0

Piękne warszawianki i awanturnicze usposobienie

Helena Dowgiałło, Jadwiga Sikorska i Janina Kosmowska - trzy farmaceutki z Warszawy jako pierwsze zawojowały polski Uniwersytet
Helena Dowgiałło, Jadwiga Sikorska i Janina Kosmowska
fot. Archiwum

O medycynierkach, farmaceutkach i micie „chybionego mężczyzny” Agnieszka Skórska-Jarmusz pisze w Kurierze Warszawskim.

Awanturnicze Usposobienie

Medycynierki, farmaceutki
i mit „chybionego mężczyzny”

– Kobiety na wykładzie?- wybitny krakowski zoolog Antoni Wierzejski nie krył oburzenia. – Po moim trupie!
Janina  Kosmowska, jedna z trzech świeżo upieczonych adeptek studiów farmaceutycznych, spojrzała na starca z kpiną:
– To chyba pan profesor umrze prędko —zareplikowała śmiało — bo my na wykłady przyjdziemy i tak.

Dziwaczny dialog miał miejsce jesienią 1894 roku. Kosmowska, Dowgiałło, Sikorska – trzy damy po szkołach i praktyce „podaptekarskiej” w Warszawie właśnie przekroczyły bramy Uniwersytetu Jagiellońskiego jako pierwsze studentki – nie licząc półlegendarnej Nawojki. Parę miesięcy wcześniej Uniwersytet Warszawski odrzucił ich zabiegi o przyjęcie na Wydział Farmacji. W Krakowie klimat był cieplejszy – poniekąd dzięki zabiegom innej warszawianki, Kazimiery Bujwidowej, feministki pierwszej fali i żony postępowego profesora UJ Odona Bujwida. W ramach eksperymentu panny przyjęto na farmację jako hospitantki – wolne słuchaczki bez prawa obrony dyplomu. Co roku musiały wznawiać pokorne prośby o utrzymanie na wydziale, a profesorom przysługiwało prawo niezgody na ich uczestnictwo w wykładach. Niemniej, drobne kroczki, którymi w ciasno sznurowanych bucikach przemierzały jagiellońskie korytarze, okazały się milowym krokiem Polek na ścieżce dostępu do zawodów wcześniej zakazanych.

UCZONA – GORZEJ NIŻ BRODATA

W kwestii edukacji kobiet sędziwy prof. Wierzejski był wprawdzie mizoginem, nie można go jednak potępiać w czambuł. Miał za plecami tradycję, autorytet Kościoła i wsparcie przekroju zacnych środowisk. Obawa przed konsekwencjami dopuszczenia do wiedzy i praktyki zawodowej istot o „pośledniejszym” umyśle była niczym zadawniona, paprząca się rana. Już św. Tomasz z Akwinu obstawał, iż niewiasta jest „błędem natury„, rodzajem „kalekiego, chybionego, nieudanego mężczyzny„. Zdaniem doktora Kościoła, dziewczynki miały powstawać „z uszkodzonego nasienia lub też w następstwie wilgotnych wiatrów„. Nawet nieśmiertelna dusza w zarodek żeński wnikała dopiero w osiemdziesiąt dni od poczęcia – czterdzieści dni później niż w męski (swoją drogą ciekawe, co na to skupieni w kruchtach wyznawcy ruchu pro-life…). Wobec tak wątłej proweniencji, kobiety mogły jedynie „służyć mężczyźnie„, a cała ich wartość polegała na „zdolnościach rozrodczych i możliwości wykorzystania ich do prac domowych„. Pielęgnowanie rozumu było godną potępienia anomalią. Ten sposób myślenia pokutował przez całe stulecia (na prawo od zdrowego rozsądku ma się skądinąd dobrze do dziś), co język polski dobrze odzwierciedla: w samą etymologię słowa „niewiasta” wpisano ignorancję, a jego antonimem stała się „wiedźma”, wyraz nacechowany pejoratywnie. W 1623 roku francuski jezuita FranĘois Garasse przestrzegał, by kobiety trzymać z dala od wszelkich źródeł wiedzy, bowiem „kobieta uczona to coś gorszego niż brodata„.

Janina Kosmowska

Z brodą fatalnie, jednak jej brak też nie okazał się zaletą: wg jednego z dziewiętnastowiecznych lekarzy rosyjskich uniemożliwiał damom przyswajanie arkanów medycyny. Heinrich Wilhelm Waldeyer, z wykształcenia i praktyki anatom, fizjolog i patolog, członek Niemieckiego Towarzystwa Antropologicznego, pseudobadaniami podpierał tezę, że kobiety medycyny studiować nie mogą – budowa mózgu ogranicza ich kondycję intelektualną. W oparach absurdu uczeni brodacze płodzili bzdurę za bzdurą. U progu XX wieku w naukowych publikacjach pojawiła się nowa jednostka cho robowa – anorexia scholastica. Opisana na łamach „British Medical Journal” nieuleczalna dolegliwość psychiczna dotykać miała wyłącznie kobiety, a wśród jej budzących grozę symptomów znalazły się – obok neurozy, bólów głowy, epilepsji i śpiączki – utrata moralności i całkowita niemożność przybrania na wadze. Mniej więcej w tym czasie Paul Julius Móbius wydał kuriozalne dziełko „O umysłowym i moralnym niedorozwoju kobiety„. Dowodził w nim m.in. smutnej korelacji między kształceniem a… spadkiem płodności pań. Na tym tle nawet August Strindberg zdaje się „łaskawy”: w swoich wywodach zrównał mózg Europejek z umysłem mężczyzny, co prawda… czarnego. „Czaszka kobiety z rasy białej jest zbliżona do czaszki Murzyna – pisał. – Wiadomo również [antropologom], że u rasy murzyńskiej czaszka kobiety jest mniej rozwinięta, aniżeli czaszka mężczyzny. Fakt ten doprowadza nas do niewątpliwego wniosku, że czaszka kobiety z rasy białej zbliża się do typu czaszek właściwych rasom stojącym na niższym stopniu rozwoju„. Czy wiedział o tym John Lennon śpiewając, że „kobieta jest czarnuchem świata„?

AWANTURNICZE USPOSOBIENIE

Europejskie uniwersytety broniły się przed studentkami dziarsko, jak Leonidas w Termopilach. Dopiero w latach 60. XIX stulecia francuskie i szwajcarskie szkoły wyższe zrobiły szparę w drzwiach. Przeciskały się przez nią głównie zdeterminowane cudzoziemki, w tym Polki i Rosjanki. Ukończone studia medyczne nie dawały im jednak możliwości lekarskiej praktyki, a dyplom trzeba było nostryfikować w Akademii Medyko-Chirurgicznej w Petersburgu. Do czasu, gdy car zabronił honorować szwajcarskie certyfikaty, bo Zurych, Lozanna czy Berno kształciły kobiety…

Za oceanem nie było idealnie, lecz zdecydowanie lepiej. Przekonała się o tym „dr Zak” – Maria Elżbieta Zakrzewska, która po ukończeniu szkoły położnych w Berlinie wyemigrowała do Cleveland. Tam na Wydziale Lekarskim Western Reserve bez przeszkód skończyła medycynę. Zakrzewska i Ameryka – „kraj wielkich szans” – pasowały do siebie jak ulał. Nie czekając, aż przyjmie ją szpital z męską załogą, Zakrzewska wzięła sprawy w swoje ręce i w Bostonie – „wylęgarni reform„, założyła swój własny, Nowo-angielski Szpital dla Kobiet i Dzieci. Z czasem stał się jedną z najważniejszych instytucji medycznych w XIX wieku, a Zakrzewska przez 40 lat konsekwentnie rozbijała szklany sufit: przyjmowała absolwentki medycyny na szkolenia i praktyki, a najlepsze wcielała do swego zespołu.

Anna Tomaszewicz-Dobrska, pierwsza praktykująca w Warszawie lekarka, tylko

Anna Tomaszewicz-Dobrska - Pierwsza praktykująca lekarka w Polsce
Anna Tomaszewicz – Pierwsza praktykująca lekarka w Polsce

zazdrościć mogła takiego luksusu. Choć ona też na brak szczęścia nie mogła narzekać. Studia medyczne w Zurychu wymogła na rodzicach strajkiem głodowym. Gdy po ich ukończeniu (z wyróżnieniem) zapragnęła wstąpić w poczet członków Warszawskiego Towarzystwa Lekarskiego, jej rozprawę kwalifikacyjną odrzucono, mimo uznania dla wartości tej pracy! Obszernie cytowane przez Bolesława Prusa pismo „Medycyna” motywowało decyzję gremium chęcią potępienia „niewłaściwego kierunku, w jakim niektóre zbłąkane owieczki postępować zaczęły„, uczęszczając na kursy medycyny. Także dlatego że „do posługi lekarskiej mężczyźni wystarczają„, „sztuka lekarska nie odpowiada ani uzdolnieniom, ani usposobieniom, ani charakterowi kobiety„, a „dotychczasowy zakres działalności kobiecej jest [tak] obszerny i wspaniały, [że] nowych dróg [im] szukać nie potrzeba„. Wreszcie (mój ulubiony fragment), bo „wszystkie dzisiejsze lekarki weszły na tę drogę nie przez zamiłowanie nauki lub chęć poświęcenia się dla bliźnich, lecz przez jakieś awanturnicze usposobienie„.

Dalej było jak w serialu. „Awanturnicza” Tomaszewiczówna łyknęła publiczną radę, by opuścić kraj. W Petersburgu na dyplom z Zurychu przymknęli oko, bo przebywający tam sułtan pilnie potrzebował w haremie lekarki biegle władającej językami niemieckim, angielskim i francuskim. Polską medyczkę dopuszczono do egzaminów, a następnie praktyki lekarskiej na terenie całego imperium, po jakimś czasie mogła więc wrócić do Warszawy. W 1880 roku otworzyła gabinet na ul. Niecałej i wyszła za mąż za laryngologa Konrada Dobrskiego, który od lat tak podziwiał jej determinację, że z przeciwnikami kobiecej opcji w medycynie polemizował zajadle na łamach czasopisma

 

Teresa Ciszkiewiczowa - lekarka, bohaterka Powstania Styczniowego
Teresa Ciszkiewiczowa – lekarka, bohaterka Powstania Styczniowego

„Zdrowie”. Mogli tworzyć świetne stadło, ale małżeństwo ułożyło się tak sobie – Anna uznawała seksualne potrzeby za „garb na osobowości kobiety„. Dzięki koneksjom męża i protekcji Stanisława Kronenberga objęła jednak kierownictwo jednego z ufundowanych przez potentata przytułków położniczych przy ul. Prostej 2. Z niską płacą i niezamożną klientelą nie mogła liczyć na finansowy sukces, zyskała za to popularność i uznanie.

Mniej więcej w tym samym czasie co Dobrska bezpłatną praktykę ginekologiczną w Warszawie otwarła absolwentka studiów medycznych w Bernie Teresa Ciszkiewiczowa.

W 1887 roku w Warszawie osiadła Julia Klauzińska po Instytucie Medycznym dla Kobiet (nowość!) w Petersburgu. Pracowała kolejno w przytułkach Dobroczynności Publicznej i Czerwonego Krzyża mieszczących się przy ul. Czerniakowskiej 38, Marszałkowskiej 49, Bednarskiej 23 i Dobrej 12. Była lekarzem szkolnym w I Żeńskim Gimnazjum w Warszawie.

PRECZ Z DZIWOLĄGIEM 

KOBIETY-LEKARZA!

Ich koleżanki po fachu – lekarki i aptekarki – wciąż musiały walczyć o swoje prawa, bo konserwatyści nie składali broni. Mniej więcej w czasie, gdy prof. Wierzejski swoiście trawestował protest Rejtana, inna krakowska znakomitość, uznany chirurg, prof. Ludwik Rydygier, dramatycznie wołał: „Precz z Polski z dziwolągiem kobiety-lekarza!„, rekomendując w zamian typ chwały niewieściej opiewany przez romantycznych poetów. Brutusem w spódnicy została, znana skądinąd z feministycznego zacięcia, Gabriela Zapolska. Śniącym o medycynie i weterynarii dziewczynom wbiła nóż w plecy. „Nie kraj trupów! -napominała surowo. – Nie zatracaj godności niewieściej!„. A walczący o prawo kobiet do wyższej edukacji Antoni Świętochowski publicznie wygłosił, że pedagogika – i owszem, jednak medycyna to raczej krańcowa i dość niestosowna forma manifestacji kobiecego wyzwolenia.

Przedstawicieli obu płci godziła obawa, że nadmiar intelektu dewaluuje uznane walory płci pięknej (o Emilce, wyedukowanej bohaterce powieści Marii SzeligiBez opieki„, jeden z bohaterów powiada, iż „rozum zabił w niej kobietę„), a obecność studentek może wzruszyć fundamenty moralności w uczelnianych ławach. Opinia o adeptkach nauk medycznych była nieprzychylna. Bez stosownego rumieńca na twarzy studiować podręcznik anatomii lub pochylać się nad prosektoryjnym stołem mogła wyłącznie wywłoka. Choćby i z dobrego domu. Stanisław Krupski, sam absolwent tego kierunku, szkalował je w publikowanej przez kilka miesięcy w odcinkach powieści „Medycynierki”. Cwane zdziry i prowincjonalne, lecz pozbawione zahamowań gęsi – taki obraz wyłaniał się z piśmiennictwa. Gdy pierwsza kobieta pojawiła się na wykładach w Zurychu, rozsierdzeni koledzy obrzucili ją zgniłymi jajami, wymuszając opuszczenie sali – i była to ta sama „cywilizowana” dzicz, która z rewerencją cmokała w łapki damulki pozbawione naukowych aspiracji. Ta scena musiała wstrząsnąć studiującym tam Feliksem Kreutzem, późniejszym profesorem Uniwersytetu Jagiellońskiego. Wiele lat później każdorazowo eskortował swoje trzy hospitantki w drodze do audytorium, w obawie, że polscy żacy mogliby powtórzyć ten wyczyn. Tak się na szczęście nie stało. Jadwiga Sikorska wspomina raczej życzliwe przyjęcie, jedyną przykrość stanowiły ławki z nalepkami „miejsce dla pań”, na których pojawiały się anonimowe dopiski studentów. Przeważała cie­kawość oprószona szczyptą sensa­cji, ale i tak, wobec gorących pole­mik, atmosfera gęstniała. Dwa lata po wpisaniu pierwszych studentek w swoje annały, Alma Mater Jagiellonica potknęła się i oblała egzamin z postępu. Trzy hospitantki farma­cji wyleciały z hukiem – uczelnia nie udzieliła im wymaganej co roku zgody na kontynuację studiów. He­lena Dowgiałło natychmiast prze­niosła papiery na Wydział Lekarski uniwersytetu w Moskwie. Kosmow­ska i Sikorska przez cztery semestry walczyły o prawo powrotu do auli UJ. Uzyskały w końcu dyplom prowi­zora, czyli magistra … z adnotacją, że nie mają prawa wykonywać zawodu aptekarza. Sikorska zatrudniła się w laboratorium chemicznym Augu­styna Wróblewskiego. Kosmowska została asystentką prof. Bujwida w dziale surowicy przeciwbłonni­czej. Ale na wydziale farmacji warszawskich hospitantek przybywało co rok…

DWÓCH BYŁO MĄDRYCH,

A JEDEN APTEKARZ

Zdaniem wielu, obecność „roztrzepanych” kobiet, „wiecz­nie mylących się w dawkowaniu”, drastycznie obniżyłaby prestiż za­wodu farmaceuty. Nawiasem mó­wiąc, niezbyt chyba wysoki, skoro jego pionierkę, Antoninę Leśniew­ską, rodzina przestrzegła, że do apteki idą tylko „z musu leniuchy albo biedaki„. Dobrze też miała się opo­wiastka o trzech braciach. „Dwóch było mądrych, a jeden aptekarz…„.

Medycynierki - z 19 wieku
Medycynierki – z 19 wieku
fot. Archiwum

Mimo wyraźnego tonu lekceważenia, wstęp do zawodu w zaborze rosyjskim obwarowano obligiem ukończenia studiów wyższych, te zaś można było podjąć wyłącznie po odbyciu kilkuletnich praktyk aptecznych. Przy czym praktykant był w zasadzie czeladnikiem, ciężką i żmudną pracę wykonywał jak w średniowieczu, „za wikt i opierunek„. Po trzech latach zyskiwał tytuł pomocnika aptekarza i musiał kolejne dwa lub trzy lata odsłużyć, żeby legitymować się stopniem „prowizora”.

Właściciel apteki mógł przyjąć do terminu kobietę, musiał się jed­nak zobowiązać, że w tym czasie nie będzie miał praktykanta-mężczyzny. Skutecznie studziło to zapał poten­cjalnych pracodawców. Pierwsza kobieta w Imperium Rosyjskim, któ­ra uzyskała tytuł magistra farmacji, wspomniana warszawianka Antoni-na Leśniewska, przebyła wyboistą drogę. Ani upór i konsekwencja, ani pracowitość i wybitne zdolności nie wystarczyłyby, gdyby nie zwyczaj nepotyzmu: ojciec lekarz wybłagał praktyki dla niej u kolegów farma­ceutów. W 1900 roku otwarła własną aptekę w Petersburgu. Tak jak doktor Zakrzewska w bostońskim szpitalu, przyjmowała do pracy wyłącznie kobiety, ułatwiając im zdobycie wymaganego doświadczenia. Siostrzana solidarność kobiet nauki była wówczas nie do przecenienia.

Kosmowska krótko terminowała w aptece Jarmuszkie­wicza w Warszawie, potem przeniosła się na prowincję. Sikorska i Dowgiałło po wielomiesięcznych, upokarzających pielgrzymkach po aptekach w całym mieście, gdzie bezskutecznie oferowały pracę za darmo, dzięki protekcji wuja Sikorskiej dostały zatrudnienie w aptece Sukcesorów K. Iwańskiego przy ul. Twardej 34. Pracowały po 16 godzin dziennie, latem od 6 rano do 23 w nocy, wykonując m.in. prace, które wcześniej powierzano chłopcu-analfabecie. Godzinami myły flaszki i przylepiały na nie etykietki, na granicy wyczerpania psychicznego i fizycznego przechodziły kolejne stadia pracy, zanim z niechętnym uznaniem sumienności dopuszczono je „do receptury”, czyli ucierania lekarstw. W styczniu 1894 roku wszystkie trzy zapisały się na kursy przygotowawcze do egzaminu na pomocnika aptekarskiego u magistra Alfonsa Bukowskiego (postać arcyciekawa, w Warszawskim Towarzystwie Wyścigów Konnych analizował w ślinie koni wyścigowych substancje dopingowych – morfinę, heroinę, kofeinę i kokainę – opracowane przezeń zasady badań antydopingowych stały się podwalinami dzisiejszej kontroli dopingu w sporcie). Wbrew panującym zwyczajom dziewczyny nie uzyskały urlopu, właściciel apteki szantażem wymusił na nich kontynuację pracy.
Odmowa skutkowałaby niewydaniem świadectwa trzyletnich praktyk!
Zwalniano je wyłącznie na godziny wykładów, po czym wracały do swoich zajęć. Mimo trudnych warunków, zdały celująco. I poszły po rozum do głowy: świadectwa odbycia trzyletniej pracy już jako pomocnik aptekarza (niezbędne, by mogły zapisać się na uniwersytet) załatwiły sobie „na lewo” – w Otwocku. Dalszą ich historię znamy.

PRZERWANA TAMA

Coraz więcej kobiet śmiało podejmowało zawód lekarza, aptekarza, badacza.

Józefa Joteyko - byłą autorką cenionych artykułów z zakresu fizjologii pracy.
Józefa Joteyko – byłą autorką cenionych artykułów z zakresu fizjologii pracy.

Zawzięte polemiki prasowe, czy płeć piękna może wkraczać w tradycyjnie męskie domeny, zastąpiła trzeźwa konstatacja, że obserwatorzy życia społecznego stanęli przed faktem dokonanym. Damy leczyły, kręciły medykamenty i publikowały wyniki własnych badań, albo popularyzowały nowoczesne poglądy w zakresie wskazań zdrowotnych. Toma­szewiczowa była autorką prac m.in. „O labiryncie ucha„, „O działaniu chlo­ralu„, „O drażnieniu mięśni„; Justyna Budzińska-Tylicka zaangażowana w akcję świadomego macierzyństwa napisała rozchwytywaną „Hygienę kobiety„, Matylda Biehlerowa podję­ła temat higieny szkolnej i dziecięcej. Inne, jak Mara Zielińska czy Maria Dunin-Karwicka, oddawały się teo­retycznym i praktycznym studiom z dziedziny bakteriologii. Niektóre z lekarek zajęły wybitne stanowiska. Okulistka Stanisława Popławska, została pierwszą kobietą-ordynatorem – w żydowskim szpitalu oftalmicz­nym w Warszawie. Poza krajem karie­rę zrobiła chirurg i ortopeda Izabella Czarnomska, kierująca pracownią rehabilitacji w Petersburgu, która zaj­mowała się przysposabianiem inwali­dów do prac rzemieślniczych. Psycho­log Józefa Joteyko założyła pierwsze w kraju czasopismo psychologiczne -„Polskie Archiwum Psychologii„. Pro­wadziła badania nad inteligencją, pa­mięcią i znużeniem. O popularyzację postaci pionierek medycyny zadbała Melania Lipińska, autorka nagrodzo­nej w konkursie w Paryżu „Historii kobiet-lekarzy od czasów starożytno­ści aż po dni nasze„.

Ceną tytanicznej pracy i ambicji bywało zaniedbane lub nieudane życie rodzinne. Lub konsekwencje utajonego przekonania, że kobieta zawodowo wyzwolona jest także głęboko niemoralna.

QUEER NA MAZOWIECKIEJ

Jedną z ostatnich ofiar społecz­nych uprzedzeń padła w 1925 roku Zofia Sadowska – pierwsza kobie­ta, która zdołała obronić doktorat z medycyny, gorliwa aktywistka na rzecz równouprawnienia. Uczenni­ca słynnego Iwana Pawłowa (tego od psich odruchów), była wyborną diagnostyczką, ale zasługi szybko jej zapomniano wobec – jak krzyczały nagłówki bulwarowej prasy – „potwornej tajemnicy mieszkania przy Mazowieckiej„. Insynuowano, że krótko ostrzyżona, energiczna pani doktor „o kroku wyćwiczone­go szeregowca” uwodzi pacjentki, faszerując je „tajemnymi środkami lekarskimi„. Sadowska lesbijskiej orientacji nie kryła, otwarcie gło­sząc, że homoseksualizm jest nor­malnym i równoprawnym aspektem życia płciowego, „nie chorobą lub wstydem„.

Zofia Sadowska - bohaterka głośnego skandalu obyczajowego.
Zofia Sadowska – bohaterka głośnego skandalu obyczajowego.

Pogląd krańcowo różny prezen­towali mężowie pań, „które przez dr S. dochodzą do jakiegoś obłędu miłosnego, szaleją nienaturalną żą­dzą„, a „po dłuższych wizytach […] na Mazowieckiej zdradzały wyjąt­kowe wyczerpanie, zniechęcenie, nerwowy niepokój, […] z rozko­chanych żon i dobrych matek sta­wały się kobietami przygnębiony­mi, zniechęconymi do rodzinnego życia…„. Lekarkę obsadzono w roli szwarc-charakteru przedwojennej prasy, opowiadano o tajemniczych morderstwach w jej gabinecie, a samo nazwisko używano jako sy­nonimu lesbijki. „„Szpetna” i „garba­ta”, „robi wrażenie zimnej, a może tylko twardej, bezkompromiso­wej, kto wie, czy pod tym chłodem nie goreje wulkan temperamentu i namiętności nieopanowanych lub niedających się opanować pracą umysłową, społeczną, zawodową”, „tym niebezpieczniejsza, że przy braku hamulców (…) posiada zdol­ności umysłowe i mocną, żądną panowania wolę” – atakowano ją tym bardziej zawzięcie, że z otwar­tą przyłbicą i naiwną wiarą w bez­stronność mediów usiłowała się bronić. Teoretycznie miała szanse, policja nie wszczęła dochodzenia w sprawie mitycznych morderstw, a plotkami o lesbijskiej orienta­cji w pierwszej połowie XX wieku specjalnie nikt się nie podniecał. Wzorem skandalisty Przybyszew­skiego bagatelizowano safickie cią­goty: „poprzytulają się baby i tyle„. Rzecz w tym, że Sadowska złamała podwójnie tabu, wchodząc w rolę mężczyzny zawodowo i intymnie. Tego jej nie darowano.

***

W świetle badań ponad 60% le­karzy w Polsce to dziś kobiety, za­wód farmaceuty jest niemal w 100% sfeminizowany. Mimo ogromnego postępu do normalności nam wciąż daleko, o czym świadczy choćby opisywany we współczesnej socjo­logii „efekt Matyldy” – powszechne zjawisko pomijania udziału kobiet w odkryciach naukowych (bodaj najjaskrawszym przykładem pozostaje do dziś pierwsza żona Einsteina, uta­lentowana matematyczka Mileva Marić) lub przypisywanie ich doko­nań uczonym płci męskiej (pisma medyczki z końca XI wieku, Trotu­li di Ruggiero, już w XX wieku bez wahania przypisano mężczyznom, a tyczące się jej dokumenty sfał­szowano, twierdząc, że tak wszech­stronną kobieta być nie może). Poli­tyczny klimat wokół „przyrodzonej roli kobiety” w dzisiejszej Polsce z impetem wrzucającej wsteczny bieg też budzi obawy, że „lepiej już było„.

Autorka: AGNIESZKA SKÓRSKAJARMUSZ

P.S.

Profesor Wierzejski nie umarł tak szybko. Cięta riposta studentki dała mu jednak do myślenia. Nie tylko pozwolił dziewczynom uczestniczyć w wykładach, ale też przy każdej okazji chwalił ich pilność i zdolności.

Od Redakcji:

w aktualnym, 28. Kurierze Warszawskim (styczeń — luty 2011) jest jeszcze jeden artykuł nie tylko dla kobiet ale i o kobietach (w warszawskiej służbie zdrowia).  O początkach społecznej debaty na temat świadomego macierzyństwa, pod tytułem:

W dół do piekła kobiet

autorstwa Marty Piotrowskiej.
Śródtytuły:

  • Piekło kobiet
  • Męczennice nieograniczonej płodności
  • Hasło rodzenia to zapowiedź wojny
  • Tu się ciąży nie przerywa, tu się ciąży zapobiega
  • Wystarczy trochę światła

Polecamy spacer do kiosku!

21 lutego 2017 06:14
[fbcomments]