0

Jak zachęcać do rozmawiania, jednocześnie zniechęcając

Napisz wypracowanie fot. Ylanite Koppens (pexels.com)
Napisz wypracowanie
fot. Ylanite Koppens (pexels.com)

Odpowiedź na polemikę Zofii Grudzińskiej (Obywatele dla Edukacji)  z artykułem Domowe prace niezgody.

Jeżeli dwóch kłóci się, a jeden ma rzetelnych 55 procent racji, to bardzo dobrze i nie ma co się szarpać. A kto ma 60 procent racji? To ślicznie, to wielkie szczęście i niech Panu Bogu dziękuje! A co by powiedzieć o 75 procent racji? Mądrzy ludzie powiadają, że to bardzo podejrzane. No, a co o 100 procent? Taki, co mówi, że ma 100 procent racji, to paskudny gwałtownik, straszny rabuśnik, największy łajdak.

Stary Żyd z Podkarpacia
motto „Zniewolonego umysłu” Czesława Miłosza

Trudno dociec co spowodowało taki przypływ agresywnych emocji w stowarzyszeniu Obywatele dla Edukacji (OdE), że postanowiło zaatakować moją wypowiedź  Domowe prace niezgody [LINK] z 27 grudnia, piórem Zofii Grudzińskiej [LINK].

Tekst zawiera liczne werbalne zaproszenia do rozmowy i dyskusji, ale sposób prowadzenia polemiki przez autorkę jest raczej antytezą tych wezwań i to w skrajnej formie. Właściwie mógłby służyć jako poglądowa ilustracja znanej książeczki Artura Schopenchauera o chwytach erystycznych czyli nieuczciwych narzędziach  prowadzenia sporów. Nie ma chyba opisanego przez Schopenchauera erystycznego triku, który by się w tekście Zofii Grudzińskiej nie znalazł. Ponieważ nie piszę grubej rozprawy o erystyce, skomentuję tylko niejako przy okazji niektóre chwyty, tam gdzie to jest istotne dla meritum sporu czyli kwestii prac domowych. Możesz sobie Czytelniku sam wyrobić opinię, porównując mój tekst z jego opisem u Zofii Grudzińskiej.

Podstawowym powodem mojego zdziwienia jest fakt, że nigdzie nazwa OdE w moim tekście nie pada. Piszę w nim o rozkręcającej się w mediach, i poza nimi, kampanii skierowanej przeciw pracom domowym połączonej hasztagiem #zadaNIEdomowe.  Otóż hasztagi nie są niczyją własnością  tylko znaczkami i każdy, kto uważa, że to co publikuje pasuje do danego tematu może to  takim znaczkiem opatrzyć [LINK]. Do kampanii może się też przyłączyć(z hasztagiem i bez!) każdy – jej inicjatorzy i animatorzy żadnej władzy nad tym nie mają.

Pierwszym zarzutem Zofii Grudzińskiej tymczasem jest to, że OdE nie występuje w tej kampanii przeciw pracom domowym, wbrew temu co rzekomo napisałam. Po pierwsze jednak sama kampania integruje i inspiruje różne formy aktywności występujące już wprost przeciw pracom domowym. Jej autorzy nad tym żadnej władzy nie mają. Po drugie można być, za klasykiem, za a nawet przeciw.

Spójrzmy na sam hasztag kampanii #zadaNIEdomowe – konia z rzędem temu, kto poda inną interpretację jego symboliki niż taką, że zadanie ma nie być domowe (czyli jakie?) albo po prostu NIE zadaniom domowym. Istnieje też znana metoda warunków zaporowych – jeśli nie wypada odmówić współpracy z różnych powodów, to stawia się takie warunki, żeby druga strona sama zrezygnowała. Otóż można, i w materiałach kampanii to widać, z pracami domowymi powiązać takie oczekiwania (atrakcyjna, twórcza, zespołowa, rozwijająca etc. etc. oraz, oczywiście, niezbyt pracochłonna), by zadawanie jakichkolwiek(!) prac domowych postawić pod znakiem zapytania. Szczególnie, gdy ktoś szuka pretekstu do ich nierobienia po prostu. Ciekawe też, jak można interpretować parokrotnie powtarzane wezwania do nauczycieli w rodzaju”

Wiemy, że wiele czasu i pracy zajmuje Wam sprawdzanie prac domowych, ale gdybyście ich mniej zadawali, to i roboty mielibyście mniej!…

W  swoim tekście napisałam o potencjalnych motywacjach różnych aktorów kampanii jedno, takie oto zdanie:

Oczywiście stoją za nią też różnego rodzaju interesy poszczególnych jej aktorów, jak choćby chęć medialnej autopromocji na przykład.

Zofia Grudzińska pisze na to:

Padająca następnie sugestia, że chodzi o autopromocję, jest o tyle śmieszna, że Rzecznik Praw Obywatelskich promocji naprawdę nie potrzebuje…

Nigdzie(!) nie napisałam, że RPO włączył się do akcji ze względów autopromocyjnych. Trudno co prawda zaprzeczać, że instytucjom publicznym,  utrzymywanym przez podatników, wręcz wypada(!) dbać o własny wizerunek. Ja jednak niczego takiego o RPO nie napisałam. Jest to przykład typowej dla techniki rozmowy Zofii Grudzińskiej  wkładania innym w usta czegoś, czego nie powiedzieli. Co nie znaczy oczywiście, że nikt się w kampanię w celach autopromocyjnych nie włącza. Oto np. media doniosły tryumfalnie, że w stolicy już w 20 szkołach zrezygnowano z prac domowych. Promują się też politycy, m. in. radni – w mediach pojawiła się też informacja, że grupka bemowskich radnych poszukuje sposobu eliminacji prac domowych w szkołach tej dzielnicy.

Dialog, do którego werbalnie nawołuje Zofia Grudzińska, wymaga wysłuchiwania ze zrozumieniem argumentów drugiej strony oraz przedstawiania swoich. W wykonaniu autorki OdE wygląda to tak:

Zofia Grudzińska cytuje jedno moje zdanie:

W takiej matematyce na przykład kończyłam swoją edukację licealną w klasie mat-fiz w powiatowym miasteczku na całkach, równaniach różniczkowych i liczbach zespolonych – tych zagadnień już się dziś nie da znaleźć w polskiej szkole nawet ze świecą.

I tak na nie odpowiada:

W szkole nie ma dziś wielu rzeczy. Nie uczymy się deklamować Iliady w oryginale, nie czytamy Tomasza z Akwinu po łacinie, nie uczymy się kaligrafii, edukacja obowiązkowa nie obejmuje gry na fortepianie. Recytacja „Menin aeide thea…” nie zastąpi umiejętności wnikliwego wyszukiwania w przy pomocy Google’a, oceny źródeł informacji, rozwiązywania wspólnie złożonych problemów, odpowiadania na pytania, na które nikt, nawet nauczyciel, nie zna odpowiedzi, programowania, rozumienia zmian klimatycznych, praktycznej wiedzy prawnej…

Moje zdanie było dowodem, że w swojej szkolnej edukacji polskie dzieci z matematyki – przedmiotu uchodzącego powszechnie za wyjątkowo trudny i wymagający wiele pracy, uczą się dziś na wszystkich szczeblach zdecydowanie mniej niż pokolenie ich rodziców czy dziadków. (Podobnie jest z kluczowymi w wieku technologii przedmiotami przyrodniczymi.) Jest to jednocześnie przedmiot szczególny i niesłychanie ważny, bo stanowi dziś podstawowy język nauki, w tym często również w dyscyplinach humanistycznych. Na dodatek jest to przedmiot sekwencyjny – tylko dobre opanowanie podstawowych umiejętności i pojęć pozwala na zrozumienie i opanowanie bardziej zaawansowanych jego obszarów.

Głupia sprawa, ale już w latach 70-tych w klasach mat-fiz programowanie i metody numeryczne też były i stanowiły część przedmiotu zwanego matematyką. Co ważniejsze jednak – Zofia Grudzińska nie wie co pisze, porównując wymienione przeze mnie obszary matematyki z kaligrafią czy recytowaniem klasyków po łacinie. Tak się składa, że byłam w gronie w XXXIII LO im. Kopernika, które na początku lat  90-tych wprowadzało do polskich szkół publicznych program Międzynarodowej Matury (IB), a następnie sama, jako dyrektor II LO im. Stefana Batorego, wprowadziłam ten program 15 lat temu również tam. Dzięki USIA (Fundacji Fulbrighta) miałam też okazję poznać szkolnictwo w USA. Byłych uczniów mam też rozsianych po całym świecie i sporo znajomych nauczycieli. Więc coś tam, coś tam, o światowej edukacji wiem. Otóż uczniowie, którzy mają zamiar studiować nauki ścisłe i informatyczne, przyrodnicze, techniczne i ekonomiczne i nie tylko, w programie Międzynarodowej Matury(IB), w szkołach brytyjskich, amerykańskich, australijskich, nowozelandzkich, japońskich, w znacznym stopniu niemieckich, nie mówiąc już o chińskich czy indyjskich, a nawet rosyjskich wszystkie wymienione przeze mnie działy matematyki nadal mają, mają też sporo więcej. Oczywiście Zofia Grudzińska może stwierdzić, że to nacje zacofane i prymitywne, a źródełko nowoczesności i racjonalności bije w Warszawie i Krakowie. W kwestii widzenia roli matematyki we współczesnej szkolnej edukacji jest ona bowiem w dobrym towarzystwie – prof. Ryszarda Legutki. Trudno bowiem zrozumieć złożone problemy naukowe czy społeczne (albo ekologiczne), ale i projektować ich rozwiązania nie znając podstawowego języka służącego ich opisowi. Rozwiązywania wspólnie złożonych problemów znakomicie uczyło mnie zaś w moich licealnych (i nie tylko!) latach harcerstwo.

Matematykę podałam w swoim tekście jako przykład, że niekoniecznie ilość materiału jest przyczyną subiektywnego(!) poczucia niezwykłego czasowego obciążenia pracami domowymi. Nikt (również np. raport IBE, na który powołuje się Zofia Grudzińska!) bowiem nie bada np. ilości zadań tygodniowo do rozwiązania w domu  (ani objętości ich rozwiązań – zadanie zadaniu nierówne), ani objętości tekstu pisanego np. z języka polskiego. Pytania ankietowe dotyczą ilości czasu, które prace domowe zajmują uczniowi/rodzicom w jego/ich subiektywnej ocenie. Przyczyny tego, że jest duża, mogą być jednak różne. Jedną z nich, najbardziej moim zdaniem prawdopodobną,  którą zasugerowałam, jest brak koncentracji uczniów ze względu na ich rozpraszanie jednoczesną aktywnością w Internecie czy sieciach komórkowych.

Może więc, zamiast walczyć z pracami domowymi, warto w pierwszej kolejności zacząć uświadamiać rodziców (starszych uczniów też) w jakich warunkach te prace odrabia się efektywnie. Może też, skoro to rodzicom(!) prace domowe zajmują tyle czasu, warto im uświadamiać szkodliwość odrabiania prac za swoje pociechy i przyzwyczajania ich do tego. Wreszcie istnieje dość popularna narracja, zgodnie z którą nadopiekuńczy rodzice zapisują swoje dzieci na nieprawdopodobną ilość różnych nadprogramowych i dodatkowych zajęć. Więc trochę czasu jednak, mimo prac domowych, uczniom zostaje…

Pewna znana prezenterka TV powiada

zdjąć wisienkę z tortu, włożyć do rosołu i mówić, że to nadal smaczne…

Podobnie zachowuje się Zofia Grudzińska, wybierając tylko atrakcyjne formy pracy i twierdząc, że tak powinny wszystkie(!) zadania domowe wyglądać. Tymczasem wszystkie te projekty, przedstawienia etc. to działania integrujące różnorodne umiejętności i podsumowujące(!) cykl pracy, często dające dodatkową motywację.

Najpierw się jednak trzeba tych umiejętności nauczyć i je wyszlifować. W szkole muzycznej czy aktorskiej (ale nie tylko), to mogą być np. finałowe koncert czy sztuka, w innych szkołach i z innych przedmiotów jakieś eseje czy inne formy kreatywnej pracy – jak to jest w programie Międzynarodowej Matury (IB). Moi uczniowie takiej klasy w Batorym zainaugurowali np. organizację symulacji obrad ONZ wawMUN w roku 2006 i one do dziś corocznie się odbywają. Tym niemniej zawsze są mniej i bardziej atrakcyjne (a czasem wcale) strony edukacji – ot doświadczenia są fajne, ale potem trzeba robić ich opisy, analizować różne czynniki itp. itd., co jest żmudne oraz zdecydowanie mniej atrakcyjne (wie to każdy, kto miał na studiach „laborki” do oddawania). Na co dzień jednak zdecydowanej większości umiejętności sportowych, artystycznych czy intelektualnych można się dobrze(!) nauczyć tylko w sposób systematyczny! Owszem – te umiejętności można zintegrować i jeszcze nieco utrwalić w meczach, grach, przedstawieniach etc. Nawet jednak w boksie osobnik szukający tylko okazji do bijatyki i odwiedzający stosowne ciemne uliczki, nie zostanie mistrzem, bo to zapewnia tylko systematyczny trening pod kierunkiem fachowca. I to zapewnia, jak w wielu innych aktywnościach,  wyłącznie(!) pod warunkiem ścisłego wypełnianie poleceń i zaleceń fachowca – nauczyciela, trenera, instruktora, dietetyka, rehabilitanta, lekarza etc. Na ogół dotyczą one tego, co człowiek powinien robić (m. in. jak ćwiczyć) pomiędzy bezpośrednimi spotkaniami z nimi …

Długo nie mogłam pojąć poziomu agresji polemicznej przedstawicielki stowarzyszenia, którego nazwy nawet w moim tekście nie wymieniłam, bo był poświęcony problemowi – kampanii przeciw pracom domowym i jej potencjalnym negatywnym skutkom. Zerknęłam więc na jego stronę i wszystko stało się jasne. Sponsorem OdE jest Fundacja Batorego. Z bardzo pozytywnych doświadczeń, jakie  miałam z jej programami, jedna rzecz szczególnie utkwiła mi w pamięci. Otóż ta Fundacja bardzo dba o jakość materiałów dostarczanych uczestnikom sponsorowanych przez nią akcji. Ja zaś ośmieliłam się negatywnie podsumować i formę i merytoryczną zawartość czegoś, co miało być poradnikiem dla zainteresowanych w kwestii prac domowych, wytworzonego w OdE.  Zofia Grudzińska nazywa zamieszczone w nim po dwa, wyrwane z kontekstu, zdania 3 osób ze stopniami naukowymi, opiniami naukowymi. Nawet ona nie kwestionuje, że ów „poradnik” sprowadza się do dwóch banalnych porad. Po pierwsze żeby rozmawiać i dyskutować – nic odkrywczego – nawet była taka, niezbyt dobra, telewizyjna audycja Warto rozmawiać Pospieszalskiego Jana. I Rzeczpospolitej nadmiar dyskusji też akurat na zdrowie nie wyszedł. Bo z dyskusjami różnie bywa – czasem ich skutki są dobre, a czasem, mówiąc eufemistycznie – nienajlepsze. Po drugie – żeby wpisać kwestie prac domowych do różnych szkolnych dokumentów. Otóż od reformy Handkego-Dzierzgowskiej polska szkoła jest zalewana setkami stron statutów, systemów, programów, procedur etc., których już prawie nikt spamiętać nie może. Reforma ta utopijnie próbowała całe(!) szkolne życie ująć w (wewnątrzszkolnych) drobiazgowych przepisach. Co więcej – ktoś te przepisy musi interpretować w przypadku różnic zdań (a często – interesów!).  Generalnie takim organem jest niezawisły i bezstronny sąd dla przepisów wyższej niż szkolna rangi. W przypadku szkolnych przepisów rolę sądu pełnią panie i panowie z kuratorium ze swoimi kwalifikacjami, obciążeni polityką MEN, polityką swojego szefa, a  i swoją maleńką polityczką. Tak więc rolę arbitra poradnik przydziela, choć nie wprost, przedstawicielom kuratoryjnej biurokracji.

Jak rozumiem więc, autorzy(autor) poradnika przestraszyli się reakcji sponsora na bylejakość swojego wytworu, co markę i wizerunek tegoż sponsora może wystawić na szwank. Jeśli nie wiadomo o co chodzi…

1 marca 2020 23:23
[fbcomments]