0

Avengers: Wojna bez granic

Avengers: Wojna bez granic – Thanos
fot. Mat. prasowe

Seria Marvela doszła do ściany. Zebrała więc wszystkich bohaterów aby przez dwie i pół godziny w „Wojnie bez granic” bić głową w mur.

Nie ma w uniwersum Marvela chwili spokoju. Światu zagraża Thanos, wyróżniający się głównie pomarszczoną brodą. Zbiera różnokolorowe kamienie, a jak już nazbiera to stanie się coś złego. Na tyle złego, że aby temu zapobiec w szranki staje cała plejada, która do tej pory została przez studio Marvela wymyślona: do Avengersów (Iron Man, Thor, Hulk, Kapitan Ameryka, Spider-Man, Czarna Wdowa) poprzez Strażników Galaktyki aż po Czarną Panterą. Co za dużo, to niezdrowo? Niestety TAK.

Może dla fanów tego rodzaju filmów (a może dla maniaków komiksów) to raj i okazja do wielu odniesień z poprzednich odcinków. Brak lub nawet niepełna znajomość serii istotnie jednak ogranicza przyjemność oglądania „Wojny bez granic”. Sama w sobie jest bowiem filmem niezrozumiałym, a może nawet irytującym. Co chwila pojawiają się jakieś nowe postacie, które siłą rzeczy po kilkunastu minutach muszą ustąpić pola kolejnym.

Co gorsza nikt z nich nie ma za bardzo pomysłu na udaremnienie chytrego planu Thanosa, a nadciągające nieszczęście wydaje się nieuchronne. Trudno w takiej sytuacji emocjonować się kolejnymi konfrontacjami, będącymi w istocie zwykłym mordobiciem, tyle że perfekcyjnie doprawionym efektami specjalnymi. Patetyzm (Avengersi) miesza się z poczuciem humoru (Strażnicy Galaktyki), a efektowna scena bitewna nieuchronnie przypomina filmy z całkiem innej, równie kasowej serii.

W tym całym chaosie wyróżnia się co najwyżej Czarny Charakter. Thanos jest wyrazisty, obecny w fabule od początku do końca, jako jedyny przykuwa uwagę wzbudzając zainteresowanie. Tak bardzo, że to jemu można z czystym sercem kibicować, szczególnie że zaczyna rozsądnie uzasadniać swoje niegodziwe plany. Pojawiają się tutaj całkiem znajome tematy: przeludnienia, ograniczoności zasobów naturalnych, potrzeby oczyszczenia gatunku. Nawet jeżeli Thanos pozostaje negatywną postacią, to jest to najlepszy Czarny Charakter ze wszystkich filmów serii i rządzi pod każdym względem w „Wojnie bez granic”.

Pod względem realizacyjnym mamy to samo, co w poprzednich filmach Studia Marvel, tyle …. że dwa razy więcej. Warto wybrać się do dobrego kina, na wersję trójwymiarową, bo atrakcji jest wiele. Nawet za wiele, bo momentami głowa boli od hałasu, wybuchów i demolki. Tak naprawdę dobre kino zaczyna się pod sam koniec, gdy to wszystko cichnie, rozpływa się w powietrzu. Całe zamieszanie, zaangażowanie tylu postaci nabiera wówczas sensu, ale żeby do tego dotrzeć, trzeba przemęczyć się prawie dwie i pół godziny. Czy to wysiłek do przełknięcia dla widza nie gustującego w tego rodzaju produkcjach? Raczej wątpliwe. Trudno się zachwycać nawet tak bardzo efektowną produkcją, gdy niezbędna jest znajomość kilkunastu wcześniejszych filmów, a może i lektura komiksowych przygód bohaterów.

Dlatego też, pomimo sukcesu frekwencyjnego i kasowego, najnowsza produkcja Marvela nie zostanie na dłużej zapamiętana. W takim razie może i szkoda, że nie jest ostatnią. Takie bicie głową w mur może się skończyć tylko jednym – rozbiciem głowy. A to akurat pasuje do wydźwięku „Wojny bez granic”.

Zwiastun:

30 kwietnia 2018 22:55
[fbcomments]