okiełznać i opanować w stopniu umożliwiającym odruchowe działanie.
Jakby tego było mało dodano hamulec „ręczny”. Serio. Po co? Może to i przydatny gadżet, ja jednak nie zarejestrowałem sytuacji w której mógłby mi się przydać.

Mimo wszystko trzeba uważać, bo jeżeli zapomnisz i będziesz chciał zaznaczyć swoją obecność klasycznym Łutututu, a nie przełączysz skrzynki w tryb neutralny to skończy się to bolesną wywrotką, zderzeniem z autem (albo ścianą – słyszeliśmy już o takim przypadku. który dotknął motocyklistę z 20-letnim stażem więc wcale nie jakiegoś żółtodzioba)).
Moto w winklach zachowuje się bardzo stabilnie, wykonywało wszystkie moje polecenia. Ba, nawet z „plecakiem” da się „zamknąć oponę”.
Ogólnie motocykl, w moich oczach, przeszedł test pozytywnie.
W moich więcej niż pozytywnie. Ja się w niej zwyczajnie zadurzyłem.
Żona Moja na widok mojego zachwytu Hondą NC750S po raz kolejny wygłosiła swoją mantrę:
Lepsza taka na dwóch kołach
niż taka na dwóch nogach…
Artykuł powstał we współpracy z