O klasyce literatury jidysz Szołema Alejchema, w Teatrze Żydowskim, opowiada Rafał Dajbor.
Po Wielką wygraną autorstwa klasyka literatury jidysz, Szołema Alejchema (którego setna rocznica śmierci minęła w 2016 roku) powojenny polski Teatr Żydowski sięgał czterokrotnie, w latach 1951 (pod tytułem „200000”), 1964, 1972 i 1985. Sztuki tego autora są bowiem wyjątkowo „teatralne”. Zawarte w nich przesłania nie tracą na aktualności, a do tego zaludniają je postaci z krwi i kości, co sprawia, że aktorzy grający w sztukach Szołema Alejchema, mówiąc kolokwialnie, „mają co grać”.
Dziesiątego marca 2017 roku „Wielka wygrana” pojawiła się na afiszu Teatru Żydowskiego w Warszawie po raz piąty. Choć w zasadzie należałoby rzec, iż jest to raczej przedstawienie oparte na tekście „Wielkiej wygranej”, o czym realizatorzy przedstawienia uczciwie informują zapowiadając swój spektakl jako „komedię muzyczną inspirowaną sztuką Szołema Alejchema”.
Ironia całej tej historii polega na tym, że gdyby nie zachciało mi się tej cholernej Wielkiej Wygranej zapewne jeszcze bym żył. A tak – jak domyśli się inteligentny widz, którego czujnej uwadze nie umknie ni szczegół, ni pył – trup ze mnie jak się patrzy…
– tak rozpoczyna swój otwierający sztukę monolog ubogi krawiec Szymełe Sorokier, główny bohater spektaklu.
Ubogi, ale tylko do pewnego momentu. A ściślej do chwili, w której wbrew zaklęciom małżonki postanawia zagrać w Totolotka. Traf chce, że to w jego ręce wpada tytułowa Wielka Wygrana. I wtedy cały jego uporządkowany i spokojny świat staje na głowie. Małżonka wpada na „genialny” pomysł, by zatrudnić projektanta mody i zacząć szyć ubrania pod wymagania snobistycznych, bogatych klientów. Dobiegająca trzydziestki córka nagle przypomina sobie, że nie przeżyła okresu buntu, bo jaki był sens buntować się przeciwko rodzicom-biedakom? Co innego pogardzać rodziną bogatą, zwłaszcza, gdy samej się z tego bogactwa czerpie. Sam Szymełe, choć próbuje zachować w tym wszystkim zimną krew, postanawia stać się właścicielem cyrku…
Autorzy przedstawienia (scenariusz napisała Marta Guśniowska, reżyserem jest Tomasz Szczepanek) stawiają sobie za cel podjąć refleksję nad tym, co robi z nami zarówno ubóstwo, jak i wzbogacenie się.
Pytają, czy w biedzie da się zachować godność, a w bogactwie – pozostać człowiekiem przyzwoitym i wrażliwym na innych. Co takiego ma w sobie pieniądz, że przestajemy przezeń widzieć drugiego człowieka? I czy zawsze musi być tak, że bycie biednym oznacza wegetację i brak wszelkich możliwości, a bycie bogatym wyzuwa człowieka z ludzkich odruchów? A może to jednak nie takie proste? I to nie pieniądz robi z nas pozbawionych człowieczeństwa egoistów, ale my sami się nimi stajemy? Każdy z nas bowiem jest kowalem swojego losu i szczęścia.
Te filozoficzne pytania nie pozbawiają przedstawienia wszelkich cech, jakie powinna mieć muzyczna komedia. Są więc zabawne i wpadające w ucho piosenki (muzykę napisał Igor Przebindowski), szybka akcja, a także czytelne aluzje do współczesności, także i tej politycznej. Wszystko to sprawia, że widzowie doskonale się bawią.
W przedstawieniu biorą udział: Marek Węglarski jako krawiec Szymełe Sorokier, Barbara Szeliga jako jego żona oraz Małgorzata Trybalska w roli ich córki, a także Joanna Przybyłowska, Monika Soszka, Marcin Błaszak, Piotr Chomik, Rafał Rutowicz i Piotr Wiszniowski grający po kilka ról.
Scenografię i kostiumy (bardzo zresztą pomysłowe i zabawne) opracował Paweł Cukier, zaś choreografia to dzieło Aleksandry Dziurosz.