Na ekrany kin wchodzi film, w którym główną rolę odgrywa Warszawa.
Akcja filmu, o oryginalnym tytule „#WszystkoGra”, rozpoczyna się na Moście Poniatowskiego i przez ponad półtorej godziny pozostajemy w Warszawie, mimo że bohaterzy są często myślami w Londynie. Obrazów z różnych miejsc stolicy jest całe mnóstwo: Powiśle, Most Gdański, Bulwar, La Playa, Muzeum Polin, Teatr Studio (to taki smaczek filmu w kontekście osoby reżyserki), wszechobecny widok PKiN wraz z żaglem „Złota 44”.
Oprócz Warszawy w tym filmie gra jeszcze muzyka. Największe przeboje polskiej rozrywki, głównie z lat 80-tych, ale nie brakuje także piosenek starszych, nawet przedwojennych. Wszystko w nowych aranżacjach i wykonaniach aktorów tego filmu. I tutaj zaczyna się pierwszy problem, bo nie wszyscy będą tymi interpretacjami zachwyceni.
Niestety poza Warszawą i muzyką nic już więcej w tym filmie nie gra. Fabułę z litości lepiej pominąć milczeniem. Piosenki są wpięte w scenariusz bez żadnego związku. Aktorzy poza kontrowersyjnym śpiewaniem i tańczeniem plączą się po ekranie zupełnie bez sensu.
Czy oglądanie Warszawy i przypomnienie popularnych piosenek to wystarczający powód do wizyty w kinie?