Niemal 30 tysięcy widzów uczestniczyło w wielkim przedsięwzięciu muzycznym, które zorganizowano w Warszawie.
W ostatnich dniach września 2025 roku – tuż przed rozpoczęciem dziewiętnastej edycji Międzynarodowego Konkursu Pianistycznego im. Fryderyka Chopina, zwanego w skrócie Konkursem Chopinowskim – Warszawę opanowało inne przedsięwzięcie muzyczne.

Szalone Dni Muzyki – to polska edycja międzynarodowego festiwalu La Folle Journée, organizowanego od 1995 we francuskim Nantes. Powstała z inicjatywy Sinfonii Varsovii – orkiestry, która od początku gościła na festiwalu we Francji oraz uczestniczyła w wielu edycjach japońskich, rosyjskich i hiszpańskich. Każdego roku w ostatni pełny weekend września w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej w Warszawie gromadzą się tysiące słuchaczy, którzy w czasie kilku dni mogą wybierać spośród dziesiątków wydarzeń. Jest to jeden z pierwszych festiwali w kraju, który łączy recitale, koncerty symfoniczne i kameralne w wykonaniu największych gwiazd światowych scen z szerokim programem edukacyjnym.
W 2025 roku piętnasta edycja Szalonych Dni Muzyki, przebiegająca pod hasłem „Wibracje miast”, trwała zaledwie trzy dni (26.-28. września), a w tym czasie odbyło się 57 koncertów na 6 scenach w Teatrze Wielkim – Operze Narodowej, Kościele Środowisk Twórczych i w namiocie na placu Teatralnym. Prawie 1000 wykonawców, 15 zespołów kameralnych, 18 dyrygentów, 14 orkiestr, w tym 9 orkiestr z polskich szkół muzycznych. Nad stroną artystyczną przedsięwzięcia czuwał René Martin. Według informacji organizatorów, Szalone Dni Muzyki zgromadziły w tym roku 29 tysięcy słuchaczy.

Łatwo się domyślić, że gdybym nawet posiadał petasos i sandały Hermesa, nie zdołałbym zobaczyć i wysłuchać wszystkich koncertów. Tym bardziej, że – ze względu na wcześniej zaplanowaną imprezę – nie mogłem skorzystać z muzycznej oferty w pierwszym dniu przedsięwzięcia. Ale i tak co nieco zobaczyłem!

W sobotę, 27 września, wybrałem się do Teatru Wielkiego – Opery Narodowej. Zanim tam dotarłem, przed gmachem i wewnątrz Teatru widziałem mnóstwo skrzatów. Okazało się bowiem, że ciut wcześniej zakończyła się Smykofonia: Raz, dwa, trzy! Syrenka słucha i patrzy!, adresowana do dzieci w wieku 2–5 lat. Było mi bardzo miło widzieć zadowolone twarze dzieci i ich opiekunów. Szybko udałem się do Sal Redutowych Teatru, gdzie zaprezentowano program Na saksach w Paryżu. Niech sobie ktoś nie myśli, że „na saksach” oznacza wyjazd w celach zarobkowych. Owszem, artyści zapewne nie występowali charytatywnie, ale „saksy” z tytułu programu – to saksofony. I to jakie! W kwartecie Quatuor Ellipsos były aż cztery rodzaje saksofonów: sopranowy (Paul-Fathi Lacombe), altowy (Julien Bréchet), tenorowy (Sylvain Jarry) i barytonowy (Nicolas Herrouët). Do tego doszedł Jean-Frédéric Neuburger, grający na fortepianie. Każdy z artystów – oprócz gry w zespole – miał możliwość wykonania partii solowej, ale też powiedzenia kilku słów do mikrofonu. Przypomnieli zatem historię saksofonu, który został opatentowany przez Belga Adolphe’a Saxa, ale karierę zaczął robić w Paryżu. Muzycy przypomnieli wybrane utwory francuskich kompozytorek (Louise Farrenc, Fernande Decruck, Juliette Dillon) oraz kompozytora – Georges’a Bizeta. A co zagrali w ramach bisu? Odpowiedź brzmi: zagrał tylko pianista, bowiem saksofoniści… zaśpiewali Theme from New York, New York – piosenkę z musicalu Martina Scorsese „New York, New York”. Nie muszę chyba dodawać, że niespodziewana forma prezentacji wywołała aplauz publiczności!?!

Pozostańmy w Paryżu – tym razem w towarzystwie Chopin University Big Band. Założony w 2006 roku zespół zaprosił widzów do Sali Moniuszki na koncert Jazz w Paryżu. I tu nie obyło się bez ciekawych informacji i anegdot, które przekazywał kierownik artystyczny Piotr Kostrzewa. Dowiedzieliśmy się, że autor Nuages, Django Reinhardt, miał sprawne tylko dwa palce lewej ręki, co spowodowało, iż wymyślił nowy styl techniki gry na gitarze. Do tej pory jest on uznawany za jednego z najwybitniejszych gitarzystów wszech czasów. Nie będę powtarzać innych anegdot, bo najważniejsza była muzyka. Nie mogło zabraknąć Amerykanina w Paryżu George’a Gershwina czy utworu Kwiecień w Paryżu (April in Paris) Vernona Duke’a. Z kolei utwór Les feuilles mortes (współautorzy: Jacques Prévert i Joseph Kosma) wprowadził na widownię nastrój jesieni. Przepięknie zabrzmiały kompozycje Michela Legranda Windmills of Your Mind (francuski tytuł – Les moulins de mon cœur) i, wykonana m.in. na saksofonie barytonowym, Petite fleur Sydney’a Becheta. Widzowie mieli okazję przekonać się, że Claude Bolling tworzył utwory jazzowe i bluesowe.

Opuśćmy na chwilę Teatr Wielki – Operę Narodową i przejdźmy do Kościoła Środowisk Twórczych. Wystąpiła tam etnomuzykolożka, kompozytorka, śpiewaczka, instrumentalistka, ambasadorka muzyki syryjskiej, a także innych społeczności arabskich, Waed Bouhassoun. W ramach solowego recitalu – akompaniując sobie na oud (lutni arabskiej) – zaprezentowała ona własne muzyczne opracowania mistycznej i świeckiej poezji miłosnej wieków VII–XIII i współczesności autorstwa arabskich (andaluzyjskich, syryjskich) i perskich twórców.

Z drugim recitalem wystąpił Julien Beautemps – utalentowany, młody akordeonista. Podjął się on przetłumaczenia na akordeon wybranych części Requiem d-moll Wolfganga Amadeusa Mozarta. Ciekawie zabrzmiała Pieśń wiosenna Wiktora Własowa. Julien Beautemps również komponuje. Otrzymał rzęsiste brawa za polską prapremierę swojego utworu, zatytułowanego I Sonata „Inferno”.

Śmiało mógłbym powiedzieć, że niedziela, 28 września, upłynęła mi pod znakiem Boléro Maurice’a Ravela. Rano poszedłem z wnukami do Sali Moniuszki Teatru Wielkiego – Opery Narodowej na koncert Planeta Ravel. A tam rządziła kosmiczna kotka Panakota (Beata Jewiarz), która zabrała nas w baśniową, muzyczną podróż. Nie była ona sama; towarzyszyło jej dwoje roztańczonych psotników oraz… orkiestra. I to nie byle jaka: Sinfonia Varsovia, której dyrygent, Wojciech Rodek, pomagał poznawać czy lepiej rozumieć świat dźwięków. Dzięki temu utwory Ravela pojawiały się w różnych bajkach – a to o Szeherezadzie, a to o Pięknej i Bestii, a wreszcie w Pawanie czy w balecie Daphnis i Chloe. Pracę orkiestry wspomagała Panakota, która przy pomocy grubej księgi i różdżki wyczarowywała utwory. Pomiędzy poszczególnymi utworami słychać było werble znamionujące wstęp do słynnego Bolero. I wreszcie na koniec fantastyczne wykonanie tego utworu z udziałem liczącej tempo publiczności! Moi mali recenzenci jeszcze długo wracali na ziemię.

Druga okazja do wysłuchania Bolera nadarzyła się podczas Koncertu Finałowego Szalonych Dni Muzyki. Zanim jednak to nastąpiło, dyrektor Sinfonia Varsovia, Janusz Marynowski, krótko podsumował trzydniowe przedsięwzięcie, informując jednocześnie o bliskim zakończeniu pierwszego etapu inwestycji Sinfonia Varsovia Centrum. Po tej wypowiedzi nabrałem optymizmu i mam nadzieję, że stosunkowo niedługo w stolicy Polski zostanie otwarta duża, a może nawet wielka, sala koncertowa z prawdziwego zdarzenia. Nareszcie!

Podczas Koncertu Finałowego Orkiestra Sinfonia Varsovia pod batutą Michała Klauzy uraczyła widzów utworami Witolda Lutosławskiego (Wariacje symfoniczne na orkiestrę) i Karola Szymanowskiego (IV Symfonia op. 60 Koncertująca na fortepian i orkiestrę). Na fortepianie grał Martín García García, który uchodzi za jednego z najwybitniejszych pianistów młodego pokolenia. Na zakończenie przyszła pora na wspomniane Bolero i bisy, w których przewijała się muzyka Stanisława Moniuszki, a między innymi Prząśniczka.
Przyznam, że nie byłem na żadnym koncercie organizowanym w namiocie stojącym na placu Teatralnym. Nie mogłem oprzeć się jednak pokusie i zajrzałem doń podczas jednej z prób. Bardzo mi się tam spodobało i obiecałem sobie, że w przyszłym roku spróbuję obejrzeć przynajmniej jeden koncert w namiocie.

Wiadomo, że podczas Szalonych Dni Muzyki najważniejsza jest muzyka! Jednak z dużą uwagą przyglądałem się organizacji tego wielkiego przedsięwzięcia. Proszę sobie wyobrazić, że w gmachu Teatru Wielkiego – Opery Narodowej było, jak w ulu: kilka koncertów równocześnie i mnóstwo widzów w salach, w foyer i na korytarzach. Jedni wychodzili, inni wchodzili i tym należało sprawdzać bilety. Bileterzy robili to bardzo sprawnie. W czasie koncertów robiłem zdjęcia i niemal zawsze sprawdzano moje uprawnienia (czytaj: plakietkę) w tym zakresie. Zawsze można było zapytać kogoś z obsługi widowni o coś i otrzymać kompetentną odpowiedź. Co ważne, wszyscy przedstawiciele Organizatorów byli uśmiechnięci i niezwykle życzliwi! A ja piszę tylko o tych, których było widać. Pamiętajmy o tym, że w skład zespołu organizującego tak wielkie przedsięwzięcie wchodziło mnóstwo osób, których nie zawsze było widać: producentki, inspicjenci, technicy, stroiciele, członkowie działów eksploatacji i marketingu oraz obsługi sceny, piloci, pracownicy zespołu poligraficznego, impresariatu i programu, pracownicy logistyki, ochrony oraz zespołu reżyserskiego Akademii Filmu i Telewizji, rejestrującego koncerty. Domyślam się, że było dużo wolontariuszek i wolontariuszy. Podziwiam tych, którzy panowali nad wielką machiną organizacyjną Szalonych Dni Muzyki, a przede wszystkim ekipę Sinfonia Varsovia.