0

Walerek, Baśka i krokodyl

Dryndziarz bez reszty
Dryndziarz – bez reszty
fot. Franciszek Kostrzewski (1899)

Janusz Dziano, tym razem, opowiada historię rodem z Młynarskiej ulicy o kumatej kobyłce i cwancykowatym Walerku z Młynowa.

Matematycznie rzecz ujmując, koń cztery nogi posiada. Bo tak go matka w naturze obdarowała i kropka. Ponieważ życie jednak figle płatać potrafi, posłuchajcie mojej opowieści.

Był kiedyś koń, a konkretnie do sprawy podchodząc kobyłka, która teorię ową na pośmiewisko wystawiła i zadrwiła z utartych opinii. Baśka miała na imię.
Dumne zwierzę, w kasztanowej maści, z białą strzałką na wysoko podniesionej głowie. Duma rozpierała nie tylko owe cudo ale i jej właściciela. Walery mu było z pierwszego. O drugim nigdy nie wspominał bo słabą miał głowę, i aż tak daleko w swych opowieściach nie docierał.

Walerek i Baśka tworzyli duet , jakiego stara Wola poznać wcześniej okazji nie miała. Wytrwali w pracy, formalnie znający swój fach, rozumieli się bez jednego słowa. Znaczy się Baśka bardziej małomówna była, choć Walerek znał każde jej parsknięcie. Jak sam zresztą mawiał pośród znajomych …

 Wolę mojej Baśki parskanie jak inszej panny Basieńki gadanie.

I coś w tem głębszego było bo ferajna, choć po chwili, kiwała potakująco głowami z wyraźnem i odkrywczem zrozumieniem.

Kasztanka znała każde słowo, spojrzenie czy gest swego patrona. Znała do tego stopnia, że był on jedynym, który w chomąto i wędzidło mógł ją wyposażyć. Kiedyś , gdy w cyrku jeszcze pracowała, podpatrywała inne koniki w mozolnej nauce i codziennych ćwiczeniach. A choć to co robiła, po odkupieniu jej ze świata artystycznego, nie przypominało życia gwiazdy areny … pewne zachowania przyjęła jak swoje.

Wozak Walery Majcherek, bardzo był zdziwionym, gdy dnia pierwszego, po rozstaniu się ze sporą gotówką na zakup konia, typowy dla zwierzęcia zestaw chciał jej na łeb koński zarzucić. Krótkie parsknięcie ostrzegawcze, sokole spojrzenie, błyskawiczny strzał kopytem w piersiowe klatkie a potem krótki lot woźnicy na sękate deski, prowizorycznej jeszcze stajni. To był bolesny sygnał ale na tyle zrozumiały, że podszedł do klaczki bardziej po gospodarsku.

Ożeż ty … W uzde szarpana pociągowa kanalio. Jak ci zadek batem przećwicze to wnet zarejestrujesz, jaką role w mojem życiorysie przeznaczenie ci zapisało.

Ponowne parsknięcie i trząchnięcie przecząco łbem, dało mu wyraźny znak. Kobyłka jest inszego w tej kwestii zdania i jeździć po karku sobie nie da.

Takaś harda? Czekaj no ty, już ja cię w trymiga obłaskawię …
Spokojna twoja baśka.
Hmm … Baśka? No taaak!
Widzisz koński łbie, już znasz imię swoje. Od dziś dnia jesteś Baśka i szlus!
Zadowolniona? Milczysz, więc przyjmuje to za absolutne zgode.

I wyszedł, pozostawiając kasztankę w sporym zaskoczeniu na pysku wymalowanym.

Wracając tego wieczora z Młynarskiej, gdzie miał w obyczaju kufelek jasnego przed snem zdegustować i kapusty na świńskim uchu na ruszt wrzucić, napotkał kolegę swego i dobrego sąsiada, Pana Edzia. Ten jako fachman w końskiem obyciu mocno oblatany, po wysłuchaniu relacji skopanego Walerka, zawyrokował z miną doszczętnego znawcy czworonożnych zachowań.

Wisz co ! Może do niej bardziej po ludzku podejść trzeba. To cyrkówka i z salonowem obyciem więcej mniała niż z batem i dyszlem. Jak do kobity z nią wyższa konieczność. Zagadaj, bez nerw i nagłej złości. Może to coś da a może i nie ale … spróbować można a nawet trzeba.

I tak od tamtej pory rozmawiali ze sobą. On ciepło i bez nerw, klepiąc ją po karku, ona bez kopnięć, rżenia i trząchania łbem.

Po kilku miesiącach tworzyli najbardziej zgrany zespół nie tylko na Woli ale i na Ochocie a z czasem nawet w śródmiejskich rejonach naszego miasta. Baśka pojętna była, bardziej niż niejedna, dwunożna imienniczka.

Wspólna mozolna praca przyniosła profity. Za zarobione pieniądze woźnica rozbudował stajnię przy Górczewskiej i dokupił nową platformę do rozwożenia towarów. Nabył kolejnego konia i zatrudnił bratanka swego Julka. Sam pozostał jednak wierny Baśce, i z nią w zaprzęgu ciągnęli swój życiowy wózek.
Kobyłka miała swe osobliwe przyzwyczajenie. Gdy pod wieczór kończyli pracę, w drodze powrotnej zajeżdżali pod restaurant pani Gieniuchny przy ulicy Młynarskiej.

Ona dostawała worek z legularnem ziarnem, on zaś płukał gardziołko, mocno nadwyrężone całodziennym znojem. Wyborny Haberbush koił trudy pracowitego dnia i dawał błogie uczucie należnego odpoczynku.

Baśka stojąc na dworzu, okryta długą , ciepłą derką i zajadająca swoje końskie frykasy, podnosiła tylnie nogie do góry i z daleka wyglądała jakby jednej jej brakowało. No takie miała babskie maniere.

Podkrochmalona klyjentela przechodząc obok , często w głowę zachodziła, jak koń na trzech nogach w sposób formalnie normalny może tak pracować ?

Walery z miną dumnego pawia z Łazienkowskiego Ogrodu, opowiadał wtedy o tragicznem wypadku, jakiego nieszczęsna Baśka w cyrku pracując doświadczyła. O szalonem w zwierzęcej wściekłości krokodylu, który tak dziki parol na zgrabne nóżkie kobyłki zagiął, że ni jak treser z obłędu wyrwać go nie potrafił. Wprost istne fiksum dyrdum. Krytycznego poranka, potwornem uderzeniem z ogona klatkie swe otworzył, tercet linoskoczków okrutnie poturbował, człowiekowi gumie rączkie w trzech miejscach złamał, a tresera swego w depresje ciężkie wprowadził i w zaślepieniu oraz przy apetycie okrutnem, nogie kobyłce w opętaniu odgryzł. Pół cyrku go goniło w szalonem pędzie, a on ze zdobyczą w paszczy do klatki uciekł i tak długo ogonem drzwi trzymał aż pożarł zdobycz w całości.

Słuchacze w napięciu wąsa podkręcali, ze współczuciem ogromnem nad losem końskiem biadolili a na koniec angielkie Żytnióweczki Walerkowi w podzięce stawiali. Za ludzkie serce wobec zwierzęcia pci żeńskiej, oraz w kondolencji nieutulonej nad utraconą kobylą nogą. Bo to coraz mniej ludzi na tem świecie, tak jak wozak, na cudze krzywde wrażliwyszych.

Po dodatkowych toastach na pohybel wrednym krokodylom, a także inszem dzikiem bestiom, legularny pion ciężko utrzymać było. Wytaczali się zgodnie przed lokal pani Gieni, by pokłon, tak ciężko przez los okaleczonej, kobyłce złożyć. A wtedy … Dochodziła do głosu natura prawdziwego mężczyzny, pod ankoholem będącym w ilości jedynie sensownej.

Czy ten bidny koń, uciągnie tak wielki i sakramencko ciężki wóz?
Eee … Stawiam piątaka, że bidula rady nie da.
Pan dajesz piątaka ? Ja dyszkie stawiam, że prędzej pączków gorących narżnie niż na cal z mniejsca ten dyliżans ruszy.

I tak od słowa do słowa ruszały pijackie zakłady. Skrzętnie nadzorowane rzecz jasna przez Walerka, oraz znającą scenariusz a przesiadującą w lokalu resztę okolycznej ferajny.

Wozak z łezką w oku tłumaczył, że cierpi okrutnie razem z Baśką, ale dla jej dobra i tych paru złotych, które jak wygra to wyda na wybitnego weteryniarza, duchowo ją będzie do śmierci wspierał a ona, miłością prawdziwą go darząca, nie odmówi mu piekielnego wysiłku.

Zwierzyno ty moja kochana!
Koniu pci nadobnej, tak bestialsko nadwyrężona przez dzikie bydle w dzień deszczowy, zrób to dla swojego Walerka bo inaczyj żal mi serce do reszty w konwulsjach rozerwie.

Cały pic polegał na tym, by worka z owsem i derki Baśce nie zabierać. Wytrenowali ten numer do perfekcji a cyrkowa przeszłość kobyłki, bardzo w tym się przydała. Po czułym klepnięciu po zadzie i znajomym geście, kobyłka ruszała tak sprytnie, że nikt w pijackim widzie brakującej nogi nie przyfilował.

Ciemno już było, wzrok mętny jak tani samogon od Jankiela na Nalewkach, więc psota zawsze prima sort się udawała. Okoliczna ferajna boki zrywała a Walerek, dumny ze swej pupilki, zbierał flote z zakładów i skinieniem głową zapraszał kumpli do środka.

No ferajna, to rozchodniaczka i za te brakujące nóżkie … siulim !

Dryndziarz - z cyklu ''warszawskie typy''
Dryndziarz – z cyklu ”warszawskie typy”
fot. Franciszek Kostrzewski (1899)

Grafika Franciszka Kostrzewskiego z roku 1899.
Z cyklu Warszawskie typy
Rozmawia klient z dryndziarzem (dorożkarzem)
– Dryndziarz, dałem ci rubla, dajno resztę!
– A czyś to pan widział, żeby porządny dorożkarz miał kiedy resztę? – To z pana jeszcze fryc!!

Grafika pochodzi ze zbioru: Eryk Lipiński, Warszawa w karykaturze, PWN 1983 r.

Od redakcji.

Dryndziarz nie był wozakiem. Dryndziarz woził z reguły ludzi, wozak z reguły towary innego typu zaprzęgiem. Nie było pod ręką odpowiedniej grafiki.

22 maja 2017 22:31
[fbcomments]