O przedwojennym ezoteryku, Szyller-Szkolniku, opowiada Piotr Banasiak w cyklu ”Stolica Historii”.
Felieton pod wspólną nazwą: Stolica historii. Przedstawiają członkowie Towarzystwa Miłośników Historii w Warszawie, które są już od ponad roku emitowane w każdą sobotę, w nieco skróconej wersji, w Radiu Kolor.
Podcast Radia Kolor jest pod tekstem.
Z cyklu:
Stolica historii. Przedstawiają członkowie
Towarzystwa Miłośników Historii w Warszawie.
Odcinek LIV:
Słowo o Chaimie Szyllerze-Szkolniku
Opowiada Piotr Banasiak
Chaim Szyller-Szkolnik, nazywany pogardliwie przez grono zajadłych wrogów szulerem-szkodnikiem, należał do najbardziej barwnych postaci środowiska rosyjskich i polskich ezoteryków.
Znał go niemal każdy.
Przedstawiał się jako światowej sławy chiromanta, frenolog, grafolog, astrolog i hipnotyzer. O jego geniuszu zapewniały tysiące ogłoszeń prasowych. Począwszy od gazet ogólnokrajowych a skończywszy na prowincjonalnych. Dzięki masowemu oddziaływaniu reklamy zbił fortunę. Kilka razy do roku odbywał triumfalne tourne. Jego występy budziły skrajne reakcje od zachwytu do chęci chłosty. Zarzucano mu również demoralizację młodzieży i gloryfikowanie zboczeń seksualnych. A on nie pozbawiony sprytu niczym linoskoczek balansował na granicy prawa zazwyczaj uchodząc sprawiedliwości. Jak przystało na wytrawnego awanturnika nawet po śmierci nie dawał o sobie zapomnieć będąc wciąż bohaterem kolejnych burd i skandali ku niesłabnącemu oburzeniu potomnych.
Chaim Szyller-Szkolnik urodził się w drugiej połowie XIX w. w Dęblinie w rodzinie żydowskiego bibliotekarza. W młodości zafascynował się spirytyzmem, który oferował ludziom oderwanie się od szarej rzeczywistości i dreszcz emocji przy próbie kontaktów z zaświatami. W pogoni za marzeniami młody Chaim udał się w głąb Rosji tropem mistrzów, u których chciał się nauczyć sztuki wywoływania duchów, odgadywania przyszłości, hipnozy i innych dziedzin zakrytych chustą tajemnicy przed oficjalnym światem nauki. Młody adept wiedzy tajemnej był człowiekiem inteligentnym i niezwykle spostrzegawczym, dlatego też stosunkowo szybko zorientował się, że zdecydowana większość manifestacji zjawisk paranormalnych sprowadza się do prymitywnego oszustwa. Mistrzowie, za którymi podążał przez pół świata to sprytni hochsztaplerzy, którzy po mistrzostwu wyciskają pieniądz z kieszeni naiwnych. Chaim choć czuł się rozczarowany taką konstatacją, to sentencja cesarza Wespazjana – „pieniądze nie śmierdzą” wydała mu się bardzo życiowa. Postanowił wiec udoskonalić metody swoich zdemaskowanych mistrzów wykorzystując mechanizmy nowoczesnego marketingu i reklamy. Był początek XX w., kiedy Chaim Szkolnik z przytupem wkroczył na arenę dziejów.
Reklama dźwignią handlu
Szyller Szkolnik zainwestował całe swoje oszczędności w szeroko zakrojoną kampanię reklamową. Wykupił ogłoszenia sygnowane charakterystycznym logo na łamach kilkudziesięciu tytułów prasowych. Akcja objęła swym zasięgiem zarówno duże miasta, jak i prowincje. Ryzyko przedsięwzięcia było olbrzymie. Dotychczas żadni przed nim wróżbici działający na terenie Polski nie korzystali na taką skalę z dobrodziejstw komunikacji masowej. Swoją działalność zazwyczaj skrywali przed otoczeniem. Docierały do nich jedynie osoby wtajemniczone, polecone przez zaufanych. Skutecznym magnesem przyciągającym klientele była aura tajemniczości. Możliwość uczestniczenia w misterium na pograniczu świata rzeczywistego i bajki.
Nasz bohater postawił na działalność masową.
Twierdził, że najważniejszą zasadą biznesu jest dostosowanie aktywności do oczekiwań klienta. A te oczekiwania sprowadzały się do zapewnienia jak największego stopnia anonimowości. Nie każdy człowiek jest wstanie przekroczyć barierę lęku. Wchodzić w intymne relacje z nieznajomym. Opowiadać o sprawach dla siebie kłopotliwych. Nie sposób w końcu przecenić siły oddziaływania kościoła katolickiego i elit świeckich. Dla jednych korzystanie z usług wróżbity było sprzeniewierzeniem się boskim przykazaniom a dla drugich dowodem ignorancji intelektualnej, graniczącej z głupotą. Szyller Szkolnik postanowił przede wszystkim zredukować lęki, które mogą dręczyć potencjalnego klienta. Działalność swą oparł na prostym pomyśle, w którym skrzynka pocztowa odegrała naczelną rolę. Napisanie listu nie przysparza przecież tylu psychologicznych problemów co spotkanie się w cztery oczy z wróżbitą. A przede wszystkim zapewnia anonimowość.
Poniżej treść jednego z ogłoszeń opublikowane w prasie prowincjonalnej:
„Teraz możecie mieć prawdziwe, dokładne, szczegółowe określenie charakteru, przeszłości, teraźniejszości i przyszłości nie za 6 rubli, lecz za 1 rubel. Poznaj samego siebie, poznaj innych. Prześlijcie próbę pisma swego, lub interesującej was osoby, przy tem zakomunikujcie imię, rok, miesiąc i datę urodzin, oraz liczbę członków rodziny osoby piszącej. Na zasadzie tych danych otrzymacie od uczonego frenografologa Ch. M. Schiller – Szkolnika (autora prac naukowych) w liście poleconym szczegółowe i dokładne określenie charakteru, przeszłości, teraźniejszości, i przyszłości, odpowiedzi na wszystkie zadane pytania, cenne rady i przestrogi. Określenie wysyła się za 1 rubla – można markami, lecz w poleconym, ciemnym i dobrze zaklejonym liście, za zaliczeniem pocztowem o 30 kopiejek drożej”.
W biurze nadchodzące korespondencje odpowiednio segregowano pod przygotowane uprzednio szablony. Listów dziennie było nawet kilkaset. Szyller-Szkolnik podzielił swoich klientów na 52 typy ze względu na takie parametry jak rodzaj pisma czy kombinacje cyfr określających datę urodzenia. Gro odpowiedzi były już wcześniej przygotowanych i powielonych. Cała trudność polegała na skojarzeniu odpowiedniej diagnozy grafologiczno-astrologicznej z adresatem listu.
Przedsięwzięcie było tak skalkulowane, aby koszt obsługi klienta nie przekroczył 50% jego finansowego wkładu. Według relacji Karola Chobota, znanego warszawskiego chiromanty, Sziller-Szkolnik potrafił zarobić nawet do stu rubli dziennie. W skali miesiąca dochód jego sięgał nawet kilku tysięcy. Była to suma w owych czasach astronomiczna. Dla porównania pensja wykwalifikowanego robotnika oscylowała wokół 50 rubli. Nauczyciel w mieście gubernialnym otrzymywał pobory w wysokości 200 rubli, a wykładowca wyższej uczelni 400 rubli. Wynajmując mieszkania trzypokojowe w centrum Warszawy na okres 1 roku, trzeba było liczyć się z wydatkiem nie mniejszym niż 300 rubli.
Sukces finansowy był więc oszałamiający.
Szyller-Szkolnik okazał się prawdziwym geniuszem biznesu, który potrafił dla swojego błyskotliwego pomysłu znaleźć przełożenie praktyczne. W latach późniejszych udało mu się dodatkowo pozyskać cennego kooperanta. Rozpoczął bardzo owocną współprace z Polską Loterią Państwową.
W prasie pojawiały się następujące ogłoszenia:
„Kto nadeśle swój charakter pisma oraz imię, miesiąc i rok urodzenia otrzyma los do 1 klasy 24 Polskiej Państwowej Loterii wybrany zupełnie bezinteresownie przez słynnego Astrologa – Szyllera Szkolnika na zasadzie obliczeń kabalistycznych i astrologii. Do każdego losu kolektura dołącza własnoręczne potwierdzenie p. Szyllera Szkolnika wybranego przezeń numeru. Losy wysyłamy natychmiast po wypłaceniu należności na nasze konto”.
Tego typu anonsom towarzyszyły zazwyczaj krótkie, płatne wzmianki prasowe.
„Na losy wybrane przez p. Szyllera-Szkolnika do poprzedniej loterii padła procentowa wielka ilość wygranych!”.
Zainwestowane środki okazały się kołem zamachowym całego przedsięwzięcia.
Ryzyko się opłaciło. Nie dość, że Szyller Szkolnik w stosunkowo krótkim czasie dorobił się fortuny to jeszcze zyskał niebywałą popularność. Niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu. Znali go niemal wszyscy. Niedługo musiał czekać aby zostać bohaterem żartobliwych wierszyków i piosenek. Ale tym się wcale nie przejmował. W latach dwudziestych trafił nawet na warsztat poetycki Julian Tuwim. Najwyraźniej lubił swoje odbicie w krzywym zwierciadle satyry. Sam zresztą z powodzeniem występował w kabarecie na statucie gościa specjalnego popisując się urzekającą interpretacją rosyjskich romansów. Szczególnie sprawdzał się w repertuarze Aleksandra Wertyńskiego. Ale w pamięci publiczności zapisał się przede wszystkim jako wirtuoz gry na harmonijce ustnej. Podobno nie miał sobie równego w Warszawie.
Działalność wydawnicza
Idąc za ciosem nasz bohater otworzył wydawnictwo „Świt” za pomocą którego sprzedawał książki typu:
- Spowiedź onanisty,
- Samogwałt u mężczyzn i kobiet,
- Psychologia pocałunku,
- Życie płciowe – przewodnik dla nieświadomych małżonków.
Specjalizował się on również w doborze narzeczonych swoim klientkom, co czynił na podstawie cech fizjonomicznych, bazując, jak to określał na osiągnięciach frenologii. I tak szczególnie interesującego uznawał Szyller-Szkolnik właściciela (i tu cytuję):
„Głowy na krótkiej szyi i o długim przełyku – Jest to głowa człowieka rozumnego, lubiącego pracę.”
Według jego rad
„Najgorsze są uszy pokryte puszkiem – albowiem należą do ludzi skłonnych do zdrad małżeńskich. Jeśli amant zaś ma podbródek rozdwojony to znaczy, że jest dziko namiętny”.
Wkrótce do drzwi naszego bohatera zapukała policja.
Jak pisała ówczesna prasa:
„W jego składzie księgarskim były publikacje na temat zboczeń wszelkiego typu”.
Jak się okazało w trakcie dochodzenia, większość klienteli rekrutowała się spośród młodzieży szkolnej. Szyller Szkolnik znany był również z tego, że potrafił walczyć z onanizmem. Zahipnotyzowanemu klientowi wtłaczał do podświadomości następującą sekwencję zdań:
„Sugestionuje Panu wstręt do onanizmu!
Ratuj się Pan!
Porzuć Pan ten zgubny dla duszy i ciała występek – w przeciwnym razie Pan zginie! Kwitnące zdrowie i zdolności – samogwałt zniszczy;
Słuchaj się Pan mnie – a będziesz ocalony!”.
Śmierć
Bohater naszej opowieści zmarł we wrześniu 1937 r.
Najbliższa rodzina Szyllera-Szkolnika to przykre wydarzenie starała się jak najdłużej ukryć przed otoczeniem. Zabrakło kwiecistych nekrologów i ukazujących się przy takich okazjach artykułów podsumowujących żywot nieboszczyka. Czy krok ten podyktowany był obawą, że dziennikarze prasy brukowej nie uszanują żałoby i zaczną szarpać deklinacją nazwisko zmarłego? Wydaje się, że nie. Pomimo wszystkich skandali, większych i mniejszych afer Szyller-Szkolnik był wciąż w środowisku osób oddających swój los w ręce jasnowidzów, wróżek czy astrologów rozpoznawalną marką, która przynajmniej jeszcze przez jakiś mogła przynosić drobne korzyści.
Życie po śmierci
Śmierć fizyczna jest nie tylko końcem ale bywa początkiem…
Uwolniony od ciała duch Szyllera-Szkolnika dalej służył ludziom potrzebującym pomocy…
„ABC” donosi z Warszawy:
„Na ulicach rozdają ulotki reklamujące wielkiego starca, uczonego mędrca, wnikliwego znawcy duszy ludzkiej, najsłynniejszego w świecie psychografologa – żyda Szyllera Szkolnika, który rozdaje bliźnim już za 50 gr. okruchy swej tajemnej wiedzy.
Ale Szyller Szkolnik umarł przed paroma miesiącami!
Nic nie szkodzi, w jego mieszkaniu zainstalowała się inna żydówka i wraz z meblami odziedziczyła dar jasnowidzenia. Ale, że jest mniej znana od Szkolnika, wiec jego dalej reklamuje”.
Więcej szczegółów na ten temat ujawniła prasa żydowska:
„Spadkobierczyni w dziedzinie nauk tajemnych po śmierci Szyllera Szkolnika, Miss Evigni rozdaje ulotki, w których zawiadamia wszystkich, że we śnie somnambulicznym widziała swego zmarłego mistrza i że kazał się kłaniać wszystkim znajomym. Twierdzi ona, że jest w stałym kontakcie z nieboszczykiem, że każdą odpowiedz na pytanie jej stawiane uzgadnia z zmarłym grafo – psycho – frenologiem. Tymczasem po prowincji jeździ inny czarodziej, który na urządzonych przez siebie seansach wywołuje ducha Szyllera Szkolnika. Duch zjawa twierdzi z całą stanowczością, że jego przedstawicielem na Polskę jest obecnie znakomity jasnowidz Mister Plumbus z Krakowa. W każdym razie Plumbus wraz z duchem zostali zatrzymani, bowiem nie posiadali koncesji na urządzanie widowisk. Jasnowidzem jest Grojnem Tkacz z Łodzi, duchem Szyllera Szkolnika Fajwel Ajzenberg ze Zgierza”.
I tak to się działo aż do wybuchu wojny.
Co jakiś czas z różnych stron kraju napływały sensacyjne informacje o wywołaniu ducha Szyllera-Szkolnika a nawet jego całkowitej materializacji.
Bo nie wszystek umrę, jak pisał Horacy…
Zamiast zakończenia
Po wojnie środowisko polskich ezoteryków uległo kompletnemu rozproszeniu. Po wielu osobach zaginął wszelki ślad. Niewielka część odnalazła się na emigracji. Dla tych, którzy chcieli działać oficjalnie w nowej stalinowskiej rzeczywistości czekały represje i więzienie (głośna sprawa Jana Hadyny i Marii Florkowej wydawców „Lotosu”, czy Eugenii Palej słynnej warszawskie wróżki z ul. Chmielnej). Z bibliotek wycofana została i w znacznej mierze zniszczona cała literatura tematu. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki wszystkie dziedziny życia stawały się upolitycznione.
Z czasem zamazała się pamięć o przedwojennym barwnym świecie wróżek, magów, jasnowidzów czy astrologów. Szarzyzna realnego socjalizmu stała się na długie lata kolorem dominującym. Odrodzony w latach 80 XX w. ruch ezoteryczny nie upomniał się już o swoich dawnych mistrzów. A szkoda. Jeżeli nawet ich twórczość nie oparła się próbie czasu, to na pewno warto ocalić dla literatury czy filmu niejedną awanturniczą biografię.
Piotr Banasiak
Studiował na Uniwersytecie Warszawskim i Akademii Wychowania Fizycznego w Poznaniu.
Kustosz w Muzeum Sportu i Turystyki.
Przewodniczący Stowarzyszenia Miłośników Twórczości Brunona Jasieńskiego.
Zapalony turysta, cyklista i biegacz długodystansowy.
Od roku członek Sekcji Historii Sportu i Turystyki Towarzystwa Miłośników Historii.
Podcast Radia Kolor
4:36 min.
Zobacz też inne odcinki cyklu:
- Lista odcinków: [LINK]