0

Poprawianie klasyki

Ben-Hur – reżyseria Timur Bekmambetov
fot. Materiały prasowe

W sieci kin Multikino najnowsza wersja historii Ben-Hura w reżyserii Timura Bekmambetova.

W 1880 roku amerykański pisarz Lewis Wallace opublikował swoją powieść historyczną o losach arystokraty z Jerozolimy w okresie nauczania Jezusa Chrystusa. Wielowątkowa historia przyjaźni, miłości, rywalizacji i zemsty okazała się kopalnią inspiracji dla wynalezionej kilka lat później kinematografii.

Pierwsza adaptacja powstała już w 1907 roku, którą trudno ocenić bo zachowały się jedynie fragmenty. W całości dostępny jest natomiast kolejny film niemy z 1925 roku – dwuipółgodzinny, nakręcony z ogromnym rozmachem jak na tamte lata. Uważany jest za najdroższą (podobno koszt produkcji przekroczył 6 mln dolarów, co stanowiło w tamtych czasach sumę wręcz gigantyczną) i najefektowniejszą produkcję kina niemego. Nakręconej wówczas ceny wyścigu rydwanów nie powstydziliby się współcześni twórcy efektów specjalnych. Jest wymieniany jednym tchem przez krytyków obok najważniejszego dzieła kina niemego „Narodzin narodu”.

Kolejna wersja powstała w 1959 roku i jest umieszczana w zestawieniach najważniejszych filmów wszechczasów. Film w reżyserii Williama Wylera, trwający trzy i pół godziny, otrzymał jedenaście nagród oscarowych (tyle samo co Titanic i Władca Pierścieni: Powrót Króla). Wyler każdy wątek potraktował pieczołowicie.

W 2003 roku na podstawie powieści nakręcono film animowany, a w 2010 roku zupełnie nieudany mini-serial.

Nowa adaptacja, która zadebiutowała w sierpniowym repertuarze Multikina jest dziełem kazachskiego reżysera Timura Biekmambietowa, znanego przede wszystkich z filmów „Straż dzienna” i „Straż nocna„, a także ze swojego debiutu amerykańskiego: „Wanted – Ścigani„. Nie można odmówić reżyserowi pomysłów na nową wersję. Chciał uprościć scenariusz, poprawić niektóre wątki, skrócić całość i wykorzystać współczesne możliwości efektów specjalnych. Do pewnego momentu nawet idzie to w miarę przyzwoicie: nakreślone są najważniejsze postacie historii, konflikt pomiędzy przyrodnimi braćmi jest wiarygodnie przedstawiony i może angażować widza, a dodatkowym atutem jest skrupulatne przedstawienie realiów okupacji rzymskiej w Jerozolimie i buntu zelotów.

Może jest to przypadek, ale film zupełnie traci swój urok, gdy na ekranie pojawia się Morgan Freeman. Jego postać jest zupełnie niewiarygodna, a i sam aktor bardziej kojarzy się z innymi produkcjami.

Biekmambietow wpada dodatkowo w pułapkę, którą sam sobie zastawił – skracając film kompletnie psuje zakończenie, skracając wątki i ucinając braterski konflikt w sposób zupełnie niewiarygodny dla widza.

To co jednak najbardziej rozczarowuje w najnowszej wersji „Ben-Hura” to realizacja efektów specjalnych. Już scena walk morskich na galerze jest co najmniej przeciętna, ale to można jednak jeszcze wytłumaczyć perspektywą jej ukazania z pozycji wiosłującego pod pokładem galernika. Ale już najważniejsza scena wyścigu rydwanów jest kompromitacją realizacyjną, pozbawioną jakiekolwiek napięcia i obfitująca w absurdy. Scena, która budziła emocje swoim rozmachem w wersji z 1959 roku, w wersji z 1925 roku, a kto wie czy nawet nie w wersji odległej o ponad 100 lat, w filmie kazachskiego reżysera może jedynie budzić uśmiech politowania. Widz przestaje żałować, że tym razem Ben-Hur zostaje skrócony do dwóch godzin.

Wszystkie wady tego obrazu nie powodują jednak, że zupełnie zagubiony zostaje kluczowy wątek – konfliktu przybranych braci i gehenny tytułowego bohatera oraz, będący w adaptacjach powieści Wallace tłem, obraz nauczania i rewolucyjnych poglądów pewnego cieśli, który zapoczątkuje nową religię.

Nie jest to więc tak zły film, jak wielu twierdzi, ale nie jest też tak dobry jaki mógłby być. Warto udać się do kina żeby odświeżyć tą niesamowitą historię stworzoną przez Wallace w 1880 roku, ale lepiej nie liczyć na spektakularne widowisko.

Ocena: 5/10 Ben-Hur (2016) – polski zwiastun

29 sierpnia 2016 14:28
[fbcomments]