0

Łotr 1

Łotr 1. Gwiezdne wojny - Historie – reż. Gareth Edwards
fot. Materiały prasowe

Grudniowy prezent dla fanów Gwiezdnych Wojen już w kinach. Czy przypadnie do gustu wszystkim, to już bardzo wątpliwe.

Twórcy najwyraźniej jako główny cel postawili sobie ukontentowanie tych, dla których seria rozpoczęta w 1977 roku jest kultowa. I podobnie jak w ubiegłorocznym „Przebudzeniu mocy” (LINK) czerpią pełnymi garściami z pomysłów wprowadzonych już do poprzednich filmów serii.

Niestety pierwszym ukłonem wobec tychże fanów jest sztampowa i przewidywalna fabuła. Fabuła nie była nigdy silną stroną Gwiezdnych Wojen. I także tym razem, mniej więcej po 20 minutach, wyczerpuje się potencjał pomysłów. Ot, dowiadujemy się że istnieje zagrożenie powstania nowej broni zdolnej zniszczyć całą planetę. Ale przy odrobinie szczęścia można będzie temu zapobiec poprzez wykradniecie planów wybudowanego imperium zła. Ma ono bowiem jeden feler, który umożliwi wysadzenie całego tego ustrojstwa. To, że uda się rozsadzić całą Gwiazdę Śmierci dzięki uderzeniu w czuły punkt wie każdy fan serii obudzony o pólnocy w środku nocy. Już na wstępie więc fabuła zostaje pozbawiona elementu zaskoczenia, a sens siedzenia w kinie sprowadza się do obserwowania jak do nieuniknionego końca zła ma dojść.

Efektowność filmu też jest, niestety ograniczona, jakby obawiano się wymyśleć coś lepszego niż już blisko 40 lat temu. Większość pomysłów realizacyjnych jest jakby żywcem przejęta z pierwszej sagi powstałej w latach 1977-1983. Nic to, że współczesne możliwości techniczne dają dużo większe możliwości. Na ekranie pojawiają się co rusz chaotyczne strzelaniny, ujęcia ogromnych statków, wybuchy i zderzenia w przestrzeni kosmicznej. Wszystko ładnie pięknie, ale to już wymyślono, a kotlet odgrzewany po raz ósmy smakuje jakby mniej.

W kinach jest również dostępna wersja 3D, w której nie ma ani jednego efektu możliwego do wykorzystania. Szkoda więc straty kilku dodatkowych złotych na taką wersję i lepiej wybrać komfort oglądania bez niepotrzebnych okularów na nosie.

Cechą charakterystyczną nowych dwóch filmów serii jest kobieta w głównej roli.
O ile rok temu wyszło to bardzo słabo, to tym razem jest znacznie lepiej głównie dzięki wysiłkowi Felicity Jones, która ambitnie próbuje zbudować swoją postać. Nie zawsze scenariusz i konstrukcja dialogów jej na to pozwala (szczególnie część negocjacyjna jest bardzo słaba), ale i tak stanowi jeden z jaśniejszych elementów „Łotra„.

Innowacyjnością, twórcy wersji „Gwiezdne Wojny 2016„, wykazali się jedynie w jednym elemencie charakterystycznym dla serii. Wymyślono jednak coś nowego i to był strzał w dziesiątkę. Robot K-2SO wprowadza do filmu tak potrzebne poczucie humoru. Każde jego pojawienie się na ekranie ożywia historię i wzbudza wybuchy śmiechu. Po ubiegłorocznym chybionym pomyśle z piłeczką BB8, tym razem postęp jest „kosmiczny”. Nawet kultowe roboty z pierwszych serii pokazane na kilka sekund wydają się być tym razem usatysfakcjonowane.

Nawiązań do kultowych, dla fanów, postaci jest zdecydowanie więcej.
Ale chyba najwięcej emocji wzbudzi pojawienie się samego Dartha Vadera. Pojawia się on nie tylko epizodycznie i sceny z nim sprawiają najlepsze wrażenie w całym filmu (oprócz tych z K-2SO).

Lord Vader
Łotr 1. Gwiezdne wojny - Historie – Lord Vader
fot. Materiały prasowe

Łotr 1jest takim daniem zastępczym dla fanów Gwiezdnych Wojen.
Wypełnia pewną lukę i na kilka miesięcy ich zadowoli. W przyszłym roku do kin, oczywiście w grudniu, ma wejść ósma część serii i zapewne w tym tempie takie półprodukty jak „Łotr” zostaną zapomniane.

Ocena 5/10


Łotr 1. Gwiezdne wojny – historie.
Polski zwiastun

15 grudnia 2016 00:09
[fbcomments]