0

Koty to dranie

Fioletowy kizior - zdjęcie koloryzowane. Oryginał Sergey Okhrymenko - pexels
Fioletowy kizior – zdjęcie koloryzowane. Oryginał Sergey Okhrymenko - pexels
fot. Sergey Okhrymenko - pexels

Wspomnienia pana Józka czyli felieton warszawski Janusza Dziano.

Noc w towarzystwie koleżków, to rzecz wysoce wskazana w oderwaniu się od szarej codzienności. Było jak zawsze pośród ferajny, miło i z humorkiem. Wspomnienia jakże pięknych, choć minionych już niestety kawalerskich czasów.

Legularny futrunek w osobie śledzika po warszasku i zimnych nóżek bufetowej, oraz zarówno coś dla prawidłowej strawności i zachowania zdrowotności ogólnej. Bo jak człowiek wrzuca na ruszt, to wypić musi. Wszak nie wielbłąd czy inszy dromander, co bez popitki po pustynnem piachu lata. No i tak popijaliśmy. Najsampierw no to siulim, w kielonkach, dostojnie, później na pohybel prohibicji, ORMO i milicji, w sztakankach, by rąk nie męczyć częstą gimnastyką. Czas płynął jak złoty sen. Ale wszystko co miłe, ma swój finał, niestety. A co dopiero zawartość szkła z Państwowego Monopola Szpirytusowego, w asyście szpeców od kontroli utrzymania wartości procenta. Musi odtrąbić pozgonne. Wracałem na chawirę jak zaprzęg z nieźle zabalsamowanym dryndziarzem i chabetą pod dobrą datą. Z tą jednak różnicą, że w mojem wydaniu i dorożkarz i koń szli jak klient parku sztywnych, bez absolutnej świadomości zwrokowej.

Bladem świtem strudzony dotarłem w parafie, na Wolskie przy Płockiej.
Chyba szukałem klucza od drzwi małżeńskiego gniazda, buty zawczasu zdjęte, absolutna cisza jak w domu pogrzebowem. Pełna konspirancja, co by naczelnego wodza i strażniczki domowego ogniska nie zbudzić.

Ilość kieszeni, to dla kogoś w stanie wyższej nieważkości spore utrapienie.

Nie daj się Józiu

– pomyślałem.

Nie takie przeszukiwania uskuteczniałeś i zawsze było jak trza.

Bez pantofli będąc, to jakoś tak lece na ściane, równowagie trace, wygina mię w chińskiego paragrafa. Ale nic to, znajdę łobuza. Albo klucz, albo ja!

Nagle za plecami usłyszałem jakiś dziwny dźwięk. Z pewnym trudem odwracam głowę, i co ja widzę ? Na schodach, słabo oświetlonych żarówą o podłej mocy, stoi fioletowy kot i filuje na mię złowrogo spode łba.

Uuuu … kochany … krewa.
O białych myszkach, czy inszych wężach pytonach, to już od koleżków będących pod wpływem, nie raz słyszałem. Ale o kocie w kolorze majowego Lilaka, to przypuszczam, że wątpię. Pewnikiem to tragiczna i ostateczna odsłona delirium, bo movens to już mnie wcześniej odebrało. Perlisty pot czoło zalewa, nerwowa kropla na nosie dyndu lyndu uskutecznia, no tak, dopadło i mnie. Ankoholowe przemyślenia jak zwidy piekielne szalały w łepetynie. Przyjdzie porzucić wesołą kompanię i skazać się na wieczorne audycje radiowe przy boku własnoręcznej małżowiny. Koniec świata, piekielna otchłań, ciemna mogiła, malaria, korniki. Nich to prąd nagły popieści!

Ostrzyłem wzrok na kota, on zaś przechylał złowieszczo mordkie, i jak rodzona kobita z pogardą filował na mą wyjątkowo elastyczną cielesność. Nagle usłyszałem skrzypnięcie otwieranych drzwi, i poczułem jak osobisty holownik wprowadza mię do portu. Chwała na wysokości Towarzystwu Trzeźwości, zacumowałem na dywaniku przy małżeńskiem łożu. Zdruzgotany widokiem kota w kolorze denaturatu, pełen obaw o towarzyskie przyszłość, opuściłem kurtyny oczu moich i uderzyłem w regularne kimono.

Na drugi dzień, tak coś pod wieczór, odzyskałem zdolność ruchowe i czując życiowe potrzebe, ostrożnie wstałem. Szukając pionu, na kołyszącej się wrednie podłodze, usłyszałem ciche choć nerwowe głosy zza drzwi wejściowech, mojej ślubnej i Florczakowej z piętra wyżej. A niech sobie gadają, nic tu po mnie, taka ich natura. Pełnem powodzeniem zakończyłem połączenie z królową Polskich rzek i wycofałem rufą wstecz cielesne powłokie pod małżeński tapczan. Z rana wstałem już dość rześki, choć z pyskiem pełnym piachu z Saharyjskiej pustyni. Żona szczęśliwie gdzieś się na zakupy oddaliła.

No, to małe piwko na wyrównanie życiodajnych płynów? Wyższa konieczność! Śluza od małżeńskiego portu otwarta, wychodzę z mieszkania, a tu na schodach stoi pani Adela, sąsiadka spod trzynastki. Odwróciła się do mię i…Niech to szlag jasny trafi! Na rękach trzyma fioletowego kota.

Oooo bratku, trzyma cie na cacy, delirka bez przedawnienia

–pomyślałem.

Nagle słyszę smutny głos somsiadki:

Dzień dobry panie Józefie. Pacz pan jakie fatalne wprost nieszczęście. Moja Frania kociego świerzba złapała. Weteryniarz dał jej tabletkie i cała w gencjane zmalowana. Muszę z bidulą na rękach wychodzić, bo jak stróż Wąsik wczoraj jo zobaczył, to o mało ostatecznej kity nie odwalił. Tak go przeraziła! Tylko w nocy sama wychodzi, ludzi wtedy nie wystraszy.

Zaniemówiłem! Złość luguralna we mnie wstąpiła!

O rzesz ty w wąsy szarpana Franiu! To ja tu już samobójczo abstynencje planował, w uciechach życia remament robił, a ty szlajasz się po nocy na parafii i lilowe chorobę z łajdactwa w kamienice wnosisz?

Nerw mnie podbiło, formalnie oddał bym kota na wycior do hałbicznej armaty.

Ale za chwilkie mnie olśniło, nerw odpuścił, znakiem tego nie jest ze mną tak źle. To nie delirka, to autentyczny drań futerkowiec tak mię w fatalną pomyłkie wprowadził!

I letko, z wdziękiem i aligancją, obrałem kurs na życiodajne przystań z jasnem pełnem.

W stanach gwałtownej nerwowości tylko kufelek może mężczyznę z zaświatów do życia przywrócić.

A koty? Koty to dranie!

5 listopada 2021 06:00
[fbcomments]