0

Łukasz Drewno

Łukasz Drewno oddający w 1624 Warszawę pod opiekę Najświętszej Marii Panny i świętego Benona na rysunku Bolesława Podczaszyńskiego (26 lipca 1852 r.) Fragment. Źródło Polona.pl
Łukasz Drewno – oddający w 1624 Warszawę pod opiekę Najświętszej Marii Panny i świętego Benona na rysunku Bolesława Podczaszyńskiego (26 lipca 1852 r.). Fragment.
fot. źr. Polona.pl

O klęsce zarazy i burmistrzu powietrznym Warszawy opowiada prof. dr. hab. Andrzej Karpiński z Towarzystwa Miłośników Historii w Warszawie.

Felieton pod wspólną nazwą: Stolica historii. Przedstawiają członkowie Towarzystwa Miłośników Historii w Warszawie, które są już od ponad półtora roku emitowane w każdą sobotę, w nieco skróconej wersji, w Radiu Kolor.

Podcast Radia Kolor jest pod tekstem.

Z cyklu:

Stolica historii. Przedstawiają członkowie
Towarzystwa Miłośników Historii w Warszawie.
Logo Towarzystwa Miłośników Historii

Odcinek LIX:

Łukasz Drewno

Opowiada prof. dr. hab. Andrzej Karpiński

W XVI-XVIII wieku epidemie chorób zakaźnych, zwłaszcza dżumy, co kilka lat nękały mieszkańców ówczesnych ośrodków miejskich Rzeczypospolitej. Dotyczyło to również Warszawy, gdzie szczególnie groźne zarazy miały miejsce w latach 1569-1572, 1600-1606, 1624-1625, 1652-1663 i 1708-1712. Bohaterem walki z dżumą z lat 1624-1625 był warszawski aptekarz i urzędnik miejski Starej Warszawy Łukasz Drewno, który w czasie tej klęski pełnił funkcję tzw. burmistrza powietrznego.

Urząd ten tworzono ówcześnie w większości dużych miast Korony i Litwy, a ludzie go piastujący otrzymywali na czas danej zarazy pełnię władzy w danym ośrodku.

Łukasz Drewno oddający w 1624 Warszawę pod opiekę Najświętszej Marii Panny i świętego Benona na rysunku Bolesława Podczaszyńskiego (26 lipca 1852 r.) Źródło Polona.pl
Łukasz Drewno – oddający w 1624 Warszawę pod opiekę Najświętszej Marii Panny i świętego Benona na rysunku Bolesława Podczaszyńskiego (26 lipca 1852 r.)

Łukasz Drewno wyjątkowo nadawał się na to stanowisko, tak z racji swego zawodu (był aptekarzem), jak też doświadczenia w sprawowaniu miejskich urzędów (gminny w 1617 r., ławnik w 1620 r., rajca i wójt w 1624 r.). Urodził się on w Warszawie po 1565 r.; kształcił się w Akademii Krakowskiej, a następnie od 1592 r. kierował jedną z warszawskich aptek.

Kiedy w 1624 r. został burmistrzem powietrznym Starej Warszawy energicznie przystąpił do walki z zarazą. A wyzwania przed jakimi stanął były niemałe. Podlegali mu liczni niżsi funkcjonariusze powietrzni, w tym szafarz powietrzny, strażnicy, cyrulicy i kopacze-grabarze morowi (w liczbie 3-4), zobowiązany był też do egzekwowania przepisów przeciwmorowych, usunięcia z miasta żebraków i włóczęgów, dostarczania potrzebującym (zarówno chorym, jak też zubożałym) żywności, lekarstw i ewentualnie  pieniężnych zapomóg oraz organizacji izolatoriów morowych i specjalnych cmentarzy dla ofiar epidemii.

Plan Warszawy, ok. 1790, Autor Pierre Francois Tardieu. Źródło BUW
Plan Warszawy – ok. 1790, Autor Pierre Francois Tardieu.
fot. Źr. BUW

Plan Warszawy w wysokiej rozdzielczości do pobrania w BUW: [LINK]

Znanym izolatorium tego okresu (w Warszawie nie było wtedy stałego szpitala dla zakaźnie chorych) była Kępa Polkowska – wyspa na Wiśle położona na wysokości dzisiejszej Cytadeli, gdzie przewożono zapowietrzonych, zaś niektóre miejsca pochówków morowych znajdowały się koło kościoła św. Trójcy przy wylocie ulicy Długiej oraz koło kaplicy św. Krzyża w polu przy końcu ulicy Zakroczymskiej.

Podpis Łukasza Drewny - z wykazu jałmużny, 1630 źr. Biblioteka Uniwersytecka KUL. Fot. Kamil Frejlich
Podpis Łukasza Drewny – z wykazu jałmużny, 1630, źr Biblioteka Uniwersytecka KUL
fot. Kamil Frejlich

Łukasz Drewno musiał także dbać o bezpieczeństwo zamkniętych w mieście mieszkańców i ich majątku, stąd m. in. w kwietniu 1625 r. , z jego rozkazu powieszono czterech kopaczy-grabarzy, którzy okradali chorych i zmarłych oraz bezcześcili zwłoki pomorków.

W czasie omawianej epidemii Łukasz Drewno, który sam nie zachorował, stracił córkę, zięcia i troje wnucząt zmarłych na dżumę.

Warszawski burmistrz powietrzny sporządził też, unikalny na gruncie polskim rejestr blisko 2400 osób zmarłych na tę zarazę, od października 1624 r. do końca maja 1625 r. Stanowiło to około 10% ogółu ludności ówczesnej aglomeracji warszawskiej. Wśród ofiar był natomiast m. in. burmistrz powietrzny Nowej Warszawy Jan Bucefał oraz staromiejscy rajcy Jan Korb i Michał Fukier.

Pod wrażeniem omawianej klęski Łukasz Drewno napisał też wierszowany utwór pt. Dla Melankoliej zabawa. W następnych latach nadal mieszkał w Warszawie, gdzie w 1630 r. został nawet burmistrzem Starej Warszawy. W tymże też roku, w czasie kolejnej epidemii ciężko zachorował, ale szczęśliwie wyzdrowiał. Zmarł we wrześniu 1652 r. o został pochowany w kolegiacie św. Jana.

W 1977 r. jego imieniem nazwano jedną z ulic na warszawskim Wilanowie.

Ulica Łukasza Drewny na tabliczce informacyjnej ulicy przy skrzyżowaniu z ulicą Zapłocie w Powsinie (Wilanów).
Ulica Łukasza Drewny – na tabliczce informacyjnej ulicy przy skrzyżowaniu z ulicą Zapłocie w Powsinie (Wilanów).
fot. ZDM

Od redakcji:

Dla Melankoliej zabawa

W ten mor pod cieniem siadłszy, ach mój mocny Boże,
I w tych leciach myśl moja skrócić się nie może.
Niedawno temu barzo dość pamiętne czasy,
Jakom z młodością, swoją chodził dziwnie w pasy,
Czytałem i poety, mawiał z filozofy,
A przecieżże u mnie rozum bardzo płochy,
Przecie trafić nie mogę aby się zgadzali.
Bo jedni mędrkowali, a drudzy bajali
Jako Circes bogini głowy odmieniała.
Jako morska syrena nadobnie śpiewała.
Tak iż onem śpiewaniem marynarze spiła,
A potem je uśpiwszy marnie potopiła
Jako tu olbrzymowie po światu bujali,
A jako też Harpije za niemi latali,
Jako Atlas swą mocą, niebem wszystkiem robił,
Jako Herkules Hidrę lubo smoki pobił,
Co czynią Satyrowie z koziemi rogami,
A co też Pegazowie z szkapiemi nogami,
Albo oni Chimery, oni Tantalony,
Co w obłokach latali wszędy na wsze strony;
A jako się wybłąkać z takich plotek właśnie,
Wierzmy, iż kot za uchem niejednemu wrzaśnie,
Myśląc o tem, a przecie mało z tego zbytku,
Wynaleźć człowiek może słusznego pożytku.
Owi zaś filozofy siła napisali,
A rozumy ludzkiemi prawie zamieszali,
Że i sami snadź potem tak się dorządzili,
Że w wielu trudnych rzeczach barzo zabłądzili.
A tak, jeśli nie będzie łaski Twojej Panie!
Wierę to na drugiego trudne rozeznanie.
Więc że modro powietrze lata powiadają.
Księża, dziadowie, baby często je widają,
Wsitko to u mnie dziwno, aż mi włosy wstają,
Zamyśliw o nie siedzę a w dzwony srząkają,
I tak w myślach stroskany, uśpiony przez chmurę,
Śniło mi się, a jam wszedł na wysoką górę,
I widziałem inszych dość, pod cieniem siedzące,
Narzekając na ten świat okrutnie płaczące,
A oni łamią ręce srodze narzekając,
Z onej góry żałośnie aż w sam dół patrzając,
I widziałem na ziemi ano się lud wali,
Starzy, młodzi, bogacze, wielcy i też mali;
Taczają się korony, padgją infuły.
Z kapłańskiemi birety walają się stuły,
Lecą proporce, tarcze, podle nich pobici.
Oni zacni rycerze sławnie znamienici,
Doktorowie ćwiczeni, aptekarze z niemi,
Cyrulicy, balwierze, odmiana nie mieni.
Dziatki, panny i panie, nadobni młodzieńcy,
Taczają się główki ich po ziemi i z wieńcy.
Pisarze, prokurachy i rymopisowie,
Z teologi jednako, a któż to wypowie?
Między niemi biegając niewiasta odrana.
Chuda, blada, straszliwa, szpetnie oszemlana,
A w ręku marną kosę tak straszliwą nosi,
Że ją one nędzniki juko trawę kosi.
Pojrzałem, a ono wsze miasta pusto stoją,
Zwierzęta się biegając nikogo nie boją,
Psy wyją, bydło ryczy, słysząc włosy wstają,
Jakież głosy żałosne ze wszech stron powstają?
We trzcinie bączy huczą, a puchacze w lesie,
Że się aż pod obłoki głos straszliwy niesie,
Trącają się o lasy, a nazad wracając,
Jakoby dwaj wołali, więtszy strach dawając,
A głosu człowieczego nigdzie z żadnej strony
Już tam było nie słyszeć, tylko same dzwony.
Ocknąłem się strwożony, napoły zemdlony,
Przejrzę, pięcioro dziatek widzę podle żony,
I spytam: długomli tu odpoczywał głową
W zaśnieniu? mężu miły! rzekła własną mową,
Z godzinać, lecz mi dziwno barzo spiku twemu,
Z kim gadanie twe przez sen? aże mię strach w domu,
Co za żałość w sercu twem i stroskanej głowie?
Niech wiem, pilno cię proszę, w twej zwyczajnej mowie,
I o co się frasujesz w twoim odpoczynku,
Opowiedz, proszę mile, daj to w upominku.
I tak co we śnie było onej spowiedziawszy,
W tem słowa rzekł: „ucieszna żono! zapłakawszy,
O nędzny nasz żywocie! marna bańko szklana!
Co się tu zawzdy błyszczysz jako malowana,
Która maluczkim wiatrem zachwiawszy się spada,
A potem w marnych śmieciech, już na wieki siada,
Piękna farba na wierzchu, wewnątrz gorzkość przykra.
Tak to na nas zakryła samołówka chytra,
Równo gdy jako kwiatek zakwitnie w południe,
Więc tu nadobnie pachnie i patrzeć nań cudnie,
Ale po chwili ujrzysz uschnąwszy się jeży,
A z marnemi śmieciami podlw goni leży.
Także i my nędznicy pięknie się świecimy,
Jako kwiatki na polu, gdy się ubierzemy;
Patrzaj tego po chwili, a on farbę mieni,
Niedawno był rumiany, a już się zieleni,
Jako ona marnica przykrą machnie kosą,
Alić nas do stodoły jako snopie noszą.
Owo krótka rozprawa tu nasze mieszkanie,
Jak na burzliwem morzu to pielgrzymowanie,
Jest jako dym przy ogniu, gdy się trochę świeci,
A potem się po wietrze jako mgła rozleci.
Rano kwitnął, a w wieczór żaby po nun skaczą,
Wrony klują, kokosze rozgrzebując gdaczą
O mizerna szklenico napoły stłuczona!
Która masz być po chwili we błoto wrzucona,
I czemże się masz pysznić? jaka twoja chluba?
Jeśli złoto, pieniądze, lubo droga szuba,
Wejrzysz w twój kres, długoli w tem się chlubić będziesz?
Wnet po chwili z tarcice w skrzyneczce usiędziesz.
Cóż ci pomogło srebro! cóż pomogło złoto?
Coć już teraz nie stoi i za marne błoto.
Kiedy cię mizerna śmierć tak chlusnęła kosą,
leżysz w nędznej koszuli, a to insi niosą,
Już oni twoi słudzy, teraz cię dźwigają,
Jako owego karwu, co go łupić mają.
Już miasto węgierskiego, smołęć w gębę leją,
Więc wrzkomo jedni płaczą, a drudzy się śmieją,
Powiadając złycz też był, niechaj z Bogiem żyje,
Skąpiec był rychły, teraz z nas który utyje.
Gdzież one wirydarze? one twoje sadki?
Coś się po nich przechadzał, a za tobą dziatki,
Urywając po kwiatku, który pięknie pachnął;
Szpetnie cię pan Majeran po zawojku machnął,
Że leżysz jako drzewo i wonia niecudna,
Zalatuje od ciebie i trwarz barzo brudna.
Jużbyś w różanej wódce i wsitek opływał.
Nie pomożeć, byś się też balsamem umywał;
Ani kamienna wódka z mączką nie poradzi,
Woszczek, łojek, miodek, choć to pięknie gładzi,
Kamfora i z dragantem i mastyką zmieszani,
Co więc paniom pomaga, wdowom i z pannami.
O mizerny żywocie! o nieszczęsna chwilo!
I czemże się masz chlubić nędzna marna wiło
Bujając po tym świecie? jako paw gdy pierzę,
Tu ku pięknemu słońcu nadobnie rozszerzy,
A potem go wnet ujrzysz odartego marnie.
Jeden mięso obraca, drugi pierze garnie.
Omnia sunt hominum tenui pendentia filo,
Na jawiem się przypatrzył co na myśli było.
Ano nasze sąsiady słudzy moi niosą.
Których omylna goła podcięła swą kosą
Dziatki jem Pan Bóg pobrał przed ichże oczami.
Starzy, młodzi padają jak widziany sami,
Już się ich pochowało w grób ze dwa tysiące,
A do tego zaś czasu dusze stękające.
Ubodzy pod murami pod wały stękają,
A drudzy po ulicach prędko umierają.
Ciało ach! na mię wzdryga a jeżą się włosy,
Od takiej mi żałosnej i smętnej rozkoszy,
A toć jest ta przyczyna iż tą kosą marnie,
Ta sprosna okrutnica wszystkie stany garnie,
I tąmem się zasnąwszy troszeczkę był strwożył.
Proś Boga, abym jeszcze tu na świecie pożył,
I tę pracę odprawił co na mię włożona,
Z upodobaniem Bogu wprzód potem i doma,
U ichmościów z zasługą godną dziękowania.
Jakoż żałować nie chcę nic mego starania,
Ty się ma żono nie trwóż, do Boga wołajmy,
Jemu służmy od Niego pociechy szukajmy
i Jemu dziękujmy:

Przez pięć ran Chryste Twoje,
Dwanaście dusz i żonę moję,
Żeś zachował z łaski swojej,
Nie z żadnej zasługi mojej,
Czyniem z serca dzięki Tobie,
Żeś nas nie położył w grobie.
Po trzykroć w toni będących,
Wejrzałeś na nas proszących,
Bacz nas dłużej błogosławić,
Bym imię Twe mogli chwalić.
Amen.

Starożytności Warszawy, dzieło zbiorowo zeszytowe, 1854, wydawane przez Aleksandra Wewjnerta. Początek na stronie 300 pliku PDF (s. 286-292 w oryginale).  [LINK]

Andrzej Karpiński

Prof. dr hab. Andrzej Karpiński z TMH. Archiwum Autora
Prof. dr hab. Andrzej Karpiński – z TMH.
fot. Arch. Autora

Polski historyk, profesor nauk humanistycznych.

Emerytowany pracownik Instytutu Historii Polskiej  Akademii Nauk i Instytutu Historycznego (obecnie Wydziału Historii) Uniwersytetu Warszawskiego.

Urodzony 18 września 1950 r. w Gliwicach.
Studia historyczne ukończył na UW w 1973 r.
Doktorat obronił w 1978 r., a habilitację uzyskał w 1996 r.
Tytuł naukowy profesora otrzymał 2002 r.

Przez wiele lat pełnił był prodziekanem Instytutu Historycznego UW oraz Kierownikiem Studium Doktoranckiego tegoż instytutu.

Jest członkiem redakcji Przeglądu Historycznego, a obecnie także redaktorem Rocznika Warszawskiego.

Specjalizujący się w historii nowożytnej Polski Andrzej Karpiński jest autorem kilku  monografii poświęconych m. in. problematyce klęsk elementarnych w Rzeczypospolitej w XVI-XVIII w. (epidemie, pożary),
ponad 100 artykułów naukowych i  popularnonaukowych oraz wielu recenzji.

Jest członkiem Towarzystwa Miłośników Historii od ponad 40 lat.
Obecnie jest wiceprezesem TMH.

Podcast Radia Kolor

3:49 min.

(kliknij logo)Radio Kolor - Logo

O zarazach w Warszawie opowiadał również dr Adam Tyszkiewicz w VI odcinku cyklu: [LINK]

Zobacz też inne odcinki cyklu:

  • Lista odcinków: [LINK]
4 lutego 2024 09:00
[fbcomments]