O tym jak z pewnej krainy powraca Vintage opowiada nowa pani w mieście.
Trwała wojna w Afganistanie, w nieodległym od Polski Czarnobylu doszło do wybuchu elektrowni jądrowej i choć komunistyczny system, narzucony naszej części Europy po II światowej, zaczynał trzeszczeć w szwach, rzeczywistość byłą bardziej niż szara. W sklepach pustki, a to co się od czasu do czasu w nich pojawia, charakteryzuje najważniejsza cecha komunizmu – altruistyczna brzydota. Wszyscy, którzy tej brzydocie nie chcą się poddać, muszą kombinować. Czy też wykazywać się inwencją. W Polsce jest nieco łatwiej niż w większości krajów socjalistycznych. Liczna, rozsiana po całym świecie Polonia, mniej restrykcyjna niż w innych krajach polityka paszportowa, wreszcie potężna, choć prześladowana opozycja polityczna powodują, że Polacy są mniej – niż inni obywatele Demoludów – odcięci od Zachodu i zachodniego stylu życia.
Czego nie można kupić w sklepach, z powodzeniem znajduje się na niezliczonych „ciuchach”, bazarach, komisach i targach. Legendarne – drogie, lecz świetnie zaopatrzone ciuchy w jeszcze podwarszawskim Rembertowie, pełne były pochodzącej z paczek zachodniej odzieży. Warszawska Skra, na której można było kupić najnowsze krążki najbardziej popularnych światowych zespołów muzycznych, kiecki, bluzki, rajstopy, kurtki, apaszki czy dodatki. A że towar był drogi, niekoniecznie dostępny dla przeciętnego peerelowskiego zjadacza chleba, trzeba było kombinować. Płyta kupiona przez jednego fana, była po wielokroć kopiowana przez dziesiątki innych, kiecka czy kurtka, stanowiła wzór dla niezliczonej grupy rzemieślniczek, które z babcinych garsonek, dziadkowych marynarek, tetrowych pieluch, obrusów, prześcieradeł czy zasłon wyczarowywały kreacje, które nie ustępowały aktualnością (z jakością oczywiście bywało różnie) strojom, jakie można było spotkać na ulicach miast Europy.
Nic więc dziwnego, że w owych czasach wysoce pożądanymi umiejętnościami było szycie, szydełkowanie, robienie na drutach, wszelkie manualne umiejętności, które pozwalały na produkcję własną. Kto chciał być modny musiał mieć w domu maszynę. Powstawały poddziemne firmy takie jak np. Chic Charmant und Dauerhaft czy znane wąskiemu gronu warszawskie Inkognoto.
Pamiętam, gdy w moim domu na warszawskiej Starówce ciotki nocami szyły paczłorki, zza ściany słychać było przestery punkowej gitary mojego ojca. Często bywał wtedy w Berlinie skąd w klasycznym backpacku przywoził do Polski acid jazz i techno na vinylach.
To właśnie Zachodnie Niemcy, a przede wszystkim Zachodni Berlin stał się Mekką tych wszystkich Polaków, którzy za wszelką cenę chcieli się wyrwać z szarej, socjalistycznej rzeczywistości. Oddzielony od wschodniej części murem Berlin Zachodni okazawał się dla przybysza z socjalizmu niewiarygodnym cudem. Każdy znajdował tam coś dla siebie. Ci „podróżnicy“ przywozili ze sobą powiew wielkiego świata, wolności i nowości modowe.
Spotykali tam wyrafinowanych myślicieli, muzea z największymi dziełami sztuki, wspaniałe biblioteki i sale koncertowe, a elegantki mogły podziwiać butiki Kudammu, undergroundowcy mieli do wyboru niezliczone kluby, w których grano popularne już wtedy techno i punka, gdzie występowały zespoły wprost z Londynu czy Nowego Jorku.
Second handy, gdzie można było zapatrzyć się w czarną skórę, spodnie jakby zdjęte z tyłka Jamesa Hetfielda i tysiące innych niedostępnych w kraju przedmiotów. Berlin Zachodni stawał się dla tysięcy naszych rodaków punktem odniesienia, tą ziemią o tyle obiecaną co – jak się jeszcze w 1988 r. wydawało – nieosiągalną.
Transformacja systemu, ekspansja zachodnich trendów i zachwyt wolnym rynkiem, w tym z sąsiadującym z nami Berlinem, dla niektórych outsiderów stał się wymarzoną ścieżką życia.
Po upadku muru, jesienią 1989 r. przestały istnieć dwa Berliny: szary, nieprzyjemny komunistyczny i cudownie barwny – Zachodni. Stał się jeden ogromny. Miasto, które choć do dziś zabliźnia ranę po murze, nadal jest dla wielu z nas punktem odniesienia.
Dlaczego Berlin, wciąż tak nas fascynuje?
I dlaczego wciąż stanowi wielka inspirację dla tysiąca marzycieli? Przecież przekraczając nie istniejącą granicę polsko–niemiecką, nie oczekujemy tego, że znajdziemy się w innym świecie. Na szczęście te światy są dosyć podobne. Ale wciąż zrastający się Berlin z jego wspaniałą różnorodnością może nadal stanowić inspirację zarówno dla wyrafinowanych koneserów sztuki, dla intelektualistów, artystów, czy wszelkiej maści poszukiwaczy. Kreuzberg z setkami sklepów vintagowych, studiami tatuaży, sklepami z vinylami, barami nadal jest miejscem, którego chciałoby się w Warszawie.
To co jeszcze robi wielkie wrażenie w Belinie to fakt, jak bardzo potrafi on czerpać ze swej niełatwej przecież przeszłości. I nie chodzi tylko o pomniki, muzea ale zwykłe oddolne inicjatywy – jak choćby dedeerowskie podomki szarobure spódnice czy charakterstyczne kraciaste nesesery. Sklepy mają swoich wiernych fanów, stanowią turystyczna atrakcję, nawet jeśli ci, którzy mieli możność żyć w tamtych czasach uznają to za nie do końca zrozumiałą fanaberię.
Tak właśnie tworzono nasz dzisiejszy Vintage.
Ubieramy go z różnych przyczyn. Jedni prawdopodobnie noszą się z „nim“ przez wzgląd na otoczenie w którym się wychowano. Na dobre wspomnienie i klasykę formy. Są kolekcjonerzy i miłościncy staroci. Może nosić go fashionista, znawca trendów i stylu, Można ubierać go również dlatego, że Vintage jest modny. Można mieć w sobie wszystkiego po trochu i tworzyć.
A my regularnie organizujemy pchle targi czy bazarki, na których można dokonać handlu wymiennego. Częściej bywamy na warszawskim Kole. Organizujemy targi na których mozemy znaleźć naprawdę dobry Vintage. Tworzymy, działamy.
Łączymy nowe ze starym. Jak przedwojenna kamienica z ciekawą historią, która dotyka historii pani prezydent Warszawy i jego nowoczesne miejsce z genialną kuchnią gdzie krzyżują się pasje rzemieślników, pasjonatów i artystów.

W którym każdy z ciekawym pomysłem ma możliwość zaprezentowania swojego projektu. Znajdziecie tam kolekcje ubrań typu Vintage, będzie Glam i Disco. Spotkać będzie można rękodzielników.
Noakowskiego 16. La Bla Bla i ja. Oli Unger.
New Lady in Town.
Vintage
Według Wikipedii to styl w kulturze i sztuce.
W modzie, w której zaistniał w XIX wieku, polega na noszeniu rzeczy z innej epoki albo stylizowanych na takie oraz łączeniu stylów pochodzących z różnych epok. Ubrania z poprzednich dekad albo starsze niż 20 lat są zwykle uznawane za vintage. Powinny to być zarazem rzeczy wysokiej jakości, mało podatne na zniszczenia, którym upływ czasu nadaje szlachetności. Obecnie słowem tym określa się produkty, które jedynie nawiązują do poprzednich epok. Vintage nie stroni od zestawień awangardowych i szokujących, to styl dla osób szukających swych korzeni i chcących pokazać swój indywidualizm.
Styl ten znalazł również swoje miejsce w projektowaniu wnętrz. Cechą charakterystyczną stylu vintage jest łączenie przeciwieństw. Wnętrze vintage można stworzyć na trzy sposoby:
- stylizując nowe rzeczy na wzór poprzednich epok,
- wprowadzając stare, stylowe meble w nowoczesne wnętrze,
- wnętrze stylizowane z historią łącząc z nowoczesnymi elementami.
Vintage funkcjonuje też w muzyce. Przykładami są: Maja Kleszcz, incarNations, VINTAGE .
Słowo vintage pochodzi z terminologii winiarskiej, a odnosi się do wina wyprodukowanego w jednym sezonie. Decydujące jest tu zatem zachowanie pewnej spójności i jednoznacznego pochodzenia winogron użytych do jego produkcji.
Zdjęcia z kolekcji Oli Ungier.