0

O smogu w Warszawie

Michał Wąsowski w masce przeciwpyłowej
Michał Wąsowski – w masce przeciwpyłowej
fot. Michał Wąsowski

Mamy smog czy nie? Musimy do niego dopłacać czy nie? Głos w dyskusji na temat katastrofy ekologicznej w Warszawie.

Sprawa smogu wzbudza od kilku już dni żywe emocje.
Nie ulega wątpliwości, że ten smog w Warszawie był. Przyznał to wiceprezydent Warszawy Michał Olszewski mówiąc o tym, że od 10 lat nie zdarzyło się nic równie dramatycznego. Każdy może to sprawdzić, bo pomiary zanieczyszczenia powietrza dostępne są w internecie. Problem jedynie w ich interpretacji. I w rozsądnym podejściu do tego tematu.

Sytuacja Warszawy jest przedstawiana we wszelkiego rodzaju mediach jak apokalipsa. I efekt zaniedbań połączonych ze zbyt dużą ilością samochodów. Czy jednak nikogo nie zastanowiło, że największy smog był w niedzielę, gdy ruch samochodowy jest w Stolicy stosunkowo mały? Niedługo po świętach i długich świątecznych wyjazdach dużej części mieszkańców?

Uważam, że należy rozprawić się z tematem.

Zanieczyszczenie powietrza to zmora naszych czasów. Na pewno. Sęk w tym, że gro zanieczyszczeń w zimie generują piece w domach jednorodzinnych na obrzeżach Warszawy. Nie bez powodu fatalnie jest w takich dzielnicach jak Ursus czy Wawer.

Smog w Warszawie powstaje w bardzo specyficznych okolicznościach. Generowane zanieczyszczenia podczas silnego mrozu gdy nie ma wiatru są przygniatane do ziemi przez ciężkie zimne powietrze. W dodatku w zimie nie ma zieleni, która absorbuje część spalin. W każdych innych okolicznościach na płaskim jak talerz Mazowszu, a szczególnie w Warszawie, której dość luzna zabudowa sprawia, iż wiatr hula przez 3/4 roku – wszelkie pyły są wywiewane. Naokoło miasta są lasy. Nadal istnieją tak zwane kliny napowietrzające nie mówiąc już o korycie Wisły, które jest naturalnym kanałem wentylacyjnym. Dodatkowo zmienił się „profil” zanieczyszczeń. Mniej jest węglowych pieców. Mniej jest przemysłu. Elektrociepłownie dysponują potężnymi filtrami i zniknęła przestarzała elektrownia na Powiślu. Samochody są coraz bardziej nowoczesne, mają katalizatory, są oszczędniejsze i spalają wyższej jakości paliwo. To wszystko sprawia, że jakość powietrza na przestrzeni ostatnich trzydziestu lat raczej się poprawia a nie pogarsza. I nawet większy ruch samochodowy tego zmienić nie jest w stanie. To jest logiczne. Co oczywiście nie oznacza, że powietrze jest krystalicznie czyste i nie należy dokładać wszelkiej staranności aby było lepiej. Każde nowe rozwiązanie zbliżające do tego celu jest cenne. Ale bez paniki.

Taka sytuacja jak ostatnio zdarza się średnio 2-3 razy w roku, zaś twierdzenie, iż zielona Warszawa jest porównywalna z największymi i najbrudniejszymi metropoliami świata to oczywiste nadużycie. Straszenie ludzi.

Gdyby w zaistniałej sytuacji, zamiast wieszać psy na samochodach osobowych, zainwestować w ekologiczne (elektryczne lub hybrydowe) autobusy miejskie (tradycyjne diesle w warszawskie powietrze kotłują biliony metrów sześciennych zanieczyszczeń) – sytuacja na pewno by się poprawiła. Gdyby dopłacać do wymiany pieców (co ratusz ma w planach) też by było znacznie lepiej. Gdyby zbudować porządny, centralnie położony parking podziemny dla autokarów turystycznych (aby w sezonie turystycznym stojąc na ulicach nie kotłowały spalin gdy potrzebują klimatyzacji lub ogrzewania) problem by się znacząco zmniejszył. Gdyby zamiast negować fakt, że samochody po mieście jednak jeżdżą i jeździć będą, pozwolić aby ruch był płynny, to na pewno miasto by skorzystało. Zamiast bez sensu zwężać śródmiejskie ulice (które po wojnie udało się poszerzyć) pozostawić je takimi jakimi są, to nie powstawałyby korki w których emisja szkodliwych zanieczyszczeń jest szczególnie duża.

Wiem, jest teoria, która mówi o tym, że im węższe będą ulice tym mniej będzie na nich samochodów. Teoretycznie się zgadzam. Tylko, że miasto to nie wieś. Jest transport, dostawy towarów do sklepów i biur. Są wreszcie mieszkańcy, którzy próbują normalnie żyć. Są osoby starsze, niepełnosprawni, matki z małymi dziećmi – trudno tych ludzi przesadzić na rower czy hulajnogę. Oni jeździć będą bo muszą.

Miłe ogródki kawiarniane przy przebudowanej Świętokrzyskiej to jakiś zły sen. Przecież tam się nie daje wysiedzieć – przy jezdni na której stoi korek i ulatują w powietrze kłęby spalin? Po co w ogóle robić deptak w rejonie samych biur i instytucji skoro tam po 16:00 nie ma żywej duszy?

Warszawska histeria smogowa została sztucznie nakręcona i stwierdzam to wielkim smutkiem. Jeśli poskutkuje zmianą przyzwyczajeń mieszkańców miasta i powstaniem ekologicznej świadomości – to dobrze. W tej chwili jednak głównie została rozkręcona totalna panika. Irracjonalna panika bazująca na demagogicznych przekazach pseudo-ekologów. Speców od nakręcania negatywnych nastrojów. Czarnowidzów, którzy uważają, że miasto nie dba o mieszkańców i celowo ich truje, a to, co się ostatnio działo to apogeum totalnego upadku.

Nie, nie jest to żadne apogeum. Za to już wracają do łask pomysły na eliminowanie starych samochodów lub ograniczanie możliwości wjazdu do Warszawy przez stawianie bramek i zasieków czy podnoszenie cen płatnego parkowania. Podnoszą się wrogie głosy w stosunku do przyjezdnych. Tymczasem lepiej chyba wydać pieniądze na budowę kilku kolejnych parkingów parkuj i jedź przy peryferyjnych stacjach metra lub na rogatkach Warszawy. Lepiej iść małymi ale skutecznymi kroczkami niż histerycznie chwytać za brzytwę. I nie skłócać ludzi.

Na zakończenie proszę sobie wyobrazić sytuację sprzed plus minus 100 lat. Miasto miało spójną, gęstą i wysoką zabudowę. Samochodów osobowych co prawda jeszcze prawie nie było ale każdy dom miał kilka a nawet kilkanaście pieców (i mało kto palił czystym węglem, bo bida była aż piszczało). Warszawa była miastem przemysłowym. Koncentracja tego przemysłu była na Woli, Pradze i Powiślu. Pierwsza elektrownia dopiero startowała zasmradzając śródmieście. I nie dawała jeszcze ciepła a jedynie prąd. Pociągi nie były elektryczne. Miejskie wodociągi korzystały z napędu parowego. Parków miejskich prawie nie było a o zieleni można było zapomnieć. Miasto przed 1916 r. dusiło się w granicach wyznaczonych Twierdzą Warszawa. Proszę sobie wyobrazić co w tych pięknych, ekologicznych czasach wisiało nad miastem w mroźne, styczniowe wieczory?

Jeśli ktoś nadal uważa, że mamy dziś do czynienia z niespotykaną w dziejach katastrofą ekologiczną to gratuluję poczucia humoru.

Autorka jest radną m.st. Warszawy,
zaangażowaną w prace komisji:
Infrastruktury i Inwestycji, Ładu Przestrzennego oraz Nazewnictwa Miejskiego.

11 stycznia 2017 13:27
[fbcomments]