Zakończył się XV Festiwal Kultury Żydowskiej. Roman Soroczyński opisuje część wydarzeń z drugiej części przedsięwzięcia.
XV Festiwal Kultury Żydowskiej, znany pod nazwą Warszawa Singera, trwał dziewięć dni (25.08.-2.09.2018 r.), a mimo tego bardzo szybko minął. Jestem pewien, że nikt nie był w stanie zaliczyć obecności podczas wszystkich, ponad dwustu, festiwalowych wydarzeń. Taka osoba musiałaby poddać się teleportacji – może nie międzygwiezdnej (jak u Stanisława Lema), ale na pewno w warszawskiej czasoprzestrzeni.
Jednak – zanim doszło do wspaniałego finału tego wielkiego przedsięwzięcia – niżej podpisany dotarł w kilka miejsc i, nieskromnie, pragnie podzielić się z P.T. Czytelnikami swoimi wrażeniami – przynajmniej z niektórych wydarzeń.

Koncert Marcin Wyrostek & CORAZON obfitował w czarodziejskie zwroty muzyczne: akordeon w rękach Mistrza potrafił wyczarować rozmaite nastroje i poprowadzić słuchaczy w różne czasy i miejsca. Zabrzmiał Mazurek A-dur Karola Szymanowskiego oraz pierwowzór poloneza, czyli chodzony. Słuchacze wybrali się na Węgry (Palinka), do Meksyku (Bésame Mucho) i do Włoch (Cztery pory roku Antonio Vivaldego). Kinomani przypomnieli sobie melodię z Janosika, a zwolennicy tanga – utwory Astora Piazzoli. Ciekawostką był utwór Nie oczekuję dziś nikogo, skomponowany (pod pseudonimem artystycznym Derwid) przez Witolda Lutosławskiego. Do wysokiego poziomu gry lidera dostosowali się instrumentaliści zespołu CORAZON: utwory zostały zaaranżowane tak, aby każdy z nich mógł popisać się partią solową. Jak na festiwal kultury żydowskiej przystało, muzycy zagrali utwór Maccabi Warszawa, który nawiązuje do historii wielosekcyjnego klubu sportowego żydowskiej diaspory z przedwojennej Warszawy. Wykonany na bis utwór Toccata i fuga Jana Sebastiana Bacha udowodnił, że akordeon może brzmieć równie potężnie, jak katedralne organy.

W trochę inne klimaty wprowadził słuchaczy koncert Jerzy Petersburski, Władysław Szpilman. Nowe pokolenie Polska 100 w wykonaniu Orkiestry ADRIA. Chyba nikomu nie trzeba przypominać, kim byli bohaterowie wieczoru. Skomponowane przez nich piosenki śpiewał niegdyś między innymi Jerzy Czaplicki. I oto do orkiestry dołączyło następne pokolenie: śpiewająca Lala Czaplicka i grający na fortepianie Jerzy Petersburski Junior. Widzowie usłyszeli wiele utworów, a wśród nich: Nie wierzę piosence, W małym kinie, Nie ma szczęścia bez miłości, Jeśli kochasz się w dziewczynie Władysława Szpilmana oraz Tango Milonga (na świecie znane jako Oh, Donna Clara), Już nigdy, Ta ostatnia niedziela, Odrobinę szczęścia w miłości, Ja się boję sama spać Jerzego Petersburskiego. Koncert był uzupełniany przez Pawła Sztompke, który nie tylko zapowiadał utwory i rozmawiał z artystami młodszego pokolenia, ale i opowiedział szereg anegdot dotyczących Władysława Szpilmana.

Woman in Black – to tytuł albumu Sashy Strunin, który stał się kanwą jej koncertu z towarzyszeniem Gary Guthman Quartet. Wokalistka o silnym głosie wyznała, że inspiracją utworów, autorstwa lidera zespołu, były muzyka i filmy „noir” z lat czterdziestych i pięćdziesiątych XX wieku. Obok utworów znanych z płyty widzowie usłyszeli piękną balladę hebrajską Avinu Malkeinu oraz Kaddish. Artyści zagrali również – na jazzowo – kilka utworów Mirona Białoszewskiego, a wśród nich Sztuki piękne mojego pokoju. Okazało się, że Sasha Strunin wypada bardzo dobrze, śpiewając także bluesa. What a Wonderful World udowodnił z kolei, że Gary’emu Guthmanowi bardzo trudno zaśpiewać głosem Louisa Armstronga, ale już jego trąbka bardzo dobrze zabrzmiała w tym utworze, wykonanym na bis.

Tuż przed koncertem finałowym nastąpiło „spotkanie na szczycie”: Violin Summit. Koncert był kontynuacją ubiegłorocznej tradycji, czyli wspólnego koncertowania artystów, którzy do tej pory nie zagrali razem. Rok temu byli to klarneciści, obecnie – skrzypkowie jazzowi: Mateusz Smoczyński i Adam Bałdych oraz gwiazda z Francji, Dominique Pifarèly. W trakcie koncertu okazało się, że dołączył do nich czwarty skrzypek – Marcin Hałat, który wcześniej grał muzykę klasyczną. Każdy z instrumentalistów grał – w towarzystwie RGG Trio – swoje utwory, po czym wspólnie zagrali Kołysankę Krzysztofa Komedy z filmu „Dziecko Rosemary” oraz jeden z utworów Zbigniewa Seiferta.

Podczas wspomnianego koncertu Violin Summit, w pewnym momencie, na widowni nastąpiło poruszenie: usiadł na niej Ara Malikian. Gwiazda koncertu finałowego przyszła zrelaksować się i posłuchać innych skrzypków. Po kilku utworach wyszedł, a ja zastanawiałem się, co czuli występujący wówczas na scenie. Podczas koncertu finałowego hiszpański skrzypek pochodzenia ormiańskiego pokazał chyba wszystkie możliwości połączenia gry na instrumencie z … gimnastyką. Jego wyczyny były doskonale zsynchronizowane z muzyką oraz z grą towarzyszących mu instrumentalistów. W pewnym momencie Ara Malikian zszedł ze sceny i ruszył między rzędy publiczności. Oczywiście, cały czas grając! Sądzę, że tylko zbliżająca się nieuchronnie godzina dwudziesta druga powstrzymała widzów od domagania się długiego bisowania.

Tradycyjnie koncert finałowy został zorganizowany na Placu Grzybowskim. Pojawiła się jednak pewna nowość: tuż obok, przy Próżnej 14, powstanie nowa siedziba Teatru Żydowskiego. Wiadomość ta została przyjęta przez publiczność wielkim aplauzem.
Nie samymi koncertami człowiek i festiwal żyją! Bardzo ciekawe były choćby Żydowskie Spotkania Literackie. Ale o tym napiszę oddzielnie.