Adaptacja opowiadania Stephena Kinga. Film z przekazem gloryfikującym sens życia jednostki.
Świat chyli się ku upadkowi. Szwankują Internet i telewizja, Kalifornia została zalana, podstawowe instytucje przestały działać, ludzie nie chodzą do pracy, a liczba samobójstw rośnie lawinowo. Nauczyciel Mark postanawia skontaktować się ze swoją byłą żoną Felicią, pracującą w szpitalu. W tym czasie wszystkich intrygują tajemnicze billboardy z podziękowaniem za 39 lat dla niejakiego Chrisa Kurtza, zwanego przez przyjaciół Chuckiem.
Film, podobnie jak pierwowzór literacki, ma nieliniową narrację. Składa się z trzech aktów, a historia rozpoczyna się od trzeciego — dystopijnej wizji niedalekiej przyszłości i finału losów tytułowego bohatera, widzianego oczami innych postaci. Dopiero kolejne akty odsłaniają genezę tych wydarzeń, budując piękne przesłanie, gloryfikujące sens ludzkiego życia. Mało który film potrafi wywołać taki efekt — jeśli widz w pełni przyswoi to przesłanie, pozostanie ono w nim na długo po seansie tej pozornie skromnej produkcji.
To bardzo wierna adaptacja jednego z mniej wyróżniających się opowiadań Kinga ze zbioru „Jest krew…”. W książce ta historia nie nadaje tytułu całemu tomowi i wcale nie dominuje nad pozostałymi. Jednak film wydobywa z niej tak silny ładunek emocjonalny, że tworzy osobne, swoiste arcydzieło — choć być może w pełni docenią je tylko ci, którzy znają pierwowzór.
Produkcja nie ukrywa typowych problemów adaptacji. Stosuje narrację z offu, opisującą bohaterów, ich przeżycia i motywacje, rezygnując z niektórych filmowych środków wyrazu, jak dialogi czy niedopowiedzenia. Zamiast tego stawia na dygresje matematyczno-astrologiczne i gloryfikację pewnych postaw życiowych. Wprowadza też nowe elementy, umiejętnie korzystając z możliwości kina: ciekawy montaż, różnorodne kadrowanie, powracające motywy wizualne. To adaptacja, która rozumie ograniczenia medium, ale potrafi przekuć je w atut.
„Życie Chucka” to opowieść o życiu, śmierci, końcu świata, matematyce, astrologii, metafizyce i parapsychologii — a może przede wszystkim o muzyce i tańcu. Najkrótszy, środkowy akt zawiera scenę tańca, która mogłaby trafić do panteonu filmowych choreografii. Także sekwencje z dzieciństwa bohatera emanują miłością do muzyki. Szkoda jedynie, że epizod z zespołem grającym przeboje retro nie znalazł się w filmie.
Nie da się ukryć, że tempo bywa monotonne, a dialogi miejscami przegadane. Dla części widzów przesłanie pozostanie niewidoczne, a wówczas nawet najbardziej porywające sceny mogą wydawać się pozbawione znaczenia. Ale jeśli uda się odkryć jego sens, ten film może pozostać w pamięci na całe życie. Przypomina on bowiem życie pojedynczego człowieka — składa się z drobnych momentów, które układają się w spójną całość. W tym przypadku ta całość niesie wyjątkowo inspirujący przekaz.
Adaptacje prozy Kinga wielokrotnie zapisały się w historii kina. „Skazani na Shawshank”, „Zielona Mila” czy „Lśnienie” wytyczyły kierunek i wciąż mają rzesze oddanych fanów. „Życie Chucka” nie próbuje im dorównać. To raczej skromna, kameralna i wyciszona opowieść, która działa w zupełnie inny sposób — subtelnie, ale skutecznie.
Zwiastun:
-
reżyseria: Mike Flanagan
-
scenariusz: Mike Flanagan na podstawie opowiadania Stephena Kinga
-
obsada: Tom Hiddleston, Jacob Tremblay, Benjamin Pajak, Cody Flanagan, Chiwetel Ejiofor, Karen Gillan, Mia Sara, Carl Lumbly, Mark Hamill, Matthew Lillard, David Dastmalchian