0

Zośka rysuje i … tym razem nie tylko rysuje.

Zośka rysuje i komentuje

Oliwa … czyli zakupy.

oliwa
Oliwa – Zośka na zakupach
fot. FunnyGraphics

Znacie to?
Jesteście w trakcie obiadu, na którego robienie macie ochotę jak Kożuchowska na kartony (Hanka… [*] pamiętamy…) ale jesteście w mniejszości, a tu już kiedy patelnia stoi na kuchence okazuje się, że brakuje jednego kluczowego składnika- oliwy.
Nie, nie usmażę na maśle, nie lubię.
Nie, nie usmażę bez oliwy, oni nie lubią.
Nie, nie tolerują też upieczonego schabowego.
Nie, nie dorobiłam się jeszcze „ejrfrajera” bo… no ten „frajer” w połączeniu z ceną mnie przeraża z deczka.
Nie, absolutnie nie ma chętnych by pójść do sklepu, a szarańcza powoli dopomina się o pożywienie. Jeszcze w głowie szybka kalkulacja czy iść mimo że nie mam najmniejszej ochoty czy może jednak rzucić psa na pożarcie, a samej wygodnie usiąść na kanapie i choć na chwilę przestać się przejmować. Rzucam okiem (nie psem) na psa. Trzydzieści kilo sierści patrzy błagalnym wzorkiem, szarańcza ledwo dała mu spokój.

– Dobra daruję Ci, ale znaj łaskę Pani przy kolejnym budzeniu na spacer…

Myślicie, że pamiętał?
Taaa… Ale nie o tym miało być.
Zerkam na siebie w lusterku. Poprawić te włosy czy nie? Po co, ostatnio młodsza o 11 lat siostra stwierdziła, że „im bardziej wygląda niechlujnie tym modniej”. Skoro młodzież tak mówi- tego będę się trzymać! A że dziś jestem wyjątkowo „modna” to nawet nie będę się przejmować całością wyglądu, przecież idę do osiedlowego sklepu, tam dres to oznaka, że jest się z „dzielni”.

– Bierzesz jakąś ekotorbę?- rzucił jeszcze ślubny przed wyjściem. On już na pewno wtedy miał ten plan w głowie.
– Nie ma po co. Idę tylko po oliwę. W swoją torebkę wrzucę.

No i poszłam. Do osiedlowego mam 10 minut piechotką, do Biedronki 15 min. Myślę sobie

– Nie no co ty najwyżej przepłacisz za pół litra oliwy jakieś… 200% ale zaoszczędzisz 5 min.. tak, olej te kilka złotych i tak ci się nie chce.

Zadzwonił telefon.
Ślubny (mąż, nie telefon). I wiem, że będę żałować, że odbiorę, wiem bo pewnie zdążył już wymyślić 20 rzeczy które można dokupić „przy okazji”. Tylko „przy okazji” to ja będę targała te „kilka drobiazgów- wyślę ci listę”. Nie, nie dziś, udam że już jestem w sklepie i nie słyszałam, idę twardo przed siebie. „Jesteś twarda, jesteś twarda, jesteś… a jeżeli to coś z dziećmi?”

-No co tam?
Chore nie? Wiesz dobrze, że to nic z dziećmi, że to nie awaria, że na bank chce coś ze sklepu.. Taaaaaaaaaka jesteś „twarda”- to twardo będziesz niosła.
– Wiesz co, może ty się jednak do Biedronki przejdź, kup jakieś mleko, pieczywo, kawałek sera.. czekaj coś jeszcze chciałem…
– Pamiętaj, że ja będę musiała to wszystko przynieść do domu…
– To tylko kilka niezbędnych rzeczy, zaraz wyślę ci listę.
– Nooo…

A nie mówiłam?
Odbijam w uliczkę w lewo. Będziesz szła jak ten wielbłąd obładowana, zobaczysz, po cholerę odbierałaś ten telefon. No nic, nie ma co płakać nad rozlanym mlekiem, przyjmujesz swoją asertywność na klatę a zakupy na ręce, spinasz poślady z myślą że będą jędrniejsze i wchodzisz do Biedronki. W domowym dresie, z „wczorajszą” fryzurą nie bardzo wpasowuję się w „godziny szczytu” powracających z pracy. Trudno, już na to nic nie poradzę. Zerkam na listę. Mleko, pieczywo, ser, ręczniki papierowe, cola, por… Niekończąca się opowieść. No nic, koszyk w łapki i do przodu, sama jesteś sobie winna.
Przechadzam się między półkami, biorę wszystko z listy. Podchodzę do kasy. Oni jakby czują. Chodzi mi o tłum, który właśnie ledwo co rozproszony po sklepie jakby cały na moją jedną myśl: że już można kierować się w stronę kasy- robi to samo. Jedna moja myśl, jedno spojrzenie w stronę kasy, a oni jak te zombiaki w transie wszyscy są już w kolejce. Otwarte 3 kasy, w każdej po 4-5 osób, obracam się by spojrzeć za siebie.. Taaa… Trzy osoby na cały sklep jeszcze się krzątają. Reszta- przede mną.

Cofnę się jeszcze w alejkę z procentami.
Jak mam już nieść to przynajmniej odpocznę sobie z kieliszkiem dobrego wina później.
Wracam do kolejki. SERIO?! Jakiś chłopaczek, który był jeszcze niedawno na końcu sklepu zdążył dojść na moje miejsce. Przynajmniej tyłek ma fajny i jest na co popatrzeć. Tak, kobiety mają oczy. Tak, bywają równie płytkie w tym temacie jak faceci. Tak, potrafię się patrzeć na męski tyłeczek (jak jest tego patrzenia wart).
Czasoumilacz.

Rzucam okiem jeszcze raz na listę i zawartość koszyka, zgadza się.
Policzone, zapłacone, spakowane. Głęboki oddech i czas na spacer w drugą stronę, z porządnym obciążeniem. Mówią, że jak się wraca to droga powrotna zawsze jakby szybciej zlatuje. Kłamią. Przynajmniej kłamią jeżeli wraca się z dwIEma torbami zakupów i swoją torebką jeszcze upchaną zakupami. Droga się dłuuuuuży, strasznie. A jeszcze trzeba będzie wejść na wysoki parter, później na piętro… Torby z każdym krokiem robią się coraz cięższe. Pomyślę o czymś fajnym to mi szybciej czas zleci…

– Ooo znów tyłeczek…

Oczami wyobraźni przypominam sobie obrazek sprzed chwili.
Dotarłam.
Wczołgałam się po tych schodach, otworzyłam zębami drzwi. Leci. Trzydzieści kilogramów sierści musi się przywitać i poskakać bo przecież nie widział mnie całe 45 min. to tak jakbym opuściła go na zawsze i miała nigdy nie wrócić. Przedzieram się przez przedpokój w zabawkach do kuchni, rozpakowuję zakupy. Ślubny zadowolony. Myję ręce, włączam gaz, stawiam patelnię:

– K….a! (klnę, w myślach oczywiście) Oliwy nie kupiłam…

1 maja 2016 16:51
[fbcomments]