Roman Soroczyński dzieli się swoimi wrażeniami z pierwszego weekendu XV Festiwalu Kultury Żydowskiej.
Za nami pierwszy weekend XV Festiwalu Kultury Żydowskiej, znanego pod nazwą Warszawa Singera. Obydwa dni (25. i 26. sierpnia 2018 roku) przyniosły mnóstwo atrakcyjnych wydarzeń w wielu miejscach. Jak wszyscy widzowie, musiałem dokonywać wyboru. Chciałoby się mieć tylko takie problemy. Chociaż … przedstawiciel Fundacji Shalom, Jacek Lasok, powiedział mi, że … organizatorzy Festiwalu nie znają słowa „problem”. Co tu kryć, podoba mi się takie podejście.
Można odnieść wrażenie, że tego słowa nie zna również Sława Przybylska. Każdy występ znakomitej Wokalistki przyprawia mnie (i nie tylko mnie) o dreszcze. Podczas koncertu Razem z Braćmi, zorganizowanego w Teatrze Kwadrat, role Braci pełnili znakomici muzycy: Janusz Tylman (fortepian) i Marek Wroński (skrzypce). Pani Sława, która debiutowała w 1956 roku, zaimponowała mi niezwykłą ruchliwością i doskonałą pamięcią. Większość utworów stanowiły tradycyjne pieśni i piosenki w języku jidysz oraz hebrajskim, a Artystka prezentowała – często wierszem – ich tłumaczenia (między innymi Jerzego Ficowskiego) i przybliżała ich tło. Interpretacje były wzruszające, a na mnie największe wrażenie wywołał, pochodzący z 1932 roku, utwór Majn sztetełe Bełz (Moje miasteczko Bełz) autorstwa Jacoba Jacobsa i Aleksandra Olshanetsky’ego. Znalazły się też utwory w języku polskim, a wśród nich Tak jak malował pan Chagall ze słowami Wojciecha Młynarskiego i muzyką Leopolda Kozłowskiego. Wykorzystując krótką nieobecność Artystki na scenie, Janusz Tylman poinformował widownię, że Sława Przybylska chce wczuwać się w atmosferę wykonywanych utworów i dlatego osiągnęła biegłą znajomość obydwu języków. Mało tego! Ponieważ lubi podróże na południe Europy, nauczyła się hiszpańskiego i portugalskiego! Czyż można dziwić się, że widzowie na stojąco, bukietami kwiatów (w tym słonecznikami, które są symbolem tegorocznego Festiwalu) dziękowali Artystce za piękny występ?
Burzą braw zakończył się także występ Jazz Bandu Młynarski – Masecki. Muzycy przypomnieli utwory z albumu Noc w wielkim mieście, który – przypomnijmy! – uzyskał status Platynowej Płyty. Jeden z liderów, a zarazem wokalista zespołu, Jan Emil Młynarski, dzielił się ze słuchaczami różnymi ciekawostkami. Przypominał między innymi sylwetki Andrzeja Własta – autora około 2 tysięcy tekstów piosenek, Henryka Własta – znakomitego kompozytora i pioniera jazzu w Polsce, oraz Adama Astona – jednego z najpopularniejszych piosenkarzy dwudziestolecia międzywojennego. Zespół ma bardzo interesujący zestaw instrumentów dętych.
Obok dwóch saksofonów altowych (Tomasz Duda i Michał Fetler) gra saksofon C melody (Jarosław Bothur), którego brzmienie jest o oktawę niższe od zapisu nutowego. Duży podziw wzbudzała żwawość Piotra Wróbla, grającego na olbrzymim suzafonie – instrumencie, który po potencjalnym „rozwinięciu” mógłby osiągnąć długość siedmiu metrów bieżących. Okazało się też, że perkusja, na której znakomicie grał Jerzy Rogiewicz, nosiła kiedyś nazwę … jazz. Stąd wszystkie przedwojenne zespoły, które posiadały perkusje, nazywano jazzowymi. Nad warstwą muzyczną zespołu czuwał, przy pianinie, Marcin Masecki, który na nowo zaaranżował przedwojenne przeboje. Wychodzący z Teatru Kwadrat widzowie z wielkim uznaniem komentowali grę „całym ciałem” znakomitego muzyka. A i Jan Młynarski dał popis swoich umiejętności gry na instrumentach perkusyjnych oraz na mandolinie. Być może był to akurat instrument przekazany młodemu artyście przez rodzinę Stanisława Grzesiuka.
Między jednym a drugim koncertem miałem możliwość wysłuchania ciekawej dyskusji w ramach Żydowskiego Salonu Literackiego. Bohaterką pierwszego spotkania była Krystyna Gucewicz – autorka książki Notes Krystyny Gucewicz czyli Fołtyn w śmietanie. Żarty, fakty, anegdoty. Bohaterowie książki – to kilkaset osób znanych z telewizji, z radia i ze sceny teatralnej. Podczas rozmowy, prowadzonej przez świetnie – jak zwykle – przygotowanego Remigiusza Grzelę, autorka zdradziła niektóre kulisy jej powstawania.
W tym samym czasie przy ulicy Waliców funkcjonowało Okno na Waliców – przedsięwzięcie poświęcone wielokulturowej historii tej ulicy. Mieszkali tam poeta getta, Władysław Szlengiel i kantor Menachem Kipnis. Front kamienicy przy Waliców 14 został zniszczony w czasie Powstania Warszawskiego przez niemieckiego „goliata” i do tej pory dom nie został odbudowany. Tragiczne, ale jakże wspaniałe, świadectwo historii!
W niedzielę zdecydowałem się na dwa przedsięwzięcia. Pierwsze z nich – to koncert Canto Del Mondo, w którym wystąpiła dwójka młodych wiedeńczyków: śpiewająca Jasmin Meiri-Brauer i grający na gitarze Jannis Raptis. Zaprezentowali oni różnorodny, muzyczny świat judaizmu, w którym znalazły się zarówno pieśni klezmerskie i sefardyjskie, jak i tradycyjne utwory chasydzkie.
Drugim wydarzeniem był spektakl Hana’s Suitcase (Walizka Chany) w wykonaniu Teatru Nephesh z Izraela. Akcja toczy się wokół walizki przekazanej przez Muzeum Auschwitz do Centrum Holokaustu w Japonii. Niby niepozorny przedmiot inspiruje młodych ludzi do poszukiwań historii dotyczącej jej właścicielki. Widzowie co chwila obserwują inną rzeczywistość: współczesną w Japonii i wojenną w Theresienstadt – mieście przemienionym w wielkie getto i obóz tranzytowy. W tle pojawiają się tory kolejowe, po których przemieszczają się kolejne transporty, oraz bramy i rampy obozu koncentracyjnego. Dociekliwi Japończycy docierają do jednej z osób z tamtych tragicznych czasów. Czy była to Chana? Nie zdradzę. Mam bowiem nadzieję, że Teatr Nephesh ponownie przyjedzie do Polski z tym spektaklem i wówczas zechce go obejrzeć jeszcze więcej osób.
Każdy festiwal ma swoją inaugurację. Nie inaczej jest w przypadku Festiwalu Kultury Żydowskiej. Wprawdzie nie dotarłem na nią, ale warto zaznaczyć, że tradycyjnie był to koncert kantorów. Tym razem byli to bracia Yaakov i Shulem Lemmer, którym towarzyszył pianista Menachem Bristowski oraz chór kantoralny Kolot Israel pod dyrekcją Yakova Rotnera.
Co wydarzyło się podczas następnych dni XV Festiwalu Kultury Żydowskiej? O tym następnym razem.