Jak Straż Miejska lekceważy bezpieczeństwo mieszkańców
Powiśle, przez lata unikatowa dzielnica, spokojna i „osobna”, choć położona w ścisłym Centrum stolicy, straciła już swój niepowtarzalny charakter. Teraz to – zwłaszcza w ciepłe miesiące – imprezownia Warszawy. O ile jednak głośną muzykę, hałas i brak kultury znacznej części imprezowiczów da się (z trudem) znieść, o tyle nie da się spokojnie patrzeć na łamanie prawa mające bezpośredni wpływ na bezpieczeństwo mieszkańców.

Na zdjęciach (nieostrych, nieprofesjonalnych, ale za to autentycznych) – ulica Ignacego Potockiego oraz stanowiąca jej bezpośrednie przedłużenie ulica Św. Franciszka Salezego.
Tak oto w weekendową noc wygląda bezkarne łamanie zakazu parkowania.
Samochody (znaczna ich część na pozawarszawskich numerach rejestracyjnych) stoją w miejscu, gdzie znak wyraźnie tego zakazuje. Mało tego – jeden ze znaków ma nawet buńczuczną tabliczkę grożącą odholowaniem zaparkowanego tu pojazdu.
Tylko co z tego, skoro Straż Miejska nie reaguje na wezwania? Dzwoniłem już parokrotnie. Za każdym razem dowiadywałem się, że „zgłoszenie zostało przyjęte”. Ba, raz nawet, że „mamy już to zgłoszone”. No i co? No i nic. Gdy rano wyszedłem przed blok stały te same auta. Nieodholowane, bez blokad na kołach, bez mandatu za wycieraczką. Tyle, że mniej, bo część kierowców przez nikogo nie niepokojona odjechała. Bez reakcji ze strony służby, której obowiązkiem jest dbanie o bezpieczeństwo warszawiaków. Tak jest weekend w weekend. Oraz za każdym razem, gdy na Stadionie Narodowym trwa jakaś impreza.

Dlaczego nieprawidłowe parkowanie w tym właśnie miejscu jest aż takim problemem? Ano dlatego, że na samym końcu ulicy Salezego znajduje się blok Salezego 6. Czternaście pięter, ponad 150 lokali, do tego hostel. Żaden z bezmyślnie parkujących kierowców nie zdaje sobie sprawy, że zostawiając samochód w tym miejscu blokuje drogę pożarową tworząc tym samym dla mieszkańców ponad 150 mieszkań potencjalnie śmiertelne niebezpieczeństwo.

Gdy 18 lutego 2012 roku doszło do pożaru – wóz strażacki prowadził akcję spod… Salezego 2. Dalej z powodu zaparkowanych w niedozwolonym miejscu aut nie dojechał.
Na szczęście wtedy paliło się na parterze, przy skrzynkach na listy. Podobnie było, gdy jakiś czas później zapaliła się zawartość garnka jednej z niefrasobliwych lokatorek. W obydwu tych przypadkach w akcji nie była potrzebna drabina. Co jednak będzie, gdy do pożaru dojdzie na jednej z wyższych kondygnacji? Czy potrzeba katastrofy, by ktoś zorientował się, że można było być mądrym przed szkodą?
Warto dodać, że choć w najgorszej sytuacji są mieszkańcy Salezego 6, to w podobnym stopniu zagrożeni są ci z Salezego 1, 2 i 4, oraz z części Alei 3 Maja 2. Tam również nie da się podjechać. Czyżby jednak Straż Miejska wychodziła z założenia, że gdy taka rzecz dzieje się na małej, bocznej uliczce, a nie na jednej z ważnych arterii, to problem i niebezpieczeństwo są mniejsze? Że im mniejsza uliczka – tym mniejsze niebezpieczeństwo? Tak niestety nie jest.

W noc z 27 na 28 czerwca bieżącego roku nieprawidłowo zaparkowanych aut było tu dwadzieścia dwa. To obrazuje skalę problemu. Tu nie chodzi o jeden czy dwa pojazdy. Rozumiem, że Straż Miejska musi odpowiadać na wiele wezwań. Że ma dużo pracy. Nie rozumiem jednak, dlaczego lekceważy wezwania do miejsca, w którym nieprawidłowo zaparkowane auta nie niszczą (zazwyczaj już dawno zniszczonego przez inne samochody) trawnika, nie zmniejszają szerokości chodnika z przepisowej na o 10 cm mniejszą itp., innymi słowy ich zaparkowanie nie stanowi złamania przepisów porządkowych ale prawdziwe zagrożenie pożarowe.
Kto będzie odpowiadał, gdy w razie pożaru przy Salezego 6 mieszkańcy najwyższych pięter znajdą się w pułapce, bo samochód strażacki z drabiną nie podjedzie pod blok?

