„Karbala”, ku chwale polskiego oręża

Bartłomiej Topa w filmie Karbala w roli kapitana Kalickiego
Bartłomiej Topa w filmie Karbala – w roli kapitana Kalickiego
fot. Robert Pałka

Z ogromną ciekawością wybrałem się na najnowszy polski, oparty na faktach, film wojenny – pisze Michał Turyk.

Wszak ostatni, współcześnie dziejący się film wojenny o Polskich żołnierzach, nakręcił siedemnaście lat temu Władysław Pasikowski i były to „Demony Wojny wg Goi”, z których najlepiej pamiętam nachalny product placement pewnego napoju alkoholowego.

Zatem wybrałem się do kina i po obejrzeniu „Karbali” długo nie wiedziałem, co mam napisać. Wstrząsały mną sprzeczne myśli i nastroje. Ani to film bardzo zły, ani bardzo dobry, ani nawet średni. Ciśnie się na usta „Jak na polski film, to dobry!”, ale to nie jest uczciwe, bo moim zdaniem film albo jest dobry, albo niedobry i narodowość nie ma tu nic do rzeczy.

Dlatego żeby być w pełni uczciwym muszę napisać, że jest to rzetelnie zrobiony film klasy „B”, czyli taki, który w USA od razu trafia na DVD, Blueray i do dystrybucji internetowej. Na pewno każdy widział setki takich filmów. Robią takie Brytyjczycy, robią Francuzi, robią też Amerykanie. W tej kategorii „Karbala” utrzymuje przyzwoity poziom.

Tutaj śpieszę wyjaśnić, dlaczego moim zdaniem kategoria „B” nie deprecjonuje twórców filmu. Wystarczy spojrzeć na liczby:„Karbala” kosztowała ok. 12 mln złotych, „Helikopter w ogniu” (org. „Black Hawk Down” ) kosztował 92 mln dolarów a „Szeregowiec Ryan” (org. „Saving Private Ryan”) 70 mln dolarów.

Po tych liczbach widać, że reżyser Krzysztof Łukaszewicz podjął się karkołomnego zadania i z tego punktu widzenia podołał sprawie. Za 12 mln złotych w USA lub Europie Zachodniej nie dałoby się nakręcić nawet jednej sceny batalistycznej, a co dopiero całego filmu wojennego.

Fabuła opiera się o sprawdzone i trochę oklepane motywy, ale jest to norma w większości filmów wojennych. W 2004r. kapitan Kalicki wyrusza, żeby odbyć swoją zmianę w Iraku. Wraz z nim wyrusza jego oddział, sanitariusz Kamil Grad (Antoni Królikowski), kapral Maleńczuk „Mały” (Leszek Lichota), sierżant Waszczuk (Michał Żurawski), porucznik Sobański (Tomasz Schuchardt) i inni.

Podczas przejazdu do bazy oddział dostaje się pod ostrzał, jeden z żołnierzy zostaje ranny, sanitariusz Grad sparaliżowany strachem nie wykonuje rozkazu ewakuacji rannego. Z tego powodu ginie żołnierz Galica (Piotr Głowacki). Porucznik Sobański (z pominięciem kpt. Kalickiego) donosi przełożonym na sanitariusza, przez co ten zostaje umieszczony w areszcie w City Hall w Karbali razem z irakijskimi więźniami. Amerykanie proszą o pomoc w obronie City Hall, więc kpt. Kalicki udaje się tam z resztą oddziału. Wkrótce rozpoczyna się największa bitwa, w której brali udział polscy żołnierze od czasu II Wojny Światowej. Podczas bitwy okazuje się, że Porucznik Sobański jest tchórzem, sanitariusz Grad bohaterem. Ostatecznie udowadnia swoje bohaterstwo mówiąc „pier..ol się!” w oczy irackiego dowódcy. Cóż, widocznie polski bohater nie może wykazywać się większą elokwencją.

Całość filmu technicznie jest zrobiona dobrze i rzetelnie, większość scen plenerowych zrealizowano w Jordanii, w miejscach, w których wcześniej kręcono „The Hurt Locker. W pułapce wojny”. Obrona City Hall została nakręcona w dekoracjach na Warszawskim Żeraniu.

W filmie nie żałowano pirotechniki, jest dużo eksplozji i strzelanin, niewątpliwie cieszących oko. Podczas scen batalistycznych, kamera trzęsie się tak bardzo, że można pomyśleć, iż operator miał chorobę Parkinsona (czymś trzeba pokryć brak tych 90 mln $). Dużym zawodem był dla mnie dźwięk. Chociaż wszystkie dialogi słychać bardzo dobrze (słaby dźwięk jest częstym mankamentem polskich filmów), chociaż muzyka jest dobra i ma odpowiednie natężenie, dźwięk wystrzałów karabinowych przypomina strzelanie z kapiszonowca na rezurekcję. Pełny, głęboki dźwięk wystrzałów na pewno, poprawił by odbiór filmu. Jak twardziele walą do bandytów, to powinni walić z grubej rury, a nie z korkowca.

Bardzo dobra rola Bartłomieja Topy. Dowódca z wypisanym na twarzy dużym doświadczeniem życiowym, profesjonalista z charakterem i charyzmą. Wypada bardzo autentycznie. Chociaż zastanawiałem się dlaczego wybrano do tej roli akurat Pana Bartłomieja, cały film czerpie garściami z kina Amerykańskiego, więc dlaczego nie obsadzono kogoś kto wyglądałby jak prawdziwy kpt. Kalicki (pierwowzór tego filmowego), który sam mógłby występować w amerykańskich filmach. Rzeczywistość chyba była zbyt piękna dla polskiego filmowca.

Antoni Królikowski , podobnie jak Tomasz Schuchardt grają tak, jak grają zawsze, w tym temacie wiele nie da się napisać. Sceny, w których sanitariusz Grad (Antoni Królikowski), przekrada się przez miasto, bardzo przypominają sceny z „The Hurt Locker. W pułapce wojny”, może nawet za bardzo. Scena finałowa z kolei, kiedy Grad biegnie do bazy z dzieckiem na rękach, do złudzenia przypomina ostatnie sceny „Helikoptera w ogniu”.

W roli Getova, dowódcy bułgarskich komandosów, wystąpił Hristo Shopov, gwiazda bułgarskiego kina. Najbardziej kojarzył mi się z kucharzem z baru mlecznego. Może bułgarscy komandosi tak wyglądają, kto wie? A może musiał być brzydszy i bardziej niezdarny od Bartłomieja Topy?

W filmie dużo jest mowy o tym, że polski żołnierz zawsze walczy dla „Wielkiego Brata”, kiedyś dla ZSSR dziś dla USA. W jednej z ostatnich scen zmęczony kpt. Kalicki patrzy, jak na maszt jest wciągana postrzępiona Polska flaga, scena patetyczna, ale nie przesadnie. Ta scena musiała się tu znaleźć, przecież film został nakręcony ku chwale polskiego oręża. Nie wiem czy specjalnie, czy przypadkiem, czy żeby ładnie kadr się komponował, ale flaga zostaje wciągnięta do połowy masztu, jest to znak żałoby. Kpt. Kalicki obronił City Hall bez strat, więc dlaczego żałoba? Wysnułem taką teorię – reżyser filmu tak przestraszył się, że Polscy żołnierze coś obronili, tak zwyczajnie zwyciężyli, że musiał dać nam do zrozumienia, że całe to zwycięstwo jest o kant dupy, kolokwialnie mówiąc. W ostatniej scenie pojawiają się Amerykanie, którzy nakładają na wydarzenia klauzulę tajności. W mediach podano, że to irakijska milicja obroniła City Hall, a o Polakach nikt nie usłyszał. Więc moja teoria wydaje się być uzasadniona.

Kontrowersji mogą dodawać okoliczności premiery, wszak UE przeżywa obecnie kryzys emigracyjny, niektórzy będą pewnie krzyczeć że film pogłębia stereotypy i tylko pogorszy sytuację muzułmańskich emigrantów. Może część widzów rzeczywiści tak to odbierze, dla mnie nie ma znaczenia z kim walczą bohaterowie filmu. Cieszę się, że wreszcie zobaczyłem film, w którym nasi biją się i w dodatku zwyciężają! Coś takiego chyba nie zdarzyło się w polskim filmie od czasu „Czterech pancernych i psa”.

18 września 2015 12:17