0

Zabić arbuza

reż: Zehao Gao
Zabić arbuza – Dong Yong
fot. Warszawski Festiwal Filmowy

Film o facecie, który rozmawia z arbuzem rewelacją Warszawskiego Festiwalu Filmowego.

Cao Chen (Dong Yong) hoduje i sprzedaje arbuzy przy mało uczęszczanej drodze. Jego dzień jest monotonny: nie ma wielu klientów, w południe z zupą przyjedzie żona, wieczorem odwiedzi go sołtys, który nagminnie winny jest mu pieniądze. Nadchodzi jednak dzień, który zmieni życie hodowcy, a przyczyną będzie poranna wizyta tajemniczego motocyklisty.

Akcja filmu toczy się praktycznie przez cały czas w jednym miejscu i trudno uchronić się od monotonii. Co prawda pojawiają się zwroty akcji, ale są one raczej charakterystyczne dla kina azjatyckiego: powolne i subtelne. Bohater toczy rozmowy z odwiedzającymi go osobami, ale głównie zabija nudę gadaniem do stylizowanego na głowę arbuza. Same teksty te nie są specjalnie odkrywcze, a nutka filozofii mocno zawoalowana.

Zdjęcia są kolorowe, chociaż z faktu jedności miejsca – jednostajne. Muzyki praktycznie brakuje. Aktorzy też specjalnie się nie wyróżniają. Oczywiście można się dopatrzeć klimatu, ale raczej trzeba być zwolennikiem kina azjatyckiego.

Ocena 5/10

I zapewne przeszedłby ten film bez większego echa, bo jest nieszkodliwy i miły w odbiorze, gdyby nie decyzja jury Konkursu Międzynarodowego Warszawskiego Festiwalu Filmowego, które uznało go za najlepszą produkcję tej elitarnej imprezy. Były w gronie kandydatów do tej nagrody filmy znakomite (np. gruzińskie Wyznanie, rumuńskie Urodziny, bałkański Górnik, czy szwedzki Balkan Noir), był cały zestaw bardzo ciekawych polskich produkcji (Czuwaj Roberta Glińskiego, Pewnego razu w listopadzie Andrzeja Jakimowskiego i Pomiędzy Słowami Urszuli Antonik), a wygrywa zupełnie przeciętny film, chyba tylko dlatego że pochodzi z dalekiej Azji. Na nic wymyślne scenariusze, na nic wielomiesięczny trud reżyserów, piękne zdjęcia, znakomite kreacje aktorskie, czy pomysłowy montaż. Wygrywa film, w którym przez połowę facet gada do arbuza przy nieruchomej kamerze. A reszta konkurentów musi się obejść smakiem. Cóż, widać trzeba mieć chińskie nazwisko.

Wywiad z reżyserem:

Marta Bałaga: Twój film pod wieloma względami przypomina sztukę teatralną. Jak zadbałeś o to, by jednocześnie zachował przy tym swoją „filmowość”?

Zehao Gao: Faktycznie znajdują się tu pewne teatralne elementy, ale właśnie takie było od początku moje założenie. Nie dbam zresztą o takie podziały. Bez względu na to, czy mowa o filmie czy o sztuce teatralnej, w każdym przejawie twórczości artystycznej znajdą się pewne punkty styczne. Jako twórca uważam, że każdy z nich może, a nawet powinien, znaleźć swoje odbicie w mojej pracy. Nieważne, jak to nazwiesz – ważny jest pomysł, który za tym stoi. Każdy artysta powinien o tym pamiętać.

Bohater, którego pokazujesz, wydaje się dość samotny – wciąż ze sobą rozmawia. Jednak pomimo jego izolacji, miejsce w którym pracuje jest dość przyjemne, a nastrój filmu pogodny. Takie było twoje zamierzenie?

Chciałem pokazać, jak szkodliwy może okazać się w naszym życiu system. Jak niszczy indywidualne jednostki, a zwłaszcza tych, którzy poddają w wątpliwość istniejące reguły. Wang, który na każdym kroku wykorzystuje Chena, jest produktem właśnie takiego systemu. Warunki życia Chena mogły być znacznie gorsze, a i tak wydaje się powstrzymywany jakąś niewidzialną siłą. I nawet nie zdaje sobie z tego sprawy! Dopiero kiedy poznaje tego dziwnego zbiega, nagle otwiera oczy.

Humor zawdzięczasz tu przede wszystkim żartobliwym dialogom: bohaterowie rozprawiają na przykład o „upartych” arbuzach, które nie rosną, bo uważają, że nie są równo traktowane.

Mój film jest zbudowany właśnie wokół tych dialogów. Pewnie dlatego tylu ludziom wydaje się, że to dramat. To ważne narzędzie w opowiadaniu historii. Co zabawne, podczas pisania scenariusza bardzo zainspirował mnie film Quentina Tarantino Bękarty wojny. Zwróciłem ogromną uwagę zwłaszcza na początkową scenę, w której nazistowski pułkownik [grany przez Christopha Waltza] rozmawia z farmerem. Usiłowałem zrozumieć, jak udało mu się tak gładko przejść ze stosunkowo przyjaznej atmosfery wprost w sam środek rzeźni. Wszystkie wnioski, jakie udało mi się wysunąć, wykorzystałem potem w scenariuszu.

Ludzie wydają się tu rozdarci pomiędzy starymi a nowymi zasadami. Czy właśnie tak postrzegasz to, co dzieje się dookoła?

Ten film jest tak naprawdę oparty na prawdziwej historii. Pewien mężczyzna popełnił morderstwo i kiedy reporter zapytał go, dlaczego zabił też małe dziecko, odpowiedział: „Gdybym tego nie zrobił, dalej znęcałoby się nad moim.” To tragiczna, ale prawdziwa historia. Na chińskiej wsi wciąż głęboko odczuwa się podziały klasowe. Dlatego coraz więcej ludzi przeprowadza się do miast. Wierzą, że czeka tam na nich znacznie więcej możliwości.

Od najmłodszych lat uczy się ich, by szanowali swoich liderów, mężów, ojców. Pokazujesz jednak, że niektórzy są już gotowi na to, żeby zakwestionować panujące wszędzie reguły.

Z drugiej jednak strony pokazuję też mężczyznę, którego ten system doprowadził do kresu wytrzymałości. Podobnych zasad przestrzegano w naszym społeczeństwie przez tysiące lat. Panujący dyktatorzy zadbali o to, by wyryły nam się w pamięci, bo tylko w taki sposób zyskiwali gwarancję, że nikt im się nie sprzeciwi. I to nie tylko w Chinach, ale na całym świecie.

Ludzie muszą zrozumieć, że mają prawo do buntu. W krajach demokratycznych można głośno wyrażać swoje poglądy polityczne, ale sytuacja w Chinach przedstawia się inaczej. Nie mamy takich samych praw jak wy i to nie tylko z powodu polityki naszego rządu, ale też własnych niedociągnięć. Tym filmem pragnę zachęcić moich rodaków do tego, by nauczyli się walczyć o swoje prawa.

„Ten film jest tak naprawdę oparty na prawdziwej historii. Pewien mężczyzna popełnił morderstwo i kiedy reporter zapytał go, dlaczego zabił też małe dziecko, odpowiedział: „Gdybym tego nie zrobił, dalej znęcałoby się nad moim.”

To film o historiach: tych, które opowiadamy i których słuchamy. Niektórzy twierdzą, że właśnie na tym opiera się kino. Zgadzasz się z tym?

W filmach można opowiadać historie na tyle różnych sposobów. W sztuce zresztą też, ale to właśnie film ma szansę dosięgnąć jak największej liczby osób. Możesz wytłumaczyć im, co próbujesz przekazać albo sprawić, że tylko garstka zrozumie twoje zamierzenia. Właśnie to najbardziej kocham w sztuce: ma w sobie wolność. To jedyna sfera życia zupełnie pozbawiona absolutnych prawd i ograniczeń.

Warszawski Festiwal Filmowy

23 października 2017 00:15
[fbcomments]