0

Nie ma w Warszawie ścieżek rowerowych…

ul. Nowoursynowska
fot. A. Sheybal-Rostek

Gdy zapyta się warszawiaków, co stanowi największy problem stolicy, na pewno wymienią korki i brak ścieżek rowerowych.

Gdy w 1989 r. doszło w Polsce do demokratycznych przemian, coś takiego jak „ścieżka rowerowa” w zasadzie nie istniało. Można było jeździć jak kto chciał i gdzie chciał, ale komfort przemieszczania się na rowerze nie istniał.

Trzeba przyznać, że zmiana nastąpiła głównie dzięki rowerzystom – od lat zabiegali i zabiegają oni o budowę ścieżek. Doprowadzili do tego, że temat przestał być niszowy. Nacisk środowisk rowerowych zmusił do zmian, które obecnie przynoszą widoczne efekty.

Ale hasło „brak ścieżek” tak mocno zapadło w społeczną świadomość, że niezależnie ile ich powstaje – niezmiennie ich brak jest na pierwszym miejscu społecznego żalu do władz miasta.

Tymczasem to już nie nacisk a zmiana standardów powoduje, że budowane są kolejne trasy rowerowe. W projektach remontów stołecznych ulic z założenia umieszczany jest szlak dla rowerów.

Obecnie to nie jest już mus, a świadomość konieczności tworzenia sieci rowerowych połączeń. Urzędników nie trzeba zmuszać i namawiać, bo ścieżki – tak jak jezdnie dla samochodów i chodniki dla pieszych – stanowią oczywistą część infrastruktury.

Ale niektórzy zafiksowali się na „braku”. I wypominają zaniedbania. Wyrzucają, że nic się nie dzieje. Wyruszają z krucjatami, że za mało. I że rowerzystów traktuje się lekceważąco (patrz Masa Krytyczna).

Tymczasem już dawno to nie jest prawda. Środowiska rowerowe stały się jednymi z najsilniej działających społeczności, najskuteczniej wymuszającymi swoje prawa. Rozpychają się łokciami i głośno wyrażają swoje niezadowolenie.

Standardy związane z budową tras rowerowych powstały w 2009 r. Od tego momentu nie tylko ścieżki powstają, ale również władze miasta dbają o ich odpowiedni standard. W 2009 r. było 263 km ścieżek. W roku 2014 już 412 km. Nadal mało, ale wzrost jest wyraźny.

Tego procesu już nie można zatrzymać. Transport rowerowy, na równi z komunikacją miejską, będzie rozwijany. Takie są nie tylko oczekiwania społeczne, ale również potrzeby zmieniającego się świata.

Dobrze by jednak było, aby środowiska rowerowe przyjęły wreszcie do wiadomości, że nie są już społecznością lekceważoną i niszową. I żeby zmieniły retorykę.

Ile można słuchać o biednych, marginalizowanych rowerzystach? Skoro wyrośli oni na pierwszą siłę w mieście?

Nie należy odpuszczać, ale  trzeba spojrzeć na problem realnie. Nie ma już w Warszawie marginalizowanego i olewanego środowiska rowerowego.

Jest natomiast bardzo silne i sprawne lobby rowerowe, które zaczyna narzucać swoje zasady wszystkim pozostałym mieszkańcom. Wymusza ono swoje rozwiązania i narzuca własną wolę.

A w Warszawie nie tylko są rowerzyści. Są piesi i kierowcy. I jednych i drugich środowiska rowerowe zapędzają w kozi róg. Kierowców starają się eliminować. Pieszych olewają, przemieszczając się po chodnikach i lekceważąc zapisy prawa.

A na to nie należy się godzić. Miasto jest dla ludzi. Wszystkich. Dyktat jednej grupy sprawia, że nie są respektowane prawa wszystkich pozostałych.

21 maja 2015 00:27
[fbcomments]