Mitsubishi Outlander Calligraphy – takim samochodem jeździliśmy po Warszawie i trochę dalej.
I pomyśleć, że firma założona w 1870 roku przez pana Yatarō Iwasaki była początkowo przedsiębiorstwem transportowym, zajmującym się żeglugą morską. Miała w dyspozycji trzy parowce. Po czterech latach pan Iwasaki zmienił nazwę firmy na dzisiejszą i przeniósł ją do Tokio.
Dziś to olbrzymi koncern, który jest konglomeratem różnych branż.
W ramach marki produkuje się automatykę przemysłową, produkty lotnicze, uzbrojenie, chemikalia, farmaceutyki, statki, wytapia metale i mając własne banki obraca pieniędzmi.
Oczywiście na co dzień spotykamy się z produktami, którymi potrafi zaskoczyć Mitsubishi Motors, czyli samochodami osobowymi. Pierwszy, wzorowany na Fiacie Zero o nazwie Model A, wyprodukowany został w Japonii kiedy w Polsce zaczynaliśmy bieg ku niepodległości, w 1917 roku.
Po 101 latach od tej wiekopomnej chwili, dzięki firmie Mitsubishi Motors Poland, wsiedliśmy do jednego z najmłodszych samochodów, które zdobią charakterystyczne logo opracowane przez pana Yatarō Iwasakiego połączony z jego dwóch rodowych herbów. U jednego ze sprzedawców czekał Misubishi Outlander Calligraphy.
I jakie wrażenie?
Zaskoczenie. Tak jak napisano wcześniej, firma potrafi. Ale po kolei.
Stał sobie samochodzik wśród 20 innych, różnych samochodzików, na placyku i nie sposób było go nie zauważyć. Czerwień błyszczącego lakieru i przymrużone reflektory niczym ślepia przyczajonego tygrysa z pobłyskującymi chromem kłami grilla nad chłodnicą, a tam trzy diamenty lub trzy romby, trudno zgłębić tę tajemnicę (sympatyczniejsze są oczywiście diamenty), czyli firma Mitsubishi.
W sztuce japońskiej tygrys kontroluje wiatr. Symbolizuje siłę i potęgę, a także długie życie. Dodatkowo chroni przed nieszczęściem, złymi duchami i chorobami. Nowoczesny styl w połączeniu z japońskim przekazem ma się bardzo dobrze.
Czerwony kolor jest świetny. Z kilku przyczyn.
Nie wiedzieć dlaczego taki kolor robi wrażenie na kobietach. Chętniej wsiadają do samochodów w tym kolorze. W Japonii oraz w większości państw Azji Południowo-Wschodniej, czerwony jest barwą szczęścia. Z okazji urodzin zapala się tu czerwone świece, a premie przekazywane są w czerwonych kopertach. Czyli dobra energia. Czerwony kolor jest bezpieczny, bo widać go z daleka i przy słonecznej i przy deszczowej pogodzie, tak w zimę jak i latem.
No to wsiadamy.
Pudełko, które zastępuje kluczyk, zostaje w kieszeni. Rzut okiem na lustra i znowu zaskoczenie. Są wspaniale olbrzymie. Może nie tak wielkie jak w ciężarówce, ale na pewno większe niż w innych samochodach. Każdy zdolniejszy kierowca wie, że duże, dobre lusterka boczne w samochodzie to skarb. Nie potrzeba wstecznego lustra i kamer cofania by wszędzie tyłem wjechać na przysłowiowe żyletki. Bez skręcania karku (czego bez sensu uczą na kursach i wymagają na egzaminie). W dzisiejszych czasach, kiedy w suwach tylne szyby są dużo mniejsze od panoramy w Warszawie 223, lusterko wsteczne jest potrzebne po to, by widzieć czy dogania nas policja, czy jeszcze nie. A i tak widać to w bocznych.
Czas ruszyć.
Trafiła się automatyczna skrzynia biegów. No dobrze, nie przeszkadza. Jak na jazdę po Warszawie to dodatkowy bonus, bo nie trzeba wyciskać sprzęgła i lewy but mniej się wyciera. Jak już uda się nastawić D to Dajemy do przodu. Sprawa jest prosta. Żeby odpalić maszynę dźwignia biegów musi być w pozycji parkingowej (litera P). Trzeba też wciskać hamulec, bo nie chce zagadać. Ale tak jest w większości samochodów z automatyczną skrzynią biegów. Żeby nastawić D trzeba minąć R (wsteczny z ang. Reverse) i N (Neutral, taki niby „Luz”). I już można próbować zwalniać hamulec główny (czyli pedał), by samochód zaczął się toczyć. Przełącznik trybów pracy ma jeszcze jedną pozycję. Jest nią litera L zaraz za D i jak się rozpędzimy dźwignią, to można tam wylądować. Ta pozycja służy do poruszania się w trudniejszych warunkach na przykład z przyczepą, która bywa uczepiona do haka. I w samochodzie był hak, ale… o tym potem.
Za oknem maj a ciepło jak w lipcu. No to od razu myślimy: klima!
I tu kolejne zaskoczenie. Jeszcze samochód nie zdołał przejechać 300 m na główną ulicę (w tym przypadku Puławską), a już wnętrze było w miarę schłodzone. Dla ludzi mających w genach szczyptę materiału eskimoskiego ta wiadomość powinna być im podawana na początku relacji. Oczywiście nadmuch można regulować temperaturą osobno dla kierowcy i pasażera. Dla tych za plecami już trochę gorzej, ale dolatuje trzy oddechy później.
Miło jak nie wiadomo co.
No właśnie, człowiek jest zajęty jazdą, to nie za bardzo zwraca uwagę na czym siedzi. I tu kolejna niespodzianka. Ni to skóra, ni to welur. Dobrze ostrzyżona sierść. Może z sobola, bo chyba nie z niedźwiedzia. Tymczasem biegli w tapicerskim materiałoznawstwie uświadamiają, że to cwany patent niejakiego Miyoshi Okamoto. Oczywiście Japończyka, uczonego, który opracował i oczywiście opatentował materiał znany jako alcantara. Opracował do tego oczywiście technologię produkcji. A było to w 1970 roku. Materiał alcantara produkowany jest z syntetycznych ultramikrowłókien i charakteryzuje się miękkością, wytrzymałością i łatwością czyszczenia. Proszę, jakie eko-super. A siedzi się jak na sobolowej podusi.
Jak by było mało, to materiałem tym pokryte są boczki a nawet deska rozdzielcza. Każdy pasażer ze szczególnym uwzględnieniem pasażerek w pierwszym odruchu głaszcze deskę pod przednią szybą. Prawie tak czule jak kocurka. No czyż nie tygrysek?
O innych zaletach i wadach w następnym odcinku…