Zastanawiam się, czy w przypadku koncertu porównanie do Hitchcocka jest adekwatne. Jeśli nawet nie, to sposób zakończenia koncertu Toma Jonesa w Sali Kongresowej, 28 czerwca 2014 roku, uważam za skandaliczny.
Zacznijmy jednak od początku.

Thomas Jones Woodward urodził się 7 czerwca 1940 roku w Pontypridd (Walia). Nie miał jeszcze siedemnastu lat, kiedy ożenił się. W 1963 roku został liderem zespołu Tommy Scott and the Senators, z którym rok później nagrał pierwszą płytę zatytułowaną „Telstar”. Nie minął kolejny rok, a ukazała się „Along Came Jones” – pierwsza solowa płyta Toma Jonesa.
Artysta nie ma oporów przed śpiewaniem coverów. Wykonuje na przykład piosenki Leonarda Cohena, Animalsów czy legendy bluesa Howlin’Wolfa. Jak stwierdził w jednym z wywiadów, niektóre utwory wprawiają Go w zdumienie, że „ktoś mógł skomponować coś tak doskonałego. Budzą we mnie też lekką zazdrość, że to nie ja je stworzyłem. Ale tak naprawdę, jeśli usłyszę coś, co mi się podoba, to po prostu anektuję tę piosenkę, przywłaszczam sobie. I już jest moja. Z tym minusem, że nie dostaję za nią tantiem” (cyt. za: Łukasz Kamiński, „Złoty głos Toma Jonesa”; w: „Gazeta Stołeczna”, 28.-29.06.2014 r.). Z tymi tantiemami lekko przesadził: wprawdzie nie otrzymuje wynagrodzeń autorskich, ale zapewne docierają do niego tantiemy z tytułu praw pokrewnych. Jest też odwrotnie: wielu artystów wykonuje piosenki z Jego repertuaru. Warto przypomnieć choćby „The Green, Green Gras of Home” w wykonaniu Elvisa Presleya.
Śpiewa solo, ale występuje również z innymi artystami – zarówno na scenie, jak i w studiach nagraniowych. Występuje w salach koncertowych i na stadionach. Razem z Janis Joplin zaśpiewał „Raise Your Hand”; wystąpił również z Tiną Turner, Van Morrisonem, Mireille Matthieu czy Rayem Charles’em i z wieloma innymi artystami. Nie obawiał się występów w roli supportu zespołu The Rolling Stones.
Kolekcja Jego płyt jest imponująca: obecnie obejmuje 39 albumów studyjnych i 3 koncertowe, zaś liczba płyt zawierających kompilacje i single przekroczyła już setkę. Wśród wielu wyróżnień, które spotkały Toma Jonesa, jest angielski tytuł szlachecki przyznany w 2006 roku, oraz … polska nagroda Złotej Telekamery dla gwiazdy, wręczona trzy lata później.
Kiedy byłem w szkole podstawowej, podczas lekcji śpiewu uczyliśmy się polskiej wersji jednego z najpopularniejszych utworów Artysty, „Delilah”, który zatytułowano po polsku, czyli „Dilajla”. W najbardziej śmiałych marzeniach nie dopuszczałem do siebie myśli, że kiedykolwiek będę śpiewał refren tej piosenki razem z widownią Sali Kongresowej, no i z … Tomem Jonesem.
Od pierwszego utworu Artysta porwał publiczność. Na ekranie pojawiały się Jego wideoklipy z dawniejszych czasów. Widać było, że jest nieco starszy, ale … złoty głos pozostał ten sam: brzmiał wspaniale, w dodatku był doskonale modulowany. Towarzyszący Artyście nonet dostosował się do Jego poziomu: kiedy Tom Jones ściszał głos – oni nie grali, lecz szeleścili. Piosenkarz czarował widzów piosenkami, rozmowami i wspomnieniami. Był rock i rock’n’roll; śpiewał bluesa i country. Publiczność usłyszała między innymi „What’s New Pussycat”, „Sex Bomb”, „Thunderball” (z filmu o Jamesie Bondzie) i „She’s a Lady”.
Niemal wszyscy wstali z miejsc, zaczęły fruwać marynarki. Ni stąd ni zowąd, po kilkunastu sekundach od rozpoczęcia kolejnego utworu został odcięty prąd. Artyści zeszli ze sceny. Zaczęły się nerwowe poszukiwania „wiadra z prądem”. Po kilku minutach chyba znaleziono je, zespół wrócił i zaczął grać intro tego samego utworu. W tym samym momencie znowu zabrakło prądu. Artyści ponownie zeszli i ponownie wrócili – tym razem trzymając skrzyżowane palce i sygnalizując publiczności, by zrobiła to samo. Trzecie podejście zakończyło się również fiaskiem. Po pewnym czasie zapalono w Sali górne światło, wyszła przedstawicielka organizatorów, która powiedziała, że Artysta opuścił już venue i koncert został zakończony.
Czy muszę pisać, jaka była reakcja sporej części publiczności? Nie będę powtarzał okrzyków, jakie usłyszałem. Część widzów miała pretensje do Toma Jonesa, że nie wyszedł, by pożegnać się z publicznością. Zdecydowana jednak większość – co widać choćby po reakcjach publikowanych na portalach społecznościowych – uznała, że organizatorzy zachowali się co najmniej nieprofesjonalnie. Nie mnie, biednemu żuczkowi oceniać. Tak czy inaczej – mimo fantastycznego początku – pozostał niesmak.