0

Warsaw Summer Jazz Days 2015 zakończony

Warsaw Sunmer Jazz Days
Warsaw Sunmer Jazz Days – BILL LASWELL MATERIAL AND THE MASTER MUSICANS OF JAJOUKA
fot. Jakub Jastrzębski

24. raz lipiec bezsprzecznie należy w stolicy do Warsaw Summer Jazz Days.

Polska jazzem stoi, nie da się ukryć. Jazztopad, Jazz nad Odrą, Ethno Jazz we Wrocławiu, niedawny koncert Charlesa Lloyda w Łodzi… Zdecydowanie wygrywa jednak Warszawa, organizowaniem corocznego Jazzu Na Starówce, który dla wielu jest miłą rekompensatą faktu, że bilety na jazzowe koncerty często kosztują zawrotne sumy.

Jednak lipiec bezsprzecznie należy w Stolicy do Warsaw Summer Jazz Days – festiwalu organizowanego już od 1992 roku przez AdamiakJazz. W tym roku, po raz dwudziesty trzeci, praskie SOHO zamieniło się w stolicę światowego jazzu.

Warsaw Sunmer Jazz Days
Warsaw Sunmer Jazz Days – JASON MARSALIS VIBES QUARTET
fot. Jakub Jastrzębski

Oczywiście można polemizować z tym, czy to akurat odpowiednie miejsce do organizowania koncertów jazzowych. Wielka, chłodna hala z kilkudziesięcioma rzędami biurowych krzeseł, od lat to samo, głównie zielone i nieruchome, oświetlenie, brak oficjalnego klubu festiwalowego, w którym odbywałyby się jam session od późnych godzin nocnych (lub wczesnych porannych, jak w przypadku wrocławskiego Jazztopadu) sprawiają, że ciężko jest poczuć się realną częścią Festiwalu. Mówcie co chcecie, ale dla mnie to jedna z najważniejszych – oprócz rzecz jasna poziomu artystycznego – rzeczy w tego typu imprezach. 

Warsaw Sunmer Jazz Days
Warsaw Sunmer Jazz Days – BILL LASWELL MATERIAL AND THE MASTER MUSICANS OF JAJOUKA
fot. Jakub Jastrzębski

Na szczęście muzycznie WSJD to jak zwykle balsam dla duszy i ulga dla ciała znudzonego już nieco wszechobecną w warszawskich knajpach elektroniką (żeby nie było – uwielbiam elektronikę. Ale ile można?). Już pierwsze, czwartkowe koncerty pokazały, że słusznie warszawski festiwal jest w świecie szeroko znany, a muzycy sami zgłaszają się z propozycją wystąpienia. Na uwagę zasługuje szczególnie Giovanni Guidi Trio i Ambrose Akinmusire Quartet. Giovanni Guidi, Włoch mieszkający w Stanach, choć na swoim fortepianie  gra nieco zachowawczo i raczej nie pozwala sobie ani swoim muzykom na zbytnie szaleństwa, to jednak w mistrzowski sposób miesza estetykę quasi-sakralną i etno, powodując u słuchacza przyjemne kołysanie i relaks po całym dniu w pracy.

Zupełnie inaczej jest w przypadku Ambrose Akinmusire’a, młodego trębacza, który brzmi, jakby uczył się od samego mistrza Davisa. Nic dziwnego, że płyta, którą promował, The Imagined Savior is far easier to paint, nazywana jest przez New Yorker „absolutnie wyjątkową”. Niesamowicie harmonijne dźwięki, w których jest miejsce na popis każdego z instrumentów kwartetu – trąbki, kontrabasu, perkusji i fortepianu, pełne są jednocześnie mocy i rytmiki, jakiej – pełnej improwizacji – muzyce jazzowej często brakuje. Akinmusire powinien nawiązać współpracę z jakąś wytwórnią filmową, bo jego kompozycje idealnie odnalazłyby się w filmie Woody’ego Allena albo Gusa Van Santa.

Warsaw Sunmer Jazz Days
Warsaw Sunmer Jazz Days – BILL LASWELL MATERIAL AND THE MASTER MUSICANS OF JAJOUKA
fot. Jakub Jastrzębski

Piątek, 10 lipca,

bezsprzecznie należał do Jamesa Cartera i Jasona Marsalisa.

Nie jestem wielką fanką wibrafonu, bo jego dźwięk przypomina mi świąteczne „All I want for Christmas is you” albo inne „Merry Christmas, Everyone!”, więc do koncertu Marsalisa podchodziłam z dużą rezerwą, nawet pomimo jego pochodzenia z rodziny nazywanej Rodziną Królewską Nowoorleańskiego Jazzu. Jednak ujął mnie już od pierwszych chwil ten wysoki, z pozoru zupełnie nie pasujący do swojego instrumentu Amerykanin z krawatem dyndającym pomiędzy pałeczkami. Zaczęło się delikatnie, by nabrać później mocy i energii. A „Blues for now”, jeden z ostatnich utworów, podbił moje serce już chyba na zawsze. To jednak wciąż muzyka stricte koncertowa – słuchając jej w słuchawkach podczas podróży istnieje ryzyko, że umrzesz z nudów, choć na koncercie brzmi świetnie.

Inaczej jest z saksofonistą Jamesem Carterem i jego organowym trio. Ten skład brzmi fantastycznie wszędzie. Także w SOHO, gdzie porwał publiczność już od pierwszego numeru. W tym koncercie wszystko było dobre. Kontakt z publiką, choreografia (tak, proszę Państwa, James Carter jest z tych, którzy tańczą), energia i przede wszystkim MUZYKA. Mocne bębny, rzadko spotykane w jazzie organy i wirtuozeria Cartera na dwóch saksofonach trwały prawie do pierwszej w nocy, dostawały owacje na stojąco niemal po każdym utworze i były tym, czego zmęczony tygodniem człowiek mógł oczekiwać – pięknie zagranym relaksem dającym czystą przyjemność.

Sobotę, 11 lipca,

śmiało możemy nazwać polskim dniem WSJD.

Na początek koncerty laureatów Jazzowego Debiutu Fonograficznego 2015 Instytutu Muzyki i Tańca: znany zapewne wielbicielom reggae Patryk Kraśniewski i jego trio oraz Franciszek Raczkowski Trio. Rzeczy zupełnie od siebie różne; nieco taneczne rytmy Kraśniewskiego i wyważone dźwięki Raczkowskiego, a jednak dzięki temu współgrające ze sobą bardzo dobrze. Reszta wieczoru należała już do Krzysztofa Kobylińskiego – jednego z najbardziej znanych polskich kompozytorów i muzyków.

Najpierw Joey Calderazzo zagrał utwory Kobylińskiego w aranżacji na klasyczne trio jazzowe (fortepian, bas, perkusja). Jak możemy przeczytać na stronie Festiwalu, „trzech muzycznych indywidualistów odkrywa sonorystyczne warstwy kompozycji, podkreślające zmysłowość układów następujących po sobie dźwięków i pauz”. Później na scenie pojawił się sam Krzysztof Kobyliński ze swoją Etnojazz Orchestra, ze Stanisławem Soyką na czele. Czysta jazzowo-folkowo-słowna przyjemność, będąca bardzo dobrym zwieńczeniem sobotniego wieczoru Warsaw Summer Jazz Days, a dla mnie prywatnie pożegnaniem z Festiwalem.

W niedzielę

wygrały bowiem obowiązki i nie mogłam już pojawić się w SOHO.

Czego bardzo żałuję, bo wedle relacji obecnych, niedzielne koncerty Sly & Robbie meet Nils Petter Molvaer, Bill Laswel Material and Master Musicians of Jajouka led by Bachir Attar oraz Kołakowski:Korelus:Wykpisz, laureatów konkursu Open Jazz trzymały równy, wysoki poziom, prezentując jednocześnie trzy zupełnie różne podejścia do muzyki jazzowej.

Można się czepiać, że SOHO brakuje atmosfery, że dominujące, zielone światła nie sprzyjają odbiorze, że bilety strasznie drogie i że nie można do hali wejść z piwem czy kawą. Wystarczy jednak usiąść na jednym z tysiąca niewygodnych krzeseł, zamknąć oczy i zwyczajnie dać się uwieść muzyce, by drobne logistyczne przeszkody przestały mieć znaczenie.

Warsaw Summer Jazz Days od lat konsekwentnie buduje swój program, z roku na rok prezentując coraz wyższy poziom. 

Fotorelacja Jakub Jastrzębski

 Partner Technologiczny:

 

17 lipca 2015 18:04
[fbcomments]