0

Kątem oka: Jak zrobić sobie „kuku” – ciąg dalszy opowieści

Junak RS 125
Junak RS 125 – 1000km za nami i nadal się lubimy
fot. Dominik Kotowski

Kryzys Wieku Średniego (KWŚ). Dominik Kotowski opisuje swoją przygodę z motocyklem Junak RS125

[co było: LINK]

…wstałem skoro świt (tj. za piętnaście dwunasta) i pognałem na spotkanie…
…spotkanie z niespodzianką. 
Mimo woli nastawiłem się na motocykl „klasyczny” w starym tego słowa znaczeniu, pewnie po troszkę wynika to z faktu, iż przesiąknąłem za młodu filmami typu „Easy Rider” czy (ostatnimi czasy) „Gang Dzikich Wieprzy” – notabene idealnie w KWŚ się wpisującym. No i całkowicie świadomie nie przygotowywałem się do „zajęć”, w końcu KWŚ zobowiązuje. To miało z założenia być spontaniczne spełnianie swoich zachciewajek a nie kolejna praca! Jako, że nawet nie sprawdziłem (choć Internet kusił i wabił) cóż to za pojazdem mam powozić przez następne kilka tygodni, z niejakim zaskoczeniem przywitałem się  na parkingu, przed pewną redakcją (opisującą dość dokładnie świat motocykli – nikt się nie zorientuje, o którą chodzi zapewne)  z  RS125.

Junak dobrze radzi sobie gdy asfaltu brak
RS125 – poprzez leśne ścieżki wąskie…
fot. Dominik Kotowski

Motorek na wskroś nowoczesny w linii,  projektantowi należą się gromkie brawa. Nie wiem jakim cudem ale udało się tak wkomponować silnik i podzespoły w ramę, iż nie rzuca się tak bardzo w oczy to, że ma tylko 125 ccm pojemności. RS obiecuje swoim agresywnym wyglądem znacznie więcej niż wynikałoby to z jego danych technicznych.

Jak stwierdziła moja jedenastoletnia latorośl: Tata, masz +10 do szpanu. Efekt uboczny – działa jak płachta na byka na wszystkie małolaty, gnające po ulicach na wszelkiej maści skuterkach, motorynkach i tym podobnych „zapalniczkach na baterie”- tryb wyścigowy włącza im się automatycznie.

na wyrost, tylko prowokuje
El toro? – niestety raczej Fernando.
fot. Dominik Kotowski

Potęguje to zapewne tył motocykla, jako żywo kształtem przypomi-nający łeb byka, z nabiegłymi krwią oczyma.

 

 

Koci pysk RSa
Koci pysk RSa – symbol zwinności jak najbardziej na miejscu
fot. Dominik Kotowski

Z przodu zaś patrzą na nas kocie ślepia. Ciekawe, swoją szosą, czy te odzwierzęce  skojarzenia to świadomy zabieg projektanta. Symbole zwinności i siły? Czy tylko ja mam bujną wyobraźnię.

 

 

Ad rem.
No i tu mam dylemat. Czy opowiadać publicznie, pogrążając się tym samym całkowicie w oczach znajomych i rodziny, o dniu pierwszym „testu”? Kronikarska powinność, ech…

W skrócie.
Jeśli ktoś hołubi pod sercem motto iż to jest „jak jazda na rowerze i się nie zapomina” to jest w diabelnym błędzie. Fakt, iż nie zrobiłem ni sobie, ni komuś prawdziwego „kuku” podczas pierwszej jazdy (po circa dwudziestu coś tam latach przerwy) zawdzięczam, ani chybi, protekcji jakiegoś świętego, patrona idiotów i szaleńców. Mówiąc wprost. Mając objawy KWŚ nie spełniajmy swojej „moto-zachciewajki” spontanicznie i ulegając emocjom. By po latach wsiąść na motor, wypada ze zwykłego zdrowego rozsądku, dla swojego i postronnych bezpieczeństwa, te kilka godzin na placu manewrowym spędzić (czy choćby za stodołą po poletku pohasać). Koszt niewielki, zaś szkółek jazdy w stolicy kilka się znajdzie bez większego wysiłku.

W naturalnym środowisku
Miasto – środowisko w którym RS czuje się jak ryba w wodzie
fot. Dominik Kotowski

Nic to!-jak mawiał „Mały rycerz”. Dosiadłem zatem rumaka…, przekręciłem kluczyk… i cholera! Gdzie tu kopniak?! Nie ma. Nawet awaryjnego. Rozrusznik elektryczny. Wciskam, owszem, nie powiem, nawet gdacze. Tyle że silnik (czterosuwowy ku memu zaskoczeniu) jakoś nie ma ochoty współpracować. Ale wstyd… Bo rozumiecie. Ta scena dzieje się przed redakcją największego pisma motocyklowego w Polsce!
Po kilku próbach dałem spokój. A z obawy o wytrzymałość akumulatora (coś zegary zaczęły rozpaczliwie migotać) zaprzestałem ugniatania guziczka. Włączyłem tryb „rozwiązanie problemu”… i rozpocząłem procedurę startową. Kranik paliwa? ON. Ssanie? ON. Zapłon? ON. Rozrusznik? ON. Silnik? OFF… 
Off ku… !@#R$%!%^%! co ja tam nasłałem pod adresem matek producentów z Kraju Środka to wiem tylko ja i coś około setki przechodzących obok nas warszawiaków. Niemniej moje „modły” oraz fakt, iż przed siedzibą takiego a nie innego pisma siedziałem, szybko przyciągnął fachową pomoc. Podeszło do mnie kilku z motobractwa i dawaj! Wespół w zespół próbowaliśmy RSa odpalić. Bezskutecznie. Skończyło się na rozpaczliwej propozycji: Siadaj! Pchniemy s…a !! Na nią się oczywiście nie zgodziłem. Honor nie pozwalał!

GM1_5454Rezygnacja mnie ogarnęła, postanowiłem zostawić więc RSa i oddać się czułej i niezawodnej (!) opiece MZA. Zadzwoniłem więc do „kontaktu” i poinformowałem, iż „złom”zostawiam na parkingu i niech go sobie wetkną… W zamian usłyszałem, bym się tak nie ekscytował tylko wreszcie podniósł stopkę. Cisza zapadła krępująca. Chłopcy od Harleyów podnieśli swoje reklamówki z kanapkami i krztusząc się ze śmiechu wrócili do pracy. Na szczęście miałem na głowie „Dynię”. Opuściłem szybko przyłbicę, by rumieniec pałający niczym dzięcielina mickiewiczowska skryć, odpaliłem „kunia” (precyzując to coś z 10 „kuni”). I wreszcie! Przy ogłuszającym ryku silnika, w postawie pełnej niewzruszonej godności osobistej, oddaliłem się w bliżej nieokreślonym kierunku,  co znaczy na Powiśle.

Ryk silnika ogłusza, włosy powiewają na wietrze. Czyż to nie cudne?
Dopiero wyprzedzający mnie rowerzysta na „veturajle” uświadomił mi, że coś tu jest nie tak. Skrzynia 5-biegowa. To nie automat. Rozumiecie już mili państwo? Te kilka godzin spędzone wcześniej w jakiejś motoszkółce bardzo by mi pomogło. Zaoszczędziłoby wstydu i niepotrzebnej frustracji.

Sympatyczny
Sympatyczny – na tyle że nawet Żona Moja go polubiła i odważyła się dosiąść
fot. Dominik Kotowski

Pominę milczeniem kilka kolejnych dni, które spędziłem na nauce. Dość że spędziłem z RSem prawie dwa miesiące. Przejechaliśmy ponad 1000 km. Nie był to więc specjalnie długodystansowy „test”.  Więcej będzie można powiedzieć zapewne za rok czy dwa gdy motorek przejdzie (czego mu szczerze życzę) kolejne przeglądy serwisowe.

RS w damskich rączkach
RS w damskich rączkach – Dział „moto” redakcji w osobie Kaśki Tulej
fot. Dominik Kotowski

Niemniej RS125 CAŁKOWICIE spełnił moje oczekiwania. Niewielki i stosunkowo lekki (raptem 127 kg) Junak to świetnie się prowadząca maszynka miejska (podkreślam MIEJSKA) bijąca na głowę znane mi wcześniej skuterki. Jego zwrotność połączona z niewielką szerokością kierownicy spowodowały, że doskonale się sprawdzał w lawirowaniu miedzy samochodami w stołecznych korkach. MIASTO to jego naturalne środowisko.

Nieźle sprawdził się silnik. Z punktu widzenia portfela, wręcz świetnie. Spalanie w granicach 2,5-3 litrów spowodowało, iż zastąpił mi wszystkie możliwe środki transportu. Do tego przemieszczenie się przez cała Warszawę zajmuje od pół godziny do 40 minut. To szybciej niż metrem i prawie tak samo kosztuje. Te 10 koników wyciśniętych z 125ciu ccm jest na tyle rączych by nie doprowadzać do szału kierowców samochodów i pozwalają dość raźno odjechać spod świateł. Wiem co mówię.

Z autopsji wiem że dość mocno podnoszą mi ciśnienie jeźdźcy różnej maści „wozidełek”, którzy po przeciśnięciu się między autami, zajmują dumnie poolposition na światłach, a potem… ciągnie się za nimi sznur samochodów mających problem z wyprzedzeniem „ściganta” mknącego radosne 30 km/h.

Niemniej powiedzmy sobie wprost.
Gdyby RS był mój… w te pędy udałbym się do warsztatu „pana Miecia” i zmienił dwie rzeczy:

  1. Podkręcił silnik, by ze trzy-cztery rumaki do stajni dołożyć.
    W ruchu miejskim zgoła niepotrzebne. Fakt. 
    No ale czasem chciałoby się wyjechać z miasta. Poczuć smak swobody… czy coś w tym guście. Prędkość max. jaką zdołałem wycisnąć to 100 km/h i to po dłuższym (jeszcze dłuższym, nooo jeszczeee trochę…)  rozpędzaniu. Na „białostockiej” przybyło mi kilka białych włosów w brodzie, kilka wypadło… Te 10 KM w silniku Junaka RS125 to za mało by czuć się bezpiecznie. Trudno wyprzedzić cokolwiek cięższego a jadącego z podobną prędkością (a w sumie wszystko jest cięższe). Ucieczka przed tirem czy co gorsza PKSem jest wręcz niemożliwa. Nie pozostaje nic innego jak potulnie zjechać na „margines” gdy czuć na plecach falę powietrza rozpychaną przez te monstra.
    A to irytujące niezmiernie czyż nie?
  2. Drugi element do wymiany? Opony.
    Miałem tę „przyjemność” przejechania się RSem podczas jedynej w  sierpniu prawdziwie ulewnej ulewy. Pływałem po pasie rozpaczliwie próbując utrzymać „jednostkę” na kursie. Bardzo mi się to nie spodobało. Fabryczne gumy są be.

Wschodzące słońce tez jest ok/Ale jak już jesteśmy przy deszczu. Spotkałem się z zarzutami iż to typowy chińczyk nie mający nic wspólnego z „legendą” polskiej motoryzacji. Fakt, nie ma. Pomijam aspekty sentymentalnej natury bo te są bezdyskusyjne i oczywiste – żal iż nie jest w 100% polski i już. Niemniej pamiętam czas kiedy mój kuzyn przemieszczał się starym junkersem.  Wraz z wiosną jego ulubionym programem w tv stawała się prognoza pogody. Wieczorem zaś był obowiązkowy paciorek w intencji słonecznego dnia tak by nawet kropla rosy nie spadła na którykolwiek z kabelków instalacji. W innym razie wiadomym było że coś padnie. Woził też ze sobą bańkę. Stare porzekadło właścicieli Junaków mówiło: „Junkers nie cieknie? Znaczy, oleju nie ma”.

Odpukać w nie malowane.
Mimo ewidentnie wschodnich korzeni, widocznych zwłaszcza w wykończeniu detali i stosunkowo miękkich plastikach, RS125 nigdy nie zawiódł. Jak dotąd. Wybaczał mi też błędy jakie popełniałem. W gruncie rzeczy to idealny motocykl do nauki jazdy.

Trzymam więc za niego i markę kciuki. Dlaczego?
Ano.. Zrobił mi tytułowe KUKU. Wypalił w sercu ślad. Zwyczajnie zakochałem się w jednośladach. I już powoli zaczynam tęsknić za wiosną i nowym sezonem.

Kaśka Tulej testuje RSa

Gdy kilka miesięcy temu wpadłem na pomysł cyklu o KWŚ (Kryzysie Wieku Średniego) nie zamierzałem i nadal nie zamierzam rywalizować  z profesjonalnymi testami robionymi przez typowo motoryzacyjne redakcje. Nie specjalnie interesują mnie ściśle techniczne aspekty sprzętu. Zamiast informacji o ilości koni pod maską wolę informację o miejscu zajętym w wyścigu przez jeżdźca tychże rumaków. Takie drobne zboczenie, człek  dla mnie ważniejszy niż suche dane statystyczne. Rozmawiałem tez wcześniej z właścicielem jednego z salonów motocyklowych w Warszawie. I ku memu zaskoczeniu wynikało z jego opowieści iż większość nabywców 125tek to właśnie ludzie pod wieloma względami mi podobni. Ulegający młodzieńczej fascynacji, czy też poszukujący stosunkowo taniego motocykla jako alternatywnego środka lokomocji dla samochodu czy komunikacji miejskiej. Ludzie, którym za nic w świecie z wielu względów nie chce się poświęcać cennego czasu i pieniędzy na robienie dodatkowego prawa jazdy. Czyli wypisz wymaluj nizej podpisany. Stąd też wziął się pomysł, by taką 125kę dopaść i wrażenia z jej użytkowania opisać.

PS.

Konkurs trwa (LINK).
Katalog, smycz, breloczek do kluczy i pendrive w kształcie karty kredytowej od Junaka do wygrania.

GM1_0292

PS II.

Zbiegiem okoliczności miałem też okazję przez czas używania RSa testować jedno z dzieci Nikona, a dokładniej aparat Nikon D610 wraz z nowym standardem  AF-S 24-120mm f/4G ED VR, którym też większość tu zdjęć zamieszczonych zrobiłem. 
Sierpień był więc dla mnie miesiącem wyjątkowo przyjemnym.

21 września 2015 23:02
[fbcomments]