Od skeczu Gajosa do życia kierowcy autobusu. Nadzór Ruchu opowiada o nocnych przygodach pracowników MZA.
Genialny, fenomenalny, osławiony, wspaniały, doskonały. O skeczu, tudzież monologu Janusza Gajosa pt. „Teściowa” można byłoby tak jeszcze długo opowiadać w samych superlatywach. Wprowadzające pytanie „Halo, czy szpital?”, oddaje starania kochanego zięcia, starającego się pilnie wezwać przez telefon pomoc medyczną dla teściowej.
Mamusia bowiem, podczas hucznej celebracji swoich urodzin, zaniemogła. Poza problemami z komunikacją werbalną, nasz bohater musi zmierzyć się z problemami transportu sanitarnego, bowiem jedyna karetka służy chwilowo w… pogotowiu gazowym. Alternatywą jest za to przejazd autobusem i tu krótki, acz wart zacytowania fragment rozmowy, związany z urokiem podróżowania nocną komunikacją miejską:
– Panie doktorze może by pan taksówką przyjechał? No ja wiem, że drogo, sam nie jeżdżę. A nocnym?? Biją? Ale nie na wszystkich liniach. Może by pan miał akurat szczęście!
Może nie na wszystkich i nie zawsze, ale czasami się zdarza. Gdyby pan doktor pojechał zimnej nocy ze środy na czwartek linią N43, faktycznie mógłby nie mieć wiele szczęścia. Ale po kolei.
Noce w środku tygodnia nie słyną ze szczególnie wyszukanych awantur. Co innego w weekendy, ale w tygodniu zdarza się to rzadziej. Tej nocy linię N43, zmierzającą z Dw. Centralnego na Chomiczówkę obsługuje przegubowy Solaris.
Dochodzi pierwsza w nocy. Z tyłu autobusu młodzież wraca z imprezy – dwóch chłopaków jedna dziewczyna. Klimat imprezowy trwa, jest wódka, są papierosy. Pozostali pasażerowie nie są zadowoleni z towarzystwa, zwracają uwagę kierowcy. Przy Bitwy Warszawskiej 1920 r. kierowca zmuszony jest do podjęcia interwencji. O dziwo, wyproszeni imprezowicze wychodzą z autobusu.
Jednak pierwszy powiew zimnego powietrza budzi w nich sprzeciw, czują zew krwi, a umysły ogarnia bezkresna nienawiść do wszystkiego. Wchodzą przed autobus, wyrywają elementy nadwozia w tym pokrywę maski, którą zaczynają uderzać w szyby przednie, aby dostać się do kierowcy. Poleciały też butelki, widocznie już puste. Padających tu wypowiedzi cytować nie będziemy. Oczywiście pozostałych 40 pasażerów nie reaguje w żaden sposób, a dodać można, że nie ma tu wycieczki emerytów z przychodni, ani przedszkolaków w odblaskowych kamizelkach.
Kierowca zdążył zawczasu połączyć się centralą, więc policja jest już powiadomiona.
Nie wiadomo jednak, jak skończyłaby się ta sytuacja, gdyby nie szczęśliwy przypadek. Traf chciał, że od strony ul. Banacha nadjechało pogotowie techniczne MZA, które zmierzało do uszkodzonego na Bemowie pojazdu. Mechanicy Marcin Kultys i Alfred Stankiewicz widząc, że coś dzieje się, jeszcze wówczas w autobusie, zatrzymują się i wyskakują na pomoc. Po chwili jeden z napastników leży już na ziemi, drugi próbuje się wyszarpać.

Z pomocą towarzyszki pierwszy uwalnia się z żelaznego uścisku i ucieka przez jezdnię. Za nim rusza ośmielony przewagą po stronie „dobrych” świadek zdarzenia, być może pasażer. Szamotanina trwa chwilę, a nieco już uspokojony młodzian oddala z towarzyszką w stronę Szczęśliwickiej.
Po chwili do akcji wkracza Policja, która rusza w kierunku wskazanym przez naszych pracowników i po chwili zatrzymują jednego ze sprawców. Po kilkunastu minutach kolejna załoga zatrzymuje drugiego sprawcę. I to już ostateczny koniec imprezy.
Pozostały formalności – oględziny, przesłuchania, wszystko potrwa parę godzin, w tym czasie niestety autobus nie będzie jeździł, a pasażerowie będą marzli na przystankach.
Badanie wykazało, że sprawcy byli bardzo pijani. Niestety nie ma badania pokazującego w prosty sposób krytyczny stan ilorazu inteligencji. Nie ma również przepisu, zabraniającego spożycia alkoholu osobom reprezentującym intelektualny poziom pantofelka. A szkoda.
Więcej zdjęć w serwisie Nadzoru Ruchu Warszawa