O Antoni Wotowskim, który w 20-leciu międzywojennym był popularnym autorem powieści kryminalnych.
108. felieton pod wspólną nazwą: Stolica historii. Przedstawiają członkowie Towarzystwa Miłośników Historii w Warszawie, które są już od trzech lat emitowane w każdą sobotę, w nieco skróconej wersji, w Radiu Kolor.
Podcast Radia Kolor jest pod tekstem.
Z cyklu:
Stolica historii.
Przedstawiają członkowie
Towarzystwa Miłośników Historii w Warszawie.
Odcinek CVIII:
Odkryć zakryte.
Słowo o Stanisławie Antonim Wotowskim.
Opowiada Piotr Banasiak
Stanisław Antoni Wotowski w okresie dwudziestolecia międzywojennego był popularnym autorem powieści kryminalnych. Uprawiał też dziennikarstwo i prowadził agencję detektywistyczną specjalizującą się w dokumentowaniu zdrad małżeńskich.
Przykładowo – jeżeli jakiś mężczyzna chciał sprawdzić czy jego żona jest wierna, ale wierna również w sytuacji kontrolowanej prowokacji – to zgłaszał się do Wotowskiego. On wtedy zatrudniał zabójczo przystojnego amanta, którzy kusił…
Jak twierdził, bohater naszej opowieści – niewiele dam wychodziło obronną ręką z tej próby ognia… Gdy kobieta okazywała się niewierną to trafiała na pierwsze strony pism brukowych, z którymi Wotowski współpracował.
Oczywiście ofiara mogła za pewną kwotę nakłonić detektywa do milczenia.
Tak przynajmniej twierdzili wrogowie Wotowskiego, którzy oskarżali go o posługiwanie się szantażem.
Czy tak było naprawdę? Tego do końca nie wiemy.
Upływający czas zaciera ślady.
Pokrzywdzonymi przez Wotowskiego były również osoby wywodzące się ze środowiska mniejszości seksualnych. I tak nasz detektyw upublicznił w prasie kulisy imprez dla wtajemniczonych organizowanych cyklicznie przy ulicy Koszykowej i Szopena.
Jak pisał:
Na te bale zjawiali się oczywiście sami mężczyźni – lecz część z nich we frakach i smokingach, pozostali w sukniach kobiecych. I doprawdy, dla postronnego człowieka był to widok zabawny, gdy garbaty dyrektor L., trzymając w swych ramionach „grubą Franię” (zawód: pomocnik rzeźnika) wyznawał „jej” miłość dozgonną, lub też maleńki adwokat F. przekonywał o niezłomności swych uczuć boksera J. – dalej zaś kupiec G. obcałowywał po czerwonych łapach „Czarną Felkę” – notorycznego złodzieja i sutenera…
Tajemnicą poliszynela był donos Wotowskiego, którym umożliwił policji likwidację domu schadzek.
Przypomnijmy, że praktyki homoseksualne nie były w przedwojennej Polsce karane (co było ewenementem w skali Europejskiej), o ile nie dotyczyły prostytucji. Artykuł 207 kodeksu karnego z 1932 roku stanowił, że:
Kto z chęci zysku ofiarowuje się osobie tej samej płci do czynu nierządnego, podlega karze więzienia do lat 3.
Wotowski relacjonował:
Osadzeni w areszcie zachowują dobry humor, tańczą i śpiewają, karminują usta, czernią rzęsy i brwi – przeglądają się w lusterkach.
Członkowie owej zbrodniczej szajki zwyrodnialców jako znak rozpoznawczy, trzymali duży palec w klapie marynarki lub paltota.
Przy kilku z nich znaleziono listy miłosne.
Wkrótce jednak nastąpiła klasyczna zamiana ról.
Pogromca homoseksualistów sam oskarżony został o homoseksualizm. Wotowski w jednym z artykułów informował, że paryscy homoseksualiści mają:
palce pokryte biżuterią z obowiązkową bransoletką na lewej ręce.
Pech chciał, że jedno z jego młodzieńczych zdjęć idealnie pasowało do tego opisu. Osoby mu nieżyczliwe, których nie brakowało, kolportować zaczęły kompromitującą fotografię z demaskującym cytatem. Od tej chwili tak zwani prawdziwi mężczyźni patrzyli na Wotowskiego bardzo podejrzanie. A na pytanie czemu nie nosi już bransoletki na lewej ręce – bohater naszej opowieści – odpowiadał wybuchem szału…

Piotr Banasiak
Studiował na Uniwersytecie Warszawskim i Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu.
Kustosz w Muzeum Sportu i Turystyki.
Przewodniczący Stowarzyszenia Miłośników Twórczości Brunona Jasieńskiego.
Zapalony turysta, cyklista i biegacz długodystansowy.
Od dwóch lat członek Sekcji Historii Sportu i Turystyki Towarzystwa Miłośników Historii.
Podcast Radia Kolor
3:57 min.
Zobacz też inne odcinki cyklu:
- Lista odcinków: [LINK]